Wpis z mikrobloga

#truestory Przypowieść o ciężarnej sprzedającej 2 dni przed porodem zajechane Polo, przeglądach dokonywanych bez oglądania samochodu i policjantach, którzy uważają, że osoba kupująca auto nie powinna oczekiwać uczciwości od kontrahenta...

Od jakiegoś miesiąca rozglądałem się za następcą mojego wysłużonego Golfa III 1.9 GTD z 93. roku, któremu padła skrzynia biegów i dolegało kilka mniejszych usterek. Wystawiłem go na sprzedaż opisując dokładnie jego historię i każdą wadę, o jakiej wiem, a w międzyczasie szukałem młodszej bryki za jakieś nieduże pieniądze (nie jestem statystycznym Polakiem zarabiającym średnią krajową). Niestety było znaleźć coś tanio i w przyzwoitym stanie, a jak coś dobrego się pojawiało, to znikało w ciągu kilku godzin.

W końcu 1 września rano sprawdzając Olx.pl trafiłem na VW Polo 6N 1.4 z 98. roku, na oko w przyzwoitym stanie, od prywatnej osoby, która poza nim nie sprzedawała żadnych innych samochodów, a więc nie #mirekhandlarz . Od razu umówiłem się na spotkanie z właścicielem, pytając zawczasu co jest do zrobienia w oferowanym aucie, na co usłyszałem że jest sprawny technicznie i można jeździć. Polo stało w Wieszowej (powiat tarnogórski), więc aby tam dotrzeć musiałem zwolnić się z pracy i dymać ok. 20 kilometrów dwoma autobusami, po czym jeszcze kilka kilometrów na piechotę przez wieś.

Wreszcie dotarłem. Czułem, że na stopie zrobił mi się odcisk, ale przed oczami ukazał mi się całkiem ładny Volkswagen. To spowodowało, że zapomniałem o pieczeniu w bucie. Na ulicy noszącej imię autora Krzyżaków, przed budynkiem z numerem 96 stało srebrne Polo z błyszczącymi w słońcu alufelgami. Środek czysty, zadbany, choć na gałce zmiany biegów zauważyłem przetartą skórę (po 17 latach miała prawo). Jedynie na progu od strony pasażera dostrzegłem trzy małe ogniska rdzy. Stan bardzo przyzwoity, więc zawołałem właściciela, który krzątał się po ogrodzie. Ponownie zapytałem go o dolegliwości doskwierające srebrnej strzale i słyszę, że wszystko w niej działa jak należy. Żona jest pierwszym właścicielem w Polsce, dowód rejestracyjny zapełniony pieczątkami, przegląd zrobiony dwa tygodnie wcześniej. Sprzedają, bo za dwa dni miało urodzić się im pierwsze dziecko. Odpaliliśmy silnik, który zaskoczył od razu i przyjemnie pyrkał. Zajrzałem pod maskę, żadnych wycieków, belki równe, poziom oleju dobry, na oko wszystko wyglądało dobrze.

Poprosiłem więc o jazdę próbną. Zawieszenie mięciutkie, nic nie stuka, biegi lekko wskakują, tylko gałka ma tendencje do spadania. Podczas przejażdżki właściciel zademonstrował, że klima działa, podobnie elektryczne szyby, a nawet podgrzewane fotele, które akurat były dziełem jego rąk. Jak się okazało jest mechanikiem z wykształcenia, pracuje jako kierowca i auto naprawiał sam. Po przejechaniu kawałka wsi zawróciliśmy na miejsce.

Tam dogadaliśmy cenę i z właścicielką Polo, brzuchatą Agnieszką K., zabrałem się do spisywania umowy. Troszkę pośmieszkowaliśmy, powiedziała że w czwartek ma termin porodu i fajnie jej się jeździło tym samochodem, wszystko w nim działa, dlatego by go nie sprzedawała, ale za moment pojawi się dziecko, a Polo jest za ciasne (czy coś w ten deseń). Przekazałem pieniądze, zabrałem umowę i dokumenty, do bagażnika wrzuciliśmy zimówki na stalowych felgach i pojechałem "w stronę zachodzącego słońca".

Tu zaczyna się przygoda. Parę razy tak jakby auto się przydusiło. Patrzę na wskaźnik benzyny, a tam prawie sucho. Myślę więc, że trzeba napoić srebrnego rumaka, bo gorąco. Skierowałem się na pobliskiego Cepeena, zalałem za stówę, dla siebie wziąłem butelkę wody i wskoczyłem na autostradę. Po trasie leciał fajnie, uruchomiłem klimę i po chwili w środku zrobiło się przyjemnie chłodno. Po dojechaniu do miasta na pierwszych światłach okazało się, że dławienie silnika nie było spowodowane suchym bakiem... Obroty zaczęły falować pomiędzy 800 a 1300 obr/min. Wtedy w głowie zapaliła mi się lampka, że coś jest nie tak. Jadę dalej. Na kolejnych światłach sytuacja się powtarza. Dojechałem do roboty i po szychcie skierowałem się do warsztatu, gdzie od lat serwisują mojego Golfa.

Na drugi dzień dzwonię do mechanika. Mówi mi, że auto jest fajne, zawieszenie dobre, na hamulcach jeszcze można pojeździć, blacha nawet zdrowa, ino trzeba wymienić tłumik środkowy, bo jest mocno sfatygowany i ktoś go nieumiejętnie próbował naprawiać. Poprosiłem o naprawienie czego trzeba i sprawdzenie tych dziwnych obrotów. Po kilku godzinach odbieram telefon od mechanika, który mówi mi, że nie ma dobrej wiadomości. W jego opinii silnik Polo jest na końcu swojego żywota.

Przyjeżdżam na miejsce, gdzie dowiaduję się kolejnych ciekawostek. Na maksymalnych obrotach silnik dymi jak smok po ostrym kebsie - czyli bierze olej. Na zimnym tego nie widać, dopiero po rozgrzaniu zaczyna przejawiać swoją prawdziwą naturę. Poza tym do oprawek oświetlenia tablicy w ogóle nie była poprowadzona instalacja. Jakim cudem auto przeszło przegląd dwa tygodnie wcześniej? Teraz już można się domyślić... Poza tym kontrolka poduszki powietrznej na kokpicie po dotknięciu palcem wpadła do środka i po zdjęciu deski okazało się, że od strony pasażera poduszki brak, a mimo to odpowiedzialna za nią lampka się nie świeci (ʘʘ)

Dzwonię do sprzedawcy, że razem z żoną ##!$%@? i widzę dwa wyjścia z sytuacji: albo biorą samochód i oddają mi kasę, albo spotykamy się w sądzie. Jak nie trudno się domyślić #oszust wybrał drugą opcję, twierdząc że sprzedał sprawny pojazd, a mój mechanik go zepsuł. Ta, jasne...

Na następny dzień zabrałem Polo na stację diagnostyczną. Szpec uruchomił silnik, który już wcześniej nieco rozgrzałem i stwierdził falowanie obrotów. Następnie postanowił dowiedzieć się co mu powiedzą spaliny. Jak się okazało konieczne było rozdziewiczenie wydechu, bo poprzedni właściciel tak długo jeździł z uszkodzonym silnikiem, że tłumik końcowy się zapchał. Badanie wykazało przekroczone normy we wszystkich wskaźnikach (minimum dwukrotnie). #jedziemydalej Czas na karuzelę. Sprawdzamy układ jezdny itd. W pewnym momencie diagnosta mówi: "o temperatura nie spada, ale pewnie zaraz włączy się went...". W tym momencie spod maski buchnęło parą, pod autem pojawiła się kałuża zielonkawej cieczy i silnik zdechł. Wentylator się nie włączył... #kurtyna

Prosto ze stacji poszedłem na Komendę Miejską Policji. Odczekałem swoje, by w końcu stanąć twarzą w twarz z dyżurnym. Opisuję mu historię: zapewnienia o braku usterek, lewy przegląd, odmowa odstąpienia od umowy... Wpierw usłyszałem, że to nie kwalifikuje się pod #kk (nie znają chyba art. 286 i 179 KK) i wypowiedziane z wielkim oburzeniem "co pan kupował auto w ciemno?!". Tłumaczę bagiecie, że według prawa sprzedający ma obowiązek poinformować mnie o stanie technicznym pojazdu, a zatajenie wad w celu uzyskania korzyści majątkowej podchodzi pod oszustwo, ale to do niego nie dotarło. Później dowiedziałem się, że jak już chcę składać zawiadomienie, to mam jechać do Tarnowskich Gór, bo w tym powiecie doszło do sprzedaży. Na to odpowiedziałem mu, że jako instytucja państwowa chyba komendy się pomiędzy sobą komunikują i mogą sobie wzajemnie przekazywać sprawy. Oczywiście zdania nie zmienił, tylko kazał iść na komisariat z mojego rejonu. Tam w końcu udało mi się zmusić funkcjonariusza do spisania zawiadomienia, po czym udałem się do domu, by spisać zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Tarnowskich Górach. Teraz czekam na dalsze kroki naszych stróżów prawa.

Dziś udałem się jeszcze do Miejskiego Rzecznika Praw Konsumentów. Od pani dowiedziałem się jedynie, że nie zajmuje się umowami pomiędzy osobami fizycznymi. Udzieliła kilku lakonicznych porad w stylu "musi pan napisać pismo do sprzedawcy o odstąpienie od umowy, a jak odmówi, to chyba będzie musiał pan pójść do sądu". Oprócz tego stwierdziła podobnie jak policjant, że chyba powinienem wpierw pojechać gdzieś z autem do sprawdzenia. Wytłumaczyłem jej, że po to Bóg wymyślił coroczne badania techniczne, żeby były gwarantem sprawności pojazdów poruszających się po drogach, a samochód będący przedmiotem oszustwa rzekomo przeszedł przegląd dwa tygodnie wcześniej. Uznając, że z kobieciny nic sensownego nie wyduszę, postanowiłem opuścić gabinet.

W międzyczasie na historiapojazdu.gov.pl dowiedziałem się, że dwa tygodnie temu, na rzekomym przeglądzie Polo miało przebieg w wysokości ok. 220 000 km, a na liczniku widnieje liczba ponad 240 000 km. Jak sprawdziłem na Wikipedii, Agnieszka K. przez połowę ostatniego miesiąca swojej ciąży musiałaby przejechać połowę obwodu równikowego ziemi. Myślę, że takie wyprawy zdarzają się bardzo rzadko. Raczej pan diagnosta Jacek F. ze stacji przy ul. Frenzla w Bytomiu nie widział na oczy srebrnej strzały z Wieszowej...

Doświadczenia ostatnich dni dały mi obraz tego, jak ogromne przyzwolenie jest w Polsce na kombinowanie przy sprzedaży pojazdów. Skoro nawet funkcjonariusze publiczni uważają, że obowiązkiem nabywcy jest dokładnie prześwietlić auto, a sprzedający wcale nie musi o niczym informować, to w tym kraju jeszcze długo nie będzie dało się normalnie kupić samochodu. Normalnie, czyli bez towarzystwa szwagra mechanika, wyposażonego w podręczne labolatorium chemiczne i przenośny rentgen oraz ciotki psycholożki, która oceni prawdomówność kontrahenta.

A tak przy okazji MIrki - macie jakieś sprawdzone sposoby na odzyskanie pieniędzy w takiej sytuacji? Będem wdzięczny

#samochody #motoryzacja #oszukujo #oszustwo #policja #bagiety #zlomnik #polskiedrogi #januszebiznesu
MephiR - #truestory Przypowieść o ciężarnej sprzedającej 2 dni przed porodem zajechan...

źródło: comment_1q7ARDBuhxEEu1OxPeFtLT5vzLgoKt5L.jpg

Pobierz
  • 15
@MephiR: #oszukujomotzno kolego alr powiem Ci, ze jesli tylko o silnik chodzi o LPG nie miał to ja bym się na te wymiane silnika pisał ale diagnoste co auta nie widział i tak posłał do piachu, to on się z tym Twoim sprzedającym rozliczy po swojemu. Jak dużo rudej nie ma to auto jeszcze posłuży.
Boję się, że ciężko Ci będzie udowodnić sądownie zatajenie, jeśli nie wpisałeś przebiegu na umowie i
@Dzyszla: Z nowości, to mój różowy pasek dziś dodzwoniła się do męża właścicielki, który wciąż utrzymuje, że auto było sprawne w momencie sprzedaży, ale dodał, że ono ma już 18 lat, czyli tym samym nieświadomie usprawiedliwił wykryte w nim usterki. Co więcej powiedział coś w rodzaju, że ktoś kiedyś go oszukał w podobny sposób, próbował dochodzić swoich praw na Policji, ale nic nie wskórał, dlatego my też nic mu nie udowodnimy.
@MephiR: Kupiłeś pełnoletnie auto za jedną wypłatę i to jeszcze po okazyjnej cenie więc się powinieneś liczyć z tym, że coś w nim jest nie tak.
Jak się nie znasz na kupowaniu aut to sam nie kupuj, szczególnie takich starych i tanich aut, które są w końcowej fazie swojej drogi na złom.
@MephiR: A ja Ci kibicuję. Przez takich cwaniaków rynek używanych samochodów tak wygląda. Mi osobiście by się nie chciało, ale jeśli masz czas i środki to dojedź gościa. Gdyby zaczęło się robić głośno o takich wygranych sprawach to inni też by zaczęli uważać z tym co piszą w ogłoszeniach.
@Kejran zdaję sobie sprawę, że samochód nie jest nowy, ale to nie jest żadnym usprawiedliwieniem zatajania poważnych wad przez sprzedającego. Zrozumiałbym gdyby zapomniał powiedzieć o lampkach tablicy, bo to drobnostka. Ale zapieranie się, że wszystko jest super, a tak naprawdę silnik jest zajechany, to już grube przegięcie.

Twoja postawa jest identyczna jak wielu innych ludzi w Polsce, a to moim zdaniem nie jest normalne. W zakresie handlu samochodami my jako naród mamy
@MephiR: Troszkę też mam wrażenie, że dałeś się nabrać na alusy, czystą tapicerkę i dodatki. Niemniej kwestia licznika jest jak dla mnie jednoznaczna - auto nie przechodziło przeglądu technicznego. I tego bym się trzymał najbardziej. O niedziałającym wentylatorze chłodnicy faktycznie można było nie wiedzieć, a oświetlenie tablicy to akurat pikuś i diagnosta może nawet przymknąć na to oko. Natomiast bardzo dziwne, że falowania obrotów nie stwierdziłeś podczas próbnej.
Natomiast co do
@Dzyszla Zanim wybuchł układ chłodzenia na stacji diagnostycznej, to falowanie obrotów nie występowało cały czas. Czasami silnik po prostu chodził normalnie, nawet po rozgrzaniu. Ja podczas jazdy próbnej miałem pecha, bo akurat wtedy trafiłem na moment, gdy silnik pracował bez zastrzeżeń.

Alusy nie miały dla mnie żadnego znaczenia, bo i tak zamierzałem przełożyć koła ze swojego Golfa. Argumentami za kupnem były: świeży przegląd, długoletnie użytkowanie przez obecnych właścicieli, aura wypieszczenia i baba