Wpis z mikrobloga

Pozwolę sobie zawołać komentujących mój poprzedni wpis: @Mortal84 @metaxy @jak_to_mozliwe @Scultura @iancurtis @byczys @Hamalesn @FriPuc @kasiknocheinmal @czteroch

TLDR w linku powyżej.

Mapka: https://ridewithgps.com/routes/16041514

Relacja z wyjazdu:

Wcześnie rano melduję się na granicy w Krościenku. Co prawda nie jest to przejście pisze, ale podobno można z rowerem. Pierwsze okienko spoko, drugie też - pytania gdzie jadę. W trzecim pan pogranicznik zaczął robić problemy, że muszę być na karteczce, podpięty pod jakiś samochód. Muszę! No to się cofam, wychodzi inny pogranicznik i pyta czemu się cofam. No bo tamten pan nie puści! A w tych okienkach byłem? - pokazuje na dwa wcześniejsze. Byłem, pieczątka jest. No to jedź i się nie przejmuj - machnął ręką. To pojechałem. Kieruję się w stronę Chyrowa, a następnie na Stary Sambor. Jadę drogą mocno średniej jakości, ale nie tragiczną. Ot, łata na łacie, od czasu do czasu dziura, ale nie trzeba jechać slalomem. Myślałem, że będzie gorzej. Oczywiście że będzie, ale jeszcze nie tu ( ͡° ͜ʖ ͡°) Mijam pierwsze wioski z wyraźnie zadbanymi cerkwiami i takimi. Za Starym Samborem mijam żydowski kirkut. Kilka kilometrów za miasteczkiem szok, nowiusieńki asfalt! Czarny, równy, miodzio. Jedzie się przyjemnie, wzdłuż linii kolejowej do Użgorodu. Na dole widać budkę strażnika - takowe znajdują się przy każdym wlocie i wylocie tunelu. A tuneli całkiem sporo w tamtym rejonie. W ogólnie sama linia kolejowa poniżej przełęczy Użockiej należy do jednej z ładniejszych w Europie. Wiadukty robią wrażenie, takie i takie. Za Turką rozpoczyna się większy podjazd, wciąż po nowym asfalcie. Widoki na miasteczko i południowo-wschodni kraniec Gór Sanocko-Turczańskich, które lecą aż do Sanoka właśnie. Dalej pokazują się nasze Bieszczady - z tej strony wyglądają rewelacyjnie, od Halicza po Bukowe Berdo i dalsze Połoniny. Po lewej Beskidy Skolskie, pasmo Pikuja i Połonina Borżawa. W ogóle to, zapomniałem wspomnieć, pierwotnie zakładałem przejazd połoninami - górą właśnie, dalej Połoniną Krasną, Świdowcem. Trochę się plany zmieniły ( ͡° ͜ʖ ͡°) Zakarpacie nie ucieknie. Wracając do trasy, dojeżdżam do Sianek. Sianki leżą tuż przy granicy z PL, bo drugiej strony Sanu, który w tym miejscu jest strumykiem. Sianki dobrze widać ze szlaku do źródeł Sanu właśnie. Po polskiej stronie ze wsi nie zostało praktycznie nic poza ruinami - zainteresowanym polecam zaglądnąć tu. Podjeżdżam do sklepiku we wsi, drzwi zamknięte i zastawione krzesłem. Aha. Robię odwrót, ale widzę że z pobliskiej chałupy wychodzi nieogolony podejrzany typ i otwiera przybytek. No tak, jak nie ma klientów to po co tkwić za ladą. W międzyczasie przyszły jeszcze 3 osoby i śledzą moje zakupy. Jakiś pomidor, serek, browar i kola. Wielkiego wyboru nie ma, ale podstawowe produkty są Jadę dalej, za Siankami przed przed Przełęczą Użocką odbijam w lewo, tędy kawałek drogą i później ścieżką można się dostać na Pasmo Pikuja. Po jakichś dwóch kilometrach ukazuje mi się taki widok. Za mną przyjeżdża Ukrainiec w Scenicu i stwierdza "katastrofa"! No gurwa rzeczywiście. Można utonąć w tym bagnie. Próbuję przejść na lekko, niby się da. Dalej ścieżka wygląda lepiej, ale cholera wie co będzie za pińćset metrów. Gość krzyczy, że tam poniżej jest droga do wsi i on nią pojedzie. No spoko, ale nie tam jadę. Dwa dni wcześniej solidnie tu lało, przechodziły burze. Decyzja zapada, pojadę dołem, bo jak mam pchać rower po błocie to tylko się #!$%@?, zero przyjemności z jazdy. Wracam na przełęcz, przechodzę przez kontrolę dokumentów, każdy jest zatrzymywany. Z przełęczy zaczyna się szlak na Pikuj, 30 km. Ja zjeżdżam w dół - wszystko spoko, ale droga strasznie do dupy, także nie poszaleję, to nie Alpy. Za to widoki ładne. W Użoku skręcam w lewo, w dolinę między Pasmem Pikuja a masywami Ostrej Hory i Riwnej. Droga ta na mapach chociażby na guglu jest oznaczona kolorem żółtym i wygląda na taką w miarę główną w regionie. Ta, główną. Początkowo wygląda tak a dalej jest gorzej. Asfalt zaczyna się dopiero poniżej wsi Roztoka, a faktycznie asfalt jaki my znamy (bez dziur) to dopiero kawałek przed Paszkowicami. Nad wsią Husny, w krzakach przy drodze rozbijam namiot. Makaron, browarek i lulu. W nocy budzi mnie deszcz. No tak, w środę miało padać. Budzę się rano, dalej kropi. Wychylam łeb przez namiot i pogoda nie napawa optymizmem. Mimo wszystko dałoby się jechać, trochę chmur i nic poza tym. Nie skończyłem jeszcze śniadania i się rozlało na dobre. No fajnie, dzisiaj jazda z głowy. Zostało mi tylko obserwowanie chmur od czasu do czasu. Koło południa już miałem dość. Nie lubię siedzieć długo w jednym miejscu, a tu wcale nie zanosiło się na poprawę. Na telefonie nic nie zrobię bo bateria, książki nie mam bo po co wozić dodatkowy ciężar. Więc kimałem, jadłem, znów kimałem, wystawiałem łeb, jadłem, kimałem. Przydałby się tu różowy ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°). Krowy i dzieciaki z doliny poniżej podchodziły mi chyba pod sam namiot. Koło 16-17 zaczęło się wypogadzać i w końcu coś więcej widać: chałupy u stóp połonin, trochę wiejskich zajęć i mój dom. Zdecydowałem, że ruszę jutro rano,nie chciało mi się już pakować, a jakoś wiele bym nie ujechał. Spędzam więc jeszcze jedną noc, jako nowy chwilowy mieszkaniec Husnego. Te same dzwonki krów mi towarzyszyły na dobranoc, te same koguty mnie budziły następnego dnia. Pogoda jak marzenie! W końcu widzę najbardziej południowy fragment naszego kraju - od prawej Opołonek, dalej Rozsypaniec i po lewej Kińczyk Bukowski, czyli połoniny niedostępne szlakiem od nas. Pakuję się, cykam jeszcze foty kuniom jednym i drugim i jadę. Kilkanaście minut później osiągam przełęcz, nazwijmy ją Nad Roztoką, skąd roztaczają się piękne widoki na polskie Bieszczady i dolinę, w którą zjeżdżam. Droga cały czas w dół, ale z rękami na hamulcach. Mijam spokojnie wioski, w których można uzupełnić wodę, nie-ukończone ruiny z widokami, cerkwie o złotych dachach, ale przede wszystkim widoki na połoninę Pikuja i sąsiednią Ostrą Horę. Przed Paszkowicami rzeczywiście zaczyna się cywilizowany asfalt. Mijam Źdenijewo, w którym powstają jak grzyby po deszczu ośrodki noclegowe - niektóre całkiem ikskluziw. Dojeżdżam do drogi łączącej Mukaczewo ze Stryjem i dalej ze Lwowem - kilka kilometrów na północ i skręcam w stronę Wołowca. W połowie tej drogi na zakręcie mijam #!$%@? po drodze skrzynki z jakimiś mandarynkami i prowizoryczny krzyż - wyglądało to na w miarę świeże (o ile kilkudniowe mandarynki na drodze mogą tak wyglądać). Chyba był tu jakiś wypadek, ale nie dziwię się - droga szeroka i dobrej jakości, więc #!$%@?ą wszyscy, z tirami włącznie. Poza mną, bo pod górkę. Z górki wiadomo ( ͡° ͜ʖ ͡°). Więc cieszę się że zjechałem w mniej uczęszczaną drogę. Tutaj jedyną przeszkodą na drodze są krowy. Za plecami od czasu do czasu pokazuje mi się stożkowaty Pikuj. W takiej scenerii docieram na przełęcz nad Wołowcem, skąd widać samo miasteczko i fragment Borżawy - Wielki Wierch. W sumie podając ładnie za Wikipedio powinienem powiedzieć osiedle typu miejskiego. Tak to w sumie wygląda, ni to wieś ni to miasteczko, ponad 5k mieszkańców. Jadę dalej wzdłuż rzeki Repinki, czasem mijając coś ciekawego - tu na przykład rozładunek jagód przywiezionych z połonin. Mijam kolejne osiedle typu miejskiego - Miżhirję (over9000 mieszkańców). Wstępuję na obiad do jakiejś knajpki - barszcz, pierogi i piwko - 80 hr. Ale jakie to było gurwa dobre! Zadowolony kieruję się na drogę do Koloczawy. W międzyczasie se wymyśliłem, że skoro nie jadę górą, to może na górę wyjdę? A gdzie można to zrobić, jak nie w Gorganach. Najdzikszych, ciężko dostępnych górach! Tak właśnie! Tak zrobię. Wspinam się więc mozolnie na Przełęcz Synewyr, która wyrosła mi na drodze. Idzie ciężko, bo najedzony to do domu. Jakiś gorgan już mi się pokazuje. Droga na przełęcz jest, delikatnie mówiąc #!$%@?. Co prawda bez dziur, ale strasznie wyboista i złożona z kilkunastu rodzajów łat różnego wieku. Za to na samej przełęczy widoki bardzo ładne, w stronę doliny, którą właśnie się toczyłem, pokazuje się masywna Połonina Krasna, oraz potężna Strimba, czyli mój jutrzejszy cel. Długi zjazd w dół, droga trochę lepsza po tej stronie więc jedzie się fajnie. W dolinie mamy trzy wsie, ciągnce się prawie przez 20 km: Synewir, Nehrowiec i Koloczawa. Sama Koloczawa to wieś mocno zaniedbana, z olbrzymim potencjałem turystycznym. Ma kilka muzeów, chociażbym Muzeum Ateizmu czy Linii Arpada. Czuć tutaj góry, po lewej stronie mam masyw Połoniny Piszkonii z Negrowcem, a po prawej strome zalesione zbocza gór Mersza i Tapesz. Czas na trochę gejograficznych smętów ( ͡ ͜ʖ ͡) W sumie ta droga rozdziela dwa pasma górskie: Gorganów na północny wschód i Połoninę Krasną na południowy zachód. Z tym, że pisząc "Połonina Krasna" nie mam na myśli jednej górki - jest to całe pasmo z kulminacjami, ciągnące się przez kilometry. To tak jakby mówiąc "Bieszczady" mam na myśli jedną długą górę, od Smereka na Wetlińskiej po Kińczyk Bukowski. W sumie tak jest, hehe. Tylko tutaj jest ciągle połonina i ciągle jest wysokość. Trochę raj. Tak w uproszczeniu. No i Gorgany. Jak ktoś nie wie co to jest gorgan - u nas podobne formacje skalne można obserwować w Karkonoszach czy w Łysogórach. Więc masyw Piszkonii i Strimby należą do Gorganów, ale są chyba najmniej gorgańskie z wszystkich - gorganu tam niewiele, za to w najwyższych partiach występuje połonina - co na wysokości 1,7k całkiem ładnie wygląda, nie powiem. Dobra, wracamy do jazdy, ubzdurałem sobie, że tutaj sobie pośpię cywilizowanie. Na apce (maps.me - swoją drogą polecam, świetne mapy - od źródełek, po ścieżki, knajpy, słupy wysokiego napięcia itp) pokazują mi się dwa pensjonaty na końcu wsi, blisko szlaku na Strimbę. Ale fajnie. W połowie wsi asfalt się kończy, jeden pensjonat niby minąłem - nie mam pojęcia jak wyglądał bo go nie znalazłem. Kolejny znajdował się na samym końcu wsi. Przy okazji, skoro już jesteśmy przy drodze na końcu wsi - jest to taka droga pułapka. Owszem, na mapach widnieje jako droga, nawet jak żółta - czyli coś tam jeździ, nie? Nie. Wspomniałem już, że wcześniej skończył się asfalt. Jadąc tą drogą dalej, w stronę wsi Ruśka Mokra droga się w końcu skończy i zmienia w ścieżkę, a później w koryto potoku. Przez kilka km brnie się w takim potoku i w końcu znów jest coś na kształt drogi. Więc mapy czasem kłamią, HEHE. Dobra, my tu o rzece, a tymczasem nasz podmiot liryczny znajduje upragniony pensjonat. Wygląda na w miarę nowy, tak się prezentuje z góry. Przed domkiem spotykam właścicielkę. Wolne pokoje jakie zostały, to tylko trzyosobowe. Oho, przepłacę. A ile za cały pokój? 200 hr. Szybka kalkulacja, biorę! Pokoik ładny, ogólnie czysto, schludnie. Łazienka z porządnym prysznicem to to czego mi brakowało. Lulu.
Wstaję wcześnie, szybkie śniadanko (nieśmiertelna kaszka Mleczny Start), pakuję się i ruszam na Strimbę. Rower zostawiam pod domkiem, sam biorę pół litra wody, dwie kanapki. Pod szczytem jest źródełko, więc uzupełnię. Wczoraj zasięgnąłem informacji, i wynikało że szlak na Strimbę jest, ale trzeba się trochę wrócić. Można też tędy - w górę biegła jakaś droga. No to IDE. Po drodze mijam facetów prowadzących krowy na fullwypas. Panie, a na Strimbę to tędy? Tędy. Super! A, pierwszy raz? Tak, odpowiadam. A to czekaj. I tłumaczy: jest droga, cały czas tą drogą. Będzie w lewo, to nie w lewo, nie w prawo, tylko do oporu. Cały czas do oporu i wyjdę na szlak. Do oporu i wyjdę, powtarzam. Dobra, dzięki! Lecę dalej, rzeczywiście mijam inne dróżki, ale dzielnie prę do oporu. Droga się kończy, rozgałęzia się na dwie części - żadne nie wygląda na główną. Z tym, że ta po lewej strasznie ubłocona, ślady po kołach quadów czy czegoś innego. No to wybieram . Ścieżka robi się coraz ciaśniejsza, aż zmienia się w prawie wyschnięte koryto potoku, stromo pnąc pod górę. Coś tam ciekło, masa gałęzi, ale wciąż wyglądało to na ścieżkę i dało się iść. Aż doszedłem do tego momentu. Tutaj przyznam, trochę zwątpiłem. Jedna ścieżka wyglądała gorzej od drugiej. Stromo #!$%@?, sypkie kamienie. Ale kieruję się na lewo, wg mapki jakieś 400m w linii prostej od tego miejsca jest szlak. Brnę więc w górę, chwytam się gałęzi bo ciągnie w dół. Wyjść jeszcze się da, ale jakbym miał tędy schodzić to bym poleciał na ryj. W pewnym miejscu korytko się kończy i przedzieram się przez chaszcze po śliskiej ściółce leśnej. Super trasa #!$%@?, dzięki Panowie od Krów. A może to ja coś #!$%@?łem? Pewnie trzeba było iść tam gdzie te ślady po quadach. Szlak coraz bliżej, 200m, 100m. Nie jest to łatwe w takim terenie. W końcu wygramoliłem się na szlak. Wspaniale! Nawet kilkanaście metrów przede mną widzę trzy osoby. Szybko je wyprzedzam i pędzę do góry. Tutaj szlak jest elegancko oznaczony na niebiesko, czasem zmienia się w węższą ścieżkę, czasem w szerszą - wręcz bieszczadzką. Ponad lasem zaczynają się widoki. Po ponad dwóch godzinach jestem na szczycie (1719mnpm), sam. Sam, u nas w taką pogodę to raczej nie do pomyślenia, w takich miejscach.Widoki naprawdę zacne: takie i takie. Na horyzoncie widać zarysy Bieszczadów i pogranicza rumuńsko-ukraińskiego. Olbrzymie przestrzenie - szczyty Gorganów wystają mocno ponad otaczające doliny, co potęguje wrażenie ich ogromu. W Tatrach niby też tak mamy, wychodząc chociażby na Rysy jesteś kilometr ponad doliny, jednak trochę inny charakter. Tutaj czuć taką swobodę, wolność. Góry po horyzont. Naprawdę polecam. Posiedziałem z godzinkę na szczycie, w drodze powrotnej uzupełniam wodę. Schodząc mijam trójkę spotkaną przy podejściu, nie spiesza się. Schodzę już normalnie, szlakiem. Garść widoków po drodze: Koloczawa, korzeń, flora i fauna. Z dołu widać skąd przyszedłem - trzeba było od razu iść tą ścieżką, ja wylazłem z doliny po prawej. Koło 13.33 odjeżdżam, w Kołoczawie jest akurat odpust więc mijam dużą ilość kolorowych kiecek ( ͡° ͜ʖ ͡°). Znów się wspinam na Przeł. Synewyr i znów z niej zjeżdżam. W Miżhirji skręcam w prawo w stronę Torunia i Wyszkowa. Mijam cuda architektury i motoryzacji, dwa. Droga ta, od północy jest taką trochę bramą w Karpaty, ale szczerze nie polecam - za chwilę dowiecie się dlaczego. Jadę kawałek tą drogą, robi się późno i powoli szukam miejscówki na nocleg. Rozbijam się przy rzece Rika, z widokiem na gorgański Smerek. Znalazłem kawałek równego terenu wolnego od krowich gówien i śmieci, co nie było proste. Nad ranem ktoś się kręcił przy namiocie, kawałek dalej widziałem trzy rowery, a jeszcze dalej facetów koszących trawę. Pewnie oni. Szybkie śniadanie, pakowanko i jazda. Dzisiaj mam zamiar przejechać trochę więcej, po drodze zaliczyć dwie przełęcze - Toruńska i Wyszkowska, obie blisko siebie. Wspinam się mozolnie pod górę, mijam sielskie chałupy i cerkiewki. Koło południa jestem na Przełęczy Toruńskiej (941). Przerwa na żarcie, rozglądam się po okolicy. Tu ma początek kilka ścieżek w Gorgany i w Bieszczady Wschodnie, widać więc nawet turystów. Na samej przełęczy stoją wiaty, kawałek dalej mini biwak z kilkoma namiotami. Sympatyczne miejsce. Kilkanaście minut później jestem na kolejnej przełęczy, Wyszkowskiej, kawałek powyżej wsi Wyszków. Ładne widoki na Gorgany. Apropo jeszcze tych przełęczy i rzeki Riki - jest to granica między Gorganami a Bieszczadami Wschodnimi. Z małą poprawką na Smerek widoczny na zdjęciu wyżej - mimo, że szczyt leży na zachód od Riki, to przynależy do Gorganów. Więc znów po obu stronach mam różne masywy górskie, fajniutko. Chwila przerwy i jadę w dół. No i tu zaczyna się cyrk. Zaraz za Wyszkowem zaczyna się zjazd, droga wygląda fatalnie. Może to za słabo powiedziane, droga wygląda #!$%@? źle. Przykładowe zdjęcie. Żeby nie było, widziały gały dzie jechały. Jechałem chyba wolniej niż wyjeżdżałem, co jest ewenementem. Zastanawiałem się w odstępach pomiędzy #!$%@? rzucanymi w gorgański las, czy gorzej jest jechać tędy obładowanym rowerem, czy samochodem. Na takim fullu to by tu śmignął aż miło. Minąłem się z jakimś Nissano Navaropodobnym wytworem, z dużo wyższym zawieszeniem, gdzie koła chodziły jak piłeczki na sprężynach, ale i tak jechał ostrożnie. Później wyprzedziła mnie łada, #!$%@?ąc na złamanie karku, w której kierowca miał w dupie wszystkie dziury. Albo nie miał hamulców. Taka przygoda ciągnie się przez około 10 km. Kawałek poniżej przełęczy zatrzymuje się koło mnie podjeżdżająca w górę Meganka, nowszy rocznik. Czy długo jeszcze jest taka zła droga? Mówię, przez jakieś 3 kilometry jest jeszcze gorsza. Gorsza? - pan wyraźnie się zasępił. Ale później jest w miarę ok, nie ma aż takich dziur. Cóż, wówczas nie znałem dalszej drogi, skąd gość przyjechał, a dokąd ja jechałem - teraz bym mu powiedział, że droga jest taka sama przez te 3 km ( ͡° ͜ʖ ͡°). Także nie polecam tej trasy, na pewno da się ją zrobić i osobówką, ale kosztem wielu nerwów i czasu. Na mapie fajnie to wygląda, najszybszy dojazd w serce Karpat Wschodnich - rzeczywistość jest równie wschodnia. W końcu droga się poprawia, od czasu do czasu mijam wiaty i miejsca na biwak, zwykle oblegane. Fajny sposób na spędzanie wolnego czasu, zdecydowanie więcej tego niż u nas. I to nie tylko w punkach widokowych. Jadę dalej w dół, bezludną okolicą. Przerwa na [kąp
  • 11
@szkarlatny_leon: pięknie, takie opisy to można czytać!

chyba każdy nocujący pod namiotem ma tą irracjonalną fobię, że ktoś najpierw go zobaczy, później przyjdzie gdy już będziemy mieli cieplutko w śpiworze, a na koniec zabije i zgwałci.


nieeee ;) Mi namiot daje irracjonalne poczucie bezpieczeństwa (Twoja fobia ma bardziej logiczne uzasadnienie niż moje poczucie - kawałek szmaty tak naprawdę przed niczym poza wiatrem i deszczem nie chroni). To jest dopiero głupie.