Wpis z mikrobloga

W gorących znowu wpis na temat tego, jaka to szkoła była zła i straszna, a później to dopiero życie, tym razem od @niemamnicku0 - sprowokowało mnie to do napisania tego, co już dawno miałem napisać.

Zazwyczaj takie opinie pochodzą od osób w specyficznej sytuacji. Koniec szkoły, pierwsza niezła praca, usamodzielnienie, pieniądze tylko dla siebie, brak jakichkolwiek zobowiązań. A nawet jak jakieś są, to są nowe i ekscytujące, więc sprawiają bardziej przyjemność, niż są obowiązkiem.

Sam świetnie wspominam ten okres i faktycznie był chyba "najlepszy". Cudzysłów, bo tego się nie da porównać, ale o tym później. Rzeczywiście było to beztroskie życie, odkrywanie wszystkiego, pełna wolność. Ale to jest okres przejściowy.

Teraz oczywiście napiszecie, że hehe ja to się nigdy nie spętam obowiązkami, zawsze będę żyć bez zobowiązań, bez kredytów, domu, rodziny itd. Cóż... z tym nie będę polemizować. Statystyki pokazują, że jednak zdecydowana większość ludzi wskakuje po kilku latach na wyższy level. Wy może akurat nie, ale...

Nawet jeśli, to i tak sytuacja się zmieni. Pamiętam moje pierwsze mieszkanie. Nawet głupie sprzątanie go było przyjemnością, bo MOJE! Hura, nareszcie na swoim! Mogę sobie poustawiać wszystko po swojemu, mogę korzystać dowolnie nie patrząc na zdanie rodziców. Mam swoje rzeczy na swoich miejscach. Mycie kibla, naprawianie cieknącego kranu czy cokolwiek jest fajne, bo moje. Gotowanie, sprzątanie, załatwianie spraw urzędowych, kontakt z administracją, płacenie rachunków - wszystko jest nowe, ekscytujące, fajne.

Tyle, że po kilku latach staje się codziennością i obowiązkiem. I dopiero wtedy odkrywa się, że wcale nie jest tak, że leżę i robię co chcę, tylko tych spraw jest jednak sporo. I coraz więcej. I są dużo poważniejsze, niż brak pracy domowej w szkole.

Efekt tego, co się ma w pamięci z ostatniego okresu. Kończąc szkołę ma się w pamięci egzaminy, wejściówki, referaty, opracowania itd. Potem tego nie ma, więc się wydaje, że jest lepiej. W rzeczywistości zostaje to zastąpione innego typu obowiązkami. Znowu mija kilka lat, wspomnienie tych egzaminów i nauki zaciera się. Zostaje tylko codzienność.

Jak wracam pamięcią do szkolnych lat, szczególnie tych z okresu LO, to moje obowiązki były śmieszne. Prace domowe? Litości. Chodziło się do szkoły, czasem jakieś odpytywanie, czasem kartkówka. Tyle. W domu jakieś obowiązki domowe, ale wszystko dzieliło się na rodzinę. Coś tam czasem trzeba było zrobić. 99% rzeczy ogarniali rodzice. Moim światem było pojechać do kolegi, posłuchać muzyki, ustawić się na imprezę, pożyczyć nową grę. Świat w sumie nie istniał poza tym.

A potem? Podstawowe rzeczy już opisałem i z czasem ich ciężar zaczyna tylko się zwiększać. To naprawdę nieważne ile masz pieniędzy. Chyba, że stać kogoś na służbę, która wszystko ogarnia. Jeśli nie, sprawy rosną lawinowo.

Paradoks - większość z nich to efekt wolnych wyborów. Tu trzeba zrozumieć, że w życiu nic nie jest czarno-białe, ma swoje wady i zalety. Zalety i korzyści zdecydowanie przeważają nad wadami. Dlatego większość z nas decyduje się na rodzinę, dzieci, dom itd.

Dziś jesteście w jakimś nieformalnym związku, nie? Spoko, jesteście sobie i już. Potem niby się nic nie zmienia, ale jednak... no wiesz, jej/jego rodzina staje się po części Twoją. Ich sprawy na Ciebie wpływają. A to ten ma chrzest dzieciaka, tamten urodziny, ten wyjeżdża i mu ktoś musi kwiatki podlać, a to ktoś gumę złapał i mu pomóż, a to coś jeszcze innego.

Zbudowałeś dom? Spoko, to teraz zajmuj się tym. Zajebiście mieć piękny trawnik, altanę, basen, grilla. No ale ten trawnik to trzeba skosić i podlewać, kupować nawozy itd. Basen trzeba napełniać, czyścić, dodawać chemię. W samym domu też ciągle się coś dzieje, tu klamka skrzypi i warto przesmarować, tam listwa odpada. Wezwij serwisanta nich sprawdzi piec przed zimą, tu kominiarz, tam coś jeszcze. Nie ma dnia, żeby się coś nie wydarzyło.

Chcesz mieć zwierzątka? No to tak samo, pieska wyprowadź, kup karmę, jedź do weterynarza, zaszczep. Jak na dworze, to zajmij się jego budą, posłaniem, miską.

Rachunki? Jasne, pracujesz i masz kasę. Ale kiedyś to był prąd i woda i koniec. A teraz zastanów się, bo kończy się umowa na telewizję, trzeba podpisać na wywóz śmieci, jest net, telefony, jakieś dodatkowe rzeczy, serwisy itd. Lista rośnie, nie wystarczy polecenie przelewu i heja. To samo dotyczy np. zakupów.

Na koniec zostawiam dzieci, bo z góry wiem jaka będzie odpowiedź przy obecnych nastrojach na mirko - ja nie będę mieć dzieci. Aha, spoko. Część w tym wytrwa na pewno, ale większość nie. Nawet nie opisuję ile obowiązków jest związanych z dziećmi, bo z tego chyba każdy mniej więcej zdaje sobie sprawę.

A praca? Tu też jest zasada, że im mniej odpowiedzialna (i zwykle gorzej płatna), tym mniej obowiązków generuje. A już szczególnie jak ktoś się zdecyduje na własny biznes. To ogromna przyjemność i szereg korzyści, ale też mnóstwo obowiązków.

I jeszcze naczelny argument - no ale to ode mnie zależy czy posprzątam czy coś zrobić, nikt mnie nie zmusza. Taa, jasne. Dokąd tych obowiązków jest trzy na krzyż, to na pewno. Ale potem rosną. I nie da się ich odkładać w nieskończoność, jak się nie chce żyć w syfie i żyć w ogóle.

Czy żałuję? Absolutnie nie! Tak jak pisałem, zdecydowana większość z tych spraw to skutek moich świadomych wyborów. Nie żałuję niczego, bo uwielbiam spędzać czas w moim domu, uwielbiam korzystać latem z tarasu, grillować i popijać zimne drinki w basenie. Uwielbiam przestrzeń, jaką daje dom. Kocham też moją rodzinę i przyjmuję wszystko, co ze sobą niesie.

Ale bawi mnie mówienie, że dorosłość to mniej obowiązków i mniejsza odpowiedzialność niż szkoła, bo to jest po prostu zwyczajnie nieprawda. Tak się może wydawać na początku. Też mi się tak wydawało.

Mimo wszystko jednak dorosłość jest zajebista z miliona powodów. Tyle, że akurat brak obowiązków nie jest jednym z nich.

#pracbaza #szkola #zycie #dzieci #rozkminy #przemyslenia