Wpis z mikrobloga

Graliście na pierwszej PlayStation w tzw. "japońskie erpegi" (jRPG), czyli fajnale, suikodeny i vagranty? Ja je swojego czasu uwielbiałem, poświęciłem setki godzin na ekspienie w losowych walkach. Oto mój prywatny top ten. Osobiście nie mam czasu na emulatory... ale będę się cieszył, jeśli kogoś najdą wspomnienia i odświeży sobie któryś z tytułów. Roczniki linkują do gameplayów na YT.

10. Wild arms
(Sony, 1996)

Udane połączenie klimatów fantastycznych, westernowych i anime. Metalowe Demony, który dawno temu zostały raz pokonane, powracają tysiąc lat później i próbują raz jeszcze zniszczyć planetę. Próbuje je powstrzymać nasza trójka bohaterów: Rudy, chłopiec z tajemniczą przeszłością potrafiący posługiwać się starożytnymi strzelbami; Jack, łowca skarbów i najemnik, któremu towarzyszy nieodłączna mysz Hanpan; i Cecilia, królewna, czarodziejka i medium między światem rzeczywistym i wymiarem zamieszkałym przez przyjazne ludziom żywiołaki. Niewątpliwą zaletą Wild Arms są elementy new weird umiejętnie wplecione w pozornie sztampową fabułę. Zresztą, w atmosferę gry najlepiej wprowadza intro z charakterystycznym gwizdanym motywem.

9. Alundra 2
(Sony / Activision, 1999)

Druga część Alundry różni się mocno od swojej poprzedniczki. Zrezygnowano z mrocznej fabuły, wprowadzono liczne humorystyczne akcenty, a engine dwuwymiarowy zastąpiono trójwymiarowym. Pozostały za to liczne zagadki o charakterze platformowo-zręcznościowym, które sprawiają, że dylogia w gruncie rzeczy nie ma wiele wspólnego z jRPG. „Dwójka” zapadła jednak w mojej pamięci właśnie dzięki odmiennemu podejściu do tematu oraz dzięki szeregowi wyśmienitych minigier, z pamiętną arcade’ową strzelanką na czele (będącą klonem Robotrona: 2084).

8. Front Mission 3
(Square, 1999)

Seria Front Mission odcina się całkowicie od typowych dla jRPG settingów fantasy i zabiera gracza w świat przyszłości (przełom XXI i XXII wieku), w którym walki toczone są przy użyciu mechów (zwanych tutaj wanzerami od niemieckiego „Wanderung Panzer”). Kazuki i Ryogo, piloci wanzerów, zostają przypadkowo wmieszani w rządowy spisek związany z MIDAS-em, nowym i śmiercionośnym typem broni masowego rażenia. Na uwagę zasługuje fakt, że fabuła Front Mission 3 w początkowej fazie rozgrywki rozgałęzia się na dwie odrębne, choć przeplatające się ze sobą, ścieżki. Innymi słowy: w przeciwieństwie do wielu innych jRPG mamy tu dobry powód do dwukrotnego przejścia gry.

7. Legend of Mana
(Square, 1999)

Legend of Mana jest jednym z tych tytułów, w które powinni pograć wszystkie osoby wątpiące, że gry wideo — w sensie wizualnym — mogą uchodzić za dzieła sztuki. LoM warto jednak przejść nie tylko dla pięknych, ociekających kolorami, ręcznie malowanych plansz, ale również dla wysokiego stężenia baśniowości, dla silnie nieliniowej (jak na jRPG) struktury fabularnej, dla oryginalnego systemu walki i dla minigier związanych z produkcją własnego uzbrojenia, hodowania potworków i uprawiania egzotycznych roślin w sadzie. Dwa ostatnie elementy wydają się może nieco infantylne, ale doskonale komponują się z bajkową atmosferą świata gry.

6. Parasite Eve
(Square / Electronic Arts, 1998)

Swojego czasu Square pozazdrościło Capcomowi sukcesu związanego z Resident Evil i wypuściło swój własny survival horror. Od strony graficznej podobieństwo między obiema grami jest duże (trójwymiarowe postacie i renderowane tła lokacji), ale Parasite Eve, jak na produkcję Square przystało, posiada liczne i wyraźne elementy RPG. Na plus wyróżnia się też fabuła (PE to zresztą adaptacja japońskiej powieści SF z 1995 r.): Akcja gry toczy się na Manhattanie, który w Wigilię Bożego Narodzenia zostaje zaatakowany przez zmutowane istoty. Wkrótce okazuje się, że powodem mutacji jest „bunt” mitochondrii… Brzmi tandetnie, ale „w praniu” w Parasite Eve nie występują żadne zgrzyty; występuje za to, i to w dużej dawce, opustoszały i zagrożony Manhattan. Klimacik jest.

5. Final Fantasy Tactics
(Square, 1997)

Taktyczno-turowych jRPG nie powstało zbyt wiele, ale za to wszystkie trzymają wysoki poziom. Final Fantasy Tactics uchodzi — obok Shining Force III wydanego na Segę Saturn — za najdoskonalszą grę z tego (pod)podgatunku. O sukcesie FFT zadecydowała wciągająca fabuła wykorzystująca chodliwy motyw „starych przyjaciół, którzy stali się wrogami” (występuje on także w grze z miejsca drugiego) i bardzo miodna mechanika oparta na systemie klas postaci (character class system). Wzmiankowany system pojawiał się co prawda wcześniej w innych grach z serii Final Fantasy, ale dopiero w Tacticsie stanowi fundamentalny element całej zabawy. Co prawda z chwilą dołączenia do drużyny zabijaki Orlandu czalendż się kończy, lecz wcześniej można eksperymentować do woli z różnymi drużynowymi konfiguracjami i testować ich skuteczność na zgrajach przeciwników podczas kolejnych etapów. Gra doczekała się remasterowanych wersji na PSP, Androida i iOS-a.


4. Vagrant Story
(Square, 2000)

Wszystkie gry, które trafiły na tę listę, odznaczają się zajmującą fabułą. Jednakże w większości przypadków są to zarazem fabuły rozwlekłe, typowe dla elektronicznych erpegów, w których obliczona na kilkadziesiąt godzin rozgrywka polega na eksplorowaniu całego fikcyjnego świata. Vagrant Story stanowi tutaj miłą odmianę. Historia pościgu za tajemniczym Sidneyem Losstarotem przez zrujnowane miasto Leá Monde jest bardzo zwarta, obfituje w zwroty akcji i dałaby się — bez większych cięć — zaadaptować na potrzeby dwugodzinnego filmu. Zresztą, do filmowości Vagrant Story przyczynia się także postać naszego protagonisty. Square zrezygnował z kanonicznego dla erpegów schematu „od zera do bohatera” — Ashely Riot jest Riskbreakerem, członkiem elitarnego oddziału pilnującego wewnętrznego bezpieczeństwa królestwa Valenda. Porównania do „średniowiecznego” Jamesa Bonda jak najbardziej wskazane. Pozostaje tylko żałować, że Vagrant Story, chociaż ciepło przyjęty przez społeczność graczy, nie doczekał się ani naśladowców, ani nawet sequela.

3. Final Fantasy 7
(Square, 1997)

Siódma część legendarnej serii Final Fantasy (i pierwsza z trzech, które napisano z myślą o PSX-ie) uchodzi za najwybitniejszą odsłonę cyklu i za jedną z najważniejszych gier w historii elektronicznej rozrywki w ogóle. Umieszczenie jej przeze mnie na „dopiero” trzecim miejscu rankingu świadczy, że nie podzielam w pełni obiegowych i bezkrytycznych zachwytów. Sądzę mianowicie, że o ogromnym sukcesie FF7 zadecydowała przede wszystkim oprawa AV (faktycznie przepyszna), natomiast pod względem klimatu, miodności i fabuły „złotemu dziecku” Square brakuje trochę do dwóch tytułów, o których przeczytacie za moment. Z drugiej strony, „siódemka” faktycznie ma wszystko, co powinien posiadać jRPG pretendujący do miana najlepszego: dystopijny świat łączący w newweirdowskim stylu elementy fantasy i SF; charyzmatycznego bohatera Cloud’a Strife’a, którego tajemnicza przeszłość może okazać się kluczem do przyszłości świata; jeszcze bardziej charyzmatycznego badguya Sephirotha; i całkowicie niespodziewany, ale doskonale rozegrany zwrot akcji w połowie gry. Są remasteringi, jest też oficjalna pecetowa wersja oryginału.

2. Suikoden 2
(Konami, 1998)

Pamiętam, że lato 2000 r. upłynęło mi pod znakiem Suikodena 2. Obiektywnie rzecz biorąc, jest to bardzo solidny, choć niekoniecznie wybitny, jRPG; subiektywnie, cóż, drugie miejsce w rankingu mówi samo za siebie. Co prawda Suikoden 2 jest liniowy aż do bólu (symbolicznym przejawem tej liniowości jest sytuacja, w której musimy dokonać Ważnego Wyboru i odpowiedzieć na pewne pytanie „Yes” lub „No”; jednak jedyna poprawna odpowiedź to „No” i jeśli odpowiemy „Yes”, zostaniemy zapytani „Are you sure?”… i tak w kółko), ale posiada wartką i wciągającą fabułę oraz stu siedmiu (sic!) bohaterów niezależnych, których można zrekrutować do drużyny. Do tego doliczmy wątek wojenny reprezentowany przez turową minigrę strategiczną oraz fakt posiadania własnego zamku, stopniowo rozbudowywanego wraz z postępem fabuły (świetna sprawa: zaczynamy od opustoszałych ruin, z których wypędziliśmy pająkowatego potwora, a kończymy na tętniącej życiem budowli, korytarzami której wędruje większość z napotkanych przez nas w ciągu gry enpeców). Grafika dwuwymiarowa, ale schludna i ciesząca oko. Nic, tylko grać.

1. Final Fantasy 6
(Square, 1994/1999)

Na pierwszym miejscu znalazł się jRPG, który jako jedyny ze wszystkich dziesięciu tytułów nie ukazał się pierwotnie na PSX-ie. Premiera Final Fantasy 6 miała miejsca za czasów panowania na rynku SNES-a, a port na „szaraka” został wydany dopiero pięć lat później. „Szóstka” uchodzi za najbardziej dojrzały odcinek cyklu Final Fantasy — po części za sprawą psychologicznie pogłębionych bohaterów, po części za sprawą melancholijnego wydźwięku całej opowieści i po części przez brak jednoznacznego happy-endu. Punkt wyjścia dla historii opowiedzianej w FF6 stanowi rebeliancka walka ze złowrogim Imperium, ale z czasem pojawiają się oczywiście nowe fabularne twisty. O ile w większości jRPG do skonsolidowania drużyny dochodzi dość szybko, o tyle w FF6 losy poszczególnych bohaterów przez długi czas splatają się i rozdzielają, tak że nigdy nie wiemy, w jakim kierunku potoczy się za chwilę akcja. Dodatkowe smaczki to steampunkowy setting oraz główny badguy Kefka. Zlepek pikseli nigdy wcześniej nie był i nigdy więcej już nie będzie równie diaboliczny. Jest wersja na Androida i iOS.

Uwagi końcowe: W rankingu zabrakło Chrono Triggera i Chrono Crossa. Wiem, że są super, ale jakoś nie przypadły mi do gustu pomimo pojemnego i spójnie rozegranego motywu podróży w czasie. Zabrakło też m.in. Grandii, Breath of Fire 3 & 4, Lunarów oraz Xenogears — z tego prozaicznego powodu, że nie miałem okazji w nie zagrać. Natomiast Sagę Frontier 2 uważam za niewypał.

Na deser pewien utwór z soundtracku Final Fantasy 7. Nie, nie ten, bo ten wszyscy znają, ale coś pogodniejszego… choć równie epickiego.

https://www.youtube.com/watch?v=D_oS8zsO2nU

#psx #playstation #jrpg #crpg #staregry
  • 11
@eagleworm: Dla mnie i dla większości FF7 jest najlepsza. Jedyna część które jest sf ale nie jest fantasy (zamiast zamków i królów są drapacze chmur i prezesi) - czasowo można powiedzieć, że to taki późny PRL.

To jedyna część, gdzie jest: krew, prostytucja (burdel w sektorze 6), ćpuny, degeneraci, pederaści, anarchiści, politycy, korupcja, etyka naukowa, choroby weneryczne itd itp - cały brud, syf i szlam świata ówczesnego.

Nawet są takie oczywiste
@RzecznikWykopu: Ale grałeś w FF6? Ja się zgadzam, że FF7 było pod wieloma względami wyjątkowe, ale FF6 też nie było bynajmniej ani typowym SF, ani typowym fantasy, tylko czymś pomiędzy. Sporo steampunku... ale to nie był klasyczny steampunk.
@eagleworm: Grałem. Jedynym steampunkiem to były tam te robociki w których siedzieli główni bohaterowie na samym początku a reszta to takie #!$%@? kalka z 4 i 5 części. Przeszedłem może 3/4 gry i porzuciłem na rzecz zajebistego Chrono Triggera.
@eagleworm: Bardzo fajny wpis. Z dekadę temu miałem etap fascynacji jrpg, ale zdecydowaną większość ograłem tylko na emulatorze SNESa. Jestem przeogromnym fanem trylogii Final Fantasy IV - VI i jak dla mnie szóstka to najlepszy jrpg, jaki kiedykolwiek powstał. Czwórka miała bardzo specyficzny klimat, czuć było taki ośmiobitowy oldskul, który próbował przebić się z nową jakością. Piątka z kolei miała świetny system rozwoju postaci i również fajną, ale już luźniejszą historię.
@ojmirkumirku: FF8 nie ma, bo też nigdy w nie nie grałem. Moja "fantazja" skończyła się na FF7. :) Podpatrywałem jednak, jak w kolejne części grają koledzy i wydaje mi się, że FF9 podobało(by) mi się bardziej. Za sprawą grafiki miało uroczy klimat, za którym jednak kryła się niebanalna fabuła.