Wpis z mikrobloga

Wujas był monterem w Telekomunikacji Polskiej w latach 70. i 80. i tak mi ostatnio opowiadał przy wódce, jak to mu się dobrze żyło w złotych czasach polskiego socjalizmu. Otóż jak szli montować telefony (na które wtedy trzeba było naprawdę długo czekać), to zawsze brali ze sobą stertę zleceń na kilka najbliższych dni oraz stary, zdezelowany aparat telefoniczny poklejony taśmą. Po co?

Pierwszy patent polegał na tym, że najpierw patrzyli, które zlecenia przypadają na dany dzień i dawaj je na dół sterty. Następnie przychodzili do klienta i zapodawali konwersację w stylu: Dzień dobry, my z Telekomunikacji, przyszliśmy się umówić na zakładanie telefonu – zaraz sprawdzimy, na którym miejscu jest Pan na liście. Przerzucali tę stertę papierzysk udając, że szukają (bo sami przecież umieścili wcześniej typa na samym dole) i po paru minutach okrzyk triumfu: O, jest Pan, ale jak widać dopiero pod koniec listy, także za jakiś miesiąc najwcześniej raczej – w jaki dzień miałby Pan czas…? Klient już zestresowany, bo wiadomo, jak to w PRL bywało – jak dziś czegoś nie zrobią, to może zapomną i sprawa się w nieskończoność przeciągnie, a jak tu bez telefonu… Tak więc klienci w przeważającej większości występowali z propozycjami typowymi dla tamtych czasów, czyli: Panowie, a nie dałoby się dziś tego założyć…? Mam pół litra wódki/szynkę konserwową/kartki/inne, bądźcie ludźmi… Wujas z drugim monterem udawali, że się zastanawiają i kombinują mamrocząc pod nosem na zasadzie Ty, a może tego Wiśniewskiego dać na później, na niego zlecenie chyba później przyszło… aż w końcu oznajmiali klientowi, że ok, założą mu ten telefon dzisiaj, no ale w drodze absolutnego wyjątku i żeby się tym nie chwalił przed nikim. Klient szczęśliwy, żarciem poczęstował, dał obiecaną łapówkę za „przyspieszenie” terminu i jeszcze często parę złotych do kieszeni włożył. Biedny nie wiedział, że i tak by mu ten telefon w ten sam dzień zamontowali, no ale co tam - po co psuć komuś radość i poczucie, że jest sprytny i załatwił co trzeba…

Drugi patent polegał na tym, że wujas z kumplem monterem szli do klienta montować telefon, a po podłączeniu kabli wyciągali z torby wspomniany na początku stary aparat poowijany taśmą. Klient w szoku, że mu taki badziew dają, więc zaczyna wypytywać: Panowie, ale jak taki stary, używany, to nowego, lepszego nie ma…? Wujas wtedy drapał się po głowie i zapodawał gadkę na zasadzie: No wiem Pan, kierowniku, takie nam dają niestety - braki w zaopatrzeniu, wymienią to Panu na nowy za jakiś czas, ale nie wiem kiedy. Typ zasmucony, ale wujas właśnie wtedy wychodził z właściwą propozycją: Ale zaraz, dziś na tym osiedlu montujemy też u Wiśniewskiego i u Kowalskiego, więc jak Panu tak zależy, to możemy jemu dać ten stary, a Panu nowy, także ten… Klient od razu łapał o co chodzi, a ponieważ każdy wolał mieć nowy telefon niż stary i zdezelowany, to znowu wódeczka, kiełbaska i papier toaletowy w ramach wdzięczności. Wujas twierdzi do dziś, że dzięki tym dwóm patentom był w stanie spokojnie wyciągnąć ekwiwalent drugiej pensji. I tak to się żyło Mirkom w tym PRLu… ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#prl #lata70 #lata80 #pracbaza #telefony #telekomunikacja #gimbynieznajo #heheszki
Pobierz grafikulus - Wujas był monterem w Telekomunikacji Polskiej w latach 70. i 80. i tak m...
źródło: comment_dm7YoxmVkAfbmLApBO9rOPqI73Etfi68.jpg
  • 67
@grafikulus: pracuje w tym zawodzie też i starzy pracownicy bardzo dobrze właśnie wspominają czasy jeszcze za TP, teraz to całkiem inaczej wygląda, mnóstwo procedur, wielu zrezygnowało bo nie idzie tego wszystkiego ogarnąć. A sieć znali bardzo dobrze, u nas był jeden taki ze jak się mu numer telefonu mówiło to wiedział od razu czyj i jak idzie łącze do niego ( ͡° ͜ʖ ͡°)