mój stary jest zapalonym majsterkowiczem. Przesiaduje całymi dniami w garażu, gdzie ma bazę operacyjną i konstruuje różne rzeczy. Najczęściej są to gadżety podobne do tych co kiedyś dawali w takim pisemku z Kaczorem Donaldem. Nie jestem pewien, ale raz chyba dał mi tego typu pierdołę z tej gazetki, jakieś jo-jo czy coś i ,,patrz seba co ci tata w garażu zmontował".
Nie powiem, bo ojciec pomysły miał niekiedy dobre, jak wtedy gdy zbudował mi domek na drzewie. No, domek to to nie był tylko dwie deski zbite na krzyż na drzewie w ogrodzie. To były ferie, świeżo po świętach i jak co roku leciał w TV ten film z Kevinem co został sam w domu. Tam była taka scena jak Kevina ucieka przed włamywaczami i zjeżdża po takim kablu czy sznurku z domu wprost do domku na drzewo. I tu się objawia specyficzna strona umysłowości mojego starego, bo
tak się tą sceną zajawił, że postanowił mi takie coś do zjeżdżania zamonotować. Podpierdolił z pracy kilka metrów czarnego kabla( pracował jako magazynier) i przybił jeden koniec gwoździami do drzewa a drugi przywiązał do takiego filara co mamy wmurowany przy ganku. Pomysł żeby kabel łączył drzewo z domem tak jak na filmie się nie udał, bo między oknem mojego pokoju a drzewem był za niski spad. Przez cały czas jak to montował, to oczywiście starałem mu się wyjaśnić że w dupie mam co Kevin robił na filmie, ja nie będę zjeżdżał po cienkim kablu jak jakaś małpa w cyrku a stary mi na to tylko tyle że inne dzieci by dużo dały żeby im tatuś coś takiego zrobił. I chuj, marzłem pół dnia na polu patrząc jak stary majstruje i żałowałem że nie ma połowy tego rozsądku co jego
siedmioletnie dziecko. Potem wziął jeszcze kawałek jakiejś listewki i oznajmił że to będzie trzymak za pomocą którego się będzie zjeżdżało. No i się zaczęło ,,nie bój się sebek, to solidne, tata cie bedzie łapał" a ja nie, daj mi spokój. W końcu mamrocząc pod nosem jakiego ma niewdzięcznego i tchórzliwego gówniaka, sam wlazł na drzewo, złapał ten trzymak i siup - zawiesił się na kablu. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu nie zjechał prędziutko na dół, tylko
zadyndał jak bombka na choince, wierzgnął nogami, kwiknął i spadł. Ale nie tak, że zwyczajnie spadł, on gruchnął
na ziemię jak pierdolony wór cebuli, jak wylądował na płytkim śniegu, to aż się wszystko zatrzęsło, tak jakby całym swoim jestestwem o tę zmarzniętą glebę przypierdolił.
Poleciałem zapłakany do matki żeby jej opowiedzieć w jaki głupi sposób właśnie została wdową a ja półsierotą, ale jeszcze dobrze nie dotarłem do momentu w którym stary łapie się za trzymak, a tutaj wchodzi do kuchni, właśnie on stary, nie trzymak) i zaczyna coś nawijać od rzeczy, żeby mu matka nastawiła wodę na herbatę czy coś. Szczena mi zjechała na podłogę, dokończyłem opowiadać co się odjebało a matka na to że na pogotowie dzwoni w tej chwili, ale stary się uparł że nic mu nie jest i matka karetki w końcu nie wezwała. A ja chciałem żeby karetka przyjechała szczerze mówiąc nie po to żeby ojcu pomogli, tylko żeby lekarz stwierdził to samo co ja - że to absolutny cud boski że się chłop nie złamał na dwoje.
Z drugiej strony wtedy pewnie by nas pokazali w teleekspresie i byłaby siara na pół powiatu jak nie lepiej. Finał historii był taki że na domek nigdy nie wszedłem bo tak się moja starsza zlękła tą historią z ojcem, że zabroniła mi w ogóle do tego drzewa podchodzić. Tak jakby w jego pobliżu zwoje mózgowe miały mi się sprasować i miałbym wykręcić coś równie abstrakcyjnego jak zabawa kurwa w Kevina. A ojciec pewnie miał wszystkie żebra strzaskane w piździec, ale to się podobno samo potrafi zaleczyć.
Kilka lat później, w wakacje, postanowił przebudować coś w instalacji elektrycznej w domu. Chodziło o to, że gniazdka pod które podpięte były sprzęty w kuchni były na tym samym obiegu co pralka i często wywalało korki. Matka nawet by to zniosła, główkowała tak: lepiej się wstrzymać z herbatką czy kawą póki pralka nie wypierze niż stracić męża w wyniku porażenia prądem. Ale stary się uparł i ,,Halynka ja to poprawie" i nie było rady, bo jak się uprze to koniec dyskusji.
Oczywiście ja mu byłem potrzebny do tej roboty, choć nie znałem się na tym w ogóle i nie miałem pojęcia na czym miała polegać moja rola. Stałem więc sobie w kuchni i patrzyłem jak stary rozkręca gniazdko za mikrofalówką. ,,Umilał" mi czas głoszonymi mądrościami związanymi z prądem ,,Synek, z elektrykom nie ma żartu", ,,Tera ostrożnie, powoli, koło prądu robimy" itp. kij że rozkręcał tylko gniazdko xD Na prądzie znałem się tyle, że wiedziałem że jak się grzebie w instalacjach, to prąd wypada najpierw wyłączyć. Mój stary pewnie też o tym słyszał, a czemu tego nie zrobił to nie mam
pojęcia. Stary to dość wesoły facet, czasami coś tam sobie śpiewa, a to wejdzie do domu tanecznym krokiem itp. więc na początku sobie pomyślałem że tylko tak świruje, że się wije i coś tam mamrocze. Wtedy sobie uświadomiłem że przed tym jak zaczął tańczyć w miejscu i sapać coś mi tłumaczył. Opcje były dwie: albo nagle znalazł się w tanecznym humorze albo właśnie trzepało go 220V i próbował wołać o pomoc. Na szczęście nie musiałem go ratować, bo w pewnym momencie cisnęło nim o podłogę, z której zresztą od razu się pozbierał. Wyłupił gały jakby ktoś mu nagle podsunął
coś pod nos, wywijał szczęką i w ogóle cały chodził, lekko zgarbiony. Wyglądał jak ten brodaty facet z teledysku o Jożinie z Bażin. Tera z tego śmieszkuje, ale wtedy usrałem się po pachy, bo się bałem że ojciec mi padnie i już się nie podniesie. W swoim stylu stwierdził że nic mu nie jest, i żadnych karetek mu nie trzeba ale do instalacji już się nie zbliżył.
Jak matka wróciła wieczorem z pracy i zapytała co tak śmierdzi spalenizną to ,,Halynka hehe chcieliśmy z sebusie zrobić sobie obiad ale wołowina po burgundzku nam się przypaliła i nic z tego, zjadłem sobie kanapki z salcesonem idę spać dobranoc". Po burgundzku xD
Nie wiem skąd on to wziął. Gniazdko skręcił dopiero następnego dnia i do dzisiaj wszyscy troje nim podświecimy sobie wodę to nastawiamy uszu jak surikatki czy aby pralka nie chodzi.
W końcu ojciec miał okazję trafić na szpital w związku ze swoim majsterkowaniem. Byłem wtedy w trzeciej klasie gimbazy. Przedmiotu technika uczyła nas pani Andżelika. Kobita co to lepiej ją przeskoczyć niż obejść, niby milutka ale z gatunku tych co nie ma z nią żartów. Jako okaz zdrowia przez lata uczyła WFu, ale miała taką wizję że uczyła uczniów tańców towarzyskich. Raz mi się kumpel z równoległej klasy żalił że by sobie ponapierdalał w piłkę ale nie da rady
bo ogarniają poloneza na zaś przed studniówką za kilka lat. No i chyba skarg dużo było na Andżelę bo odsunęli ją od WFu. Ale że coś takiego jak zwolnienie nauczyciela w polskiej szkole występuje równie często jak UFO na Kaszubach, kazali jej się przebranżowić i zaczęła uczyć techniki, która w jej wykonaniu tyle miała wspólnego z techniką co świnka morska z wodą i trzodą chlewną. Na lekcjach zwracała się do nas ,,misie" i ,,sarenki", kazała wypełniać jakieś przyjebane ćwiczeniówki i czasami zlecała prace do zaliczenia. I tak sobie wymyśliła, że na sam koniec roku szkolnego mamy zrobić i przynieść do oceny karmnik dla ptaszków. Jak wspominałem nie było z panią Andżelą żartów i byłaby gotowa dać mi pytę na koniec roku bo jej nie przyniosłem, kurwa, domu dla wróbelka.
Sąsiad bawił się trochę w stolarkę, za flaszkę by mi zrobił taki karmnik, że głowa mała. Kupiłem więc materiały, schowałem w pokoju i wieczorem zapytałem matkę czy pole czyste (czytaj: czy stary siedzi w garażu i przekłada śrubki z jednej kupi na drugą). Ona mi na to że tak i nawet mnie tylnym wejściem wypuściła żeby zminimalizować szansę spotkania.
Pod osłoną nocy zasuwam z deszczułkami pod pachą i oczywiście wpadam prosto na starego, który się kurwa poszedł odlać za sosenkę. Nie ma sensu ściemniać, mówię o co chodzi i oczywiście ,,sebek, ja bym ci taki karmnik zrobił, było przyjś i powiedzieć". W drodze kompromisu uzgodniliśmy, że razem pójdziemy do sąsiada a ojciec pomoże mu w wykonaniu. Pół biedy.
Na początku było nawet spoko, sąsiad wpuścił nas do garażu i zaczął pracę nie zwracając nadto uwagi na komentarze starszego, który od początku miał wiele hehe porad co do wykonania. Problem pojawił się w chwili w której trzeba było przyciąć jedną deskę na pile stołowej. Wiadomo kto się wyrwał do tego zadania i może mu to wywróżyłem, ale zaraz kurwa słychać skowyt i ,,kuwakuwaboszekuwapalecPALECPALEC". Ojciec trzyma się za rękę, z ręki tryska krew,
ja się łapę za głowę i sam zaczynam ,,kuwakuwa", sąsiad lata po garażu i szuka palca. Jak znalazł to ojciec mu go wydarł i znacząc za sobą ścieżkę z krwi poleciał do domu i tym razem sam matkę poprosił żeby zawiozła go na pogotowie.
Jak wrócił następnego dnia do domu z przyszytym paluchem, to zrobiłem sobie ksero jego zwolnienia lekarskiego i zaniosłem pani Andżelice tłumacząc sytuację. Nie skomentowała tego i za karmnik dała mi dete minus. Trója za cały ten trud i stres. Dobrze że ojcu odratowali tego palca, bo bilans wypadłby jeszcze chujowiej.
Przyszła moda na europalety. Wszystko z europalet. Łóżka, półki, stoły,jedzenie.Oczywiście ten trend nie mógł przejść niezauważony przed moim ojcem. Od czasu do czasu wynosił coś z pracy, jak wtedy kiedy przyniósł kabel na zabawę w Kewina. A tak się składa, że w swoim magazynie miał od chuja i ciut ciut europalet. Pewnego dnia tak się jakoś
tajemniczo zaczął szczerzyć do mnie i już wiedziałem że coś kombinuje. Nie myliłem się. Szepnął mi ,,Seba, bądź w domu jak wrócę z roboty, bedzie niepsodzianka dla mamy".
Siedzę sobie koło trzeciej w domu, przeglądam internetu a tu nagle słychać z daleka takie bardzo ciche ,,dup"!.
Myślałem nawet że mam jakieś omamy i tak od niechcenia odsuwam firankę i wyglądam na drogę. Widzę i oczom nie wierzę. Tico ojca wkomponowane w bramę sąsiada, a dokoła narozdupcone europalet. Lecę tam czym prędzej i już z daleka słyszę ,,kurwa chłopie, masz pojęcie" i w odpowiedzi ,,Ja znam się na takiej robocie hehe jeszcze ładniejsze ci postawie Czesiu, nie bój nic". Jak się potem okazało, ojciec naładował na Tico dziesięć europalet i tuż przed domem mu się obsunęły na maskę. Spanikował i zamiast zahamować przyspieszył, a że był oślepiony, władował się w ogrodzenie sąsiada.
Ojciec obiecał sąsiadowi hajs i sprawę na całe szczęście udało się załagodzić. Stary tak się wystraszył całej sytuacji, że palety odwiózł z powrotem na magazyn co się wyjątkowo kiepsko złożyło, bo planował z nich zbić łóżko (prezent dla matki), a że był tak pewien swego pomysłu, stare łóżko wypierdolił przez okno i to tak sprawnie, że się pogruchotało. I przez tydzień spałem na podłodze
w salonie a starzy w moim pokoju nim ojciec nie przywiózł tapczanu od dziadka. Dobrze że z roboty nie wyleciał, już sobie wyobrażam jakby ktoś mnie zapytał :,,seba co tam u ojca słychać?". ,,A, po staremu. Wyleciał z roboty w magazynie bo podpierdolił europalety żeby zrobić matce łóżko, ale sprawa się rypła jak mu spadły z dachu Tico przez co wjechał sąsiadowi w ogrodzenie".
Komentarze (1)
najlepsze