Wpis z mikrobloga

O tym, jak ustawić się do emerytury – czyli o tym, co nie „pykło“

Jeśli chodzi o elektryków zakładowych, to na początek trzeba rozróżnić dwie rzeczy. Byli elektrycy zmianowi i dzienni. Zmianowi mieli za zadanie usuwać drobne awarie i wymieniać przepalone żarówki. Dzienni, to byli tzw. fachowcy. Przy czym dziennych można było jeszcze podzielić na dwie podkategorie. Fachowców i takich, którzy za długo nie popracowali. Bo jak można zostawić w remontowanym silniku młotek? Dlatego te drugą podkategorię pominiemy.

Zajmijmy się więc fachowcami. Każdy wydział miał swojego. Najczęściej był to ktoś, kto w trakcie budowy wydziału był razem z nim od początku. Owocowało to tym, że według schematów sam – osobiście, co ważne - „budował“ całą rozdzielnię. Przekaźniki, bezpieczniki i dzikie węże. Wszystko sam. Problem polegał na tym, że nikt mu na ręce nie patrzył. Wszystko miało DZIAŁAĆ.

Teraz musimy odbiec trochę od tematu, bo wrócimy do „zmianowych“. Jeżeli podczas normalnego ruchu, powiedzmy na 2 zmianie coś się działo (nie wiem, pompa nie chciała wystartować - na przykład), to wzywało się zmianowego. Ten sobie albo radził, albo i nie. Jeżeli rozkładał ręce, to poprzez dyspozytora zakładu wzywało się „dziennego“. Dyspozytor wysyłał po delikwenta dyspozytorkę (samochód marki Tico). I tutaj przechodzimy do sedna. Fachowiec dostawał ekstra kasę za takie ściągniecie. I wierzcie, lub nie, ale to były na prawdę spore pieniądze.
Bylem ściągany tym sposobem do zakładu dwa razy (nagle chorobowe innego sterowniczego). Odczułem to na wypłacie.

Dlaczego nie „pykło“?

Nie pykło, bo całą rozdzielnię „budował“ dzienny, czyli fachowiec, który pomyślał o swojej emeryturze. I oprócz składek emerytalnych, które odprowadzał zakład, spieprzył całą rozdzielnię. Spieprzył, czyli „zbudował“ ją tak, że wszystko działało tak, jak należy. No, mucha nie siada, po prostu. Mucha jednak narobiła pod siebie, bo rozdzielnia ze schematem miała tyle wspólnego, co ja z „ach, młodym być!“. Ale... Działa? No, działa!

Gdzie tkwił problem takiego rozwiązania? Ano w tym, że na zmianach poza dziennych , jeśli coś się działo, wzywało się zmianowego. Ten obsługiwał kilka wydziałów, wiec siłą rzeczy nie znał żadnego. Posiłkował się tylko schematami. Jeżeli wszystko było zgodnie ze schematem, to usunięcie usterki trwało minuty. Gorzej, jeżeli zmianowy zaczął się drapać po głowie, bo w miejscu, gdzie miał być przekaźnik, jest dziura... Wtedy ten rozkładał ręce i szczerze wyznawał, że „nie wim, #!$%@?“. I wtedy wzywało się dziennego, któremu właśnie się śnił Tico, bo była – przykładowo – 3 w nocy. A zmianowy szedł dalej spać.

I tak, oprócz cieplej emeryturki, miał dzienny dodatkowe dochody i to całkiem spore. Jeśli chodzi o ostatni wpis, to co poszło nie tak? Ano to, ze blokadę na 15 minutowe przedmuchiwanie silnika „ściągał“ zmianowy“. I według schematu ściągnął. Jak najbardziej. Ale schemat sobie a życie (a raczej emerytura) sobie.

Dzienny ma jednak usprawiedliwienie. Kiedy już nie miał siły wsiadać do Tico swoja wiedzę (magiczną, a jakże!) przekazał kolejnemu dziennemu.

A życie fabryki toczyło się dalej w swym niezmiennym, leniwym trybie.

#chemiczneopowiesci
  • 6
@verruct: O ile sam sposób zarobku rozumiem (zrobić po swojemu i zakład musi mnie ściągać aby cokolwiek naprawić = $$$) to końcówki nie - czym jest blokada na 15 minutowe przedmuchiwanie silnika? Blokada obciążenia? Zasilania? Czym zakończyło się ściągnięcie tej blokady przez zmianowego? I czemu to wpłynęło na emeryturę (dziennego jak mniemam)?