Wpis z mikrobloga

TEN ŚWIAT JEST NASZ - ARCHIWUM. Część 7/60.

(Marzec 2016) Kontynuujemy chińską przygodę. Mała uwaga - wszystkie chińskie wpisy (tzn. od tego do ostatniego) nie będą już prezentowały kolejnych wydarzeń chronologicznie. Opiszę kilka zjawisk, obserwacji i osobistych doświadczeń, które zapamiętałem dosyć dobrze, jednak niekoniecznie pamiętam ich kolejność. Tym razem na tapecie drobna chińska gastronomia z mojej perspektywy. Podkreślam, że jest to jedynie osobista obserwacja, a więc to tylko tzw. dowód anegdotyczny. Jak to w końcu jest z tą drobną chińską gastronomią? Czy można tak po prostu wyjść na ulicę i sprzedawać co tylko się chce? Teoretycznie - nie. Wspominałem o tym w czwartym (chińskim) odcinku programu. W Chinach wszystko jest unormowane prawie, istnieje również odpowiednik naszego sanepidu. Jednak równocześnie istnieje bardzo duża szara strefa, która przejawia się między innymi w postaci drobnej, ulicznej gastronomii. Zaskoczyło mnie, ze uliczni handlarze oferują niekiedy swoje usługi nawet w ścisłym centrum miasta, obok luksusowych punktów handlowych (patrz zdjęcie). Naprawdę ciekawy obrazek - na pierwszym planie coś w rodzaju food-tracka, na drugim widowiskowy budynek w samym centrum ponad 2 milionowego miasta (na parterze tego budynku zapamiętałem salon Rolls-Royce). Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, jeżeli chodziłoby o jeden, czy dwa takie punkty - w końcu w Polsce też możemy je spotkać, często również w centrach miast i przy ważnych punktach. Chodzi o to, że w Chinach jest tego zdecydowanie więcej. Wydaje się również, że ci ludzie robią to znacznie swobodniej. Bez skrępowania zajmują miejsca na chodnikach i ulicach. Co się dzieje, kiedy komuś (np. służbom porządkowym) to przeszkadza? Przenoszą się nieco dalej. Kolejny niecodzienny widok to konkurencja na linii „normalne restauracje” vs uliczna gastronomia. Uliczni sprzedawcy rozkładają się czasami niemal dosłownie przed wejściem do „normalnych restauracji”. Taki widok w Polsce chyba naprawdę ciężko spotkać. Na koniec kilka słów o dyskusji na ten temat w Polsce. Zauważyłem, że krytycy takiej gastronomii często śmieją się, że przecież tego typu biznes to brud, bieda i słabo rozwinięta gospodarka, tzn. jakaś drobnica z najbiedniejszych państw świata. Brud? Można nie korzystać. Bieda? Przecież nikt nie mówi, że ci ludzie lada dzień zostaną milionerami. Jedni ledwo sobie radzą, innym idzie to całkiem nieźle, jeszcze inni rozwiną z tego w przyszłości lepszy biznes (w końcu od czegoś trzeba zacząć) - wolny rynek. Co do oceny pod kątem poziomu gospodarczego - przecież nikt, nie mówi, że sprzedawanie smażonego jedzenia na ulicy ma być filarem gospodarki. Jednak dlaczego ma go niemal w ogóle nie być, skoro funkcjonuje to w naprawdę wielu państwach świata - czasami nawet w tych bogatszych od Polski. My jedliśmy w takich punktach prawie co wieczór (na własną odpowiedzialność!) - było smacznie i tanio. Nikt nie zachorował. Nasz przewodnik po Chinach, który mieszka tam od prawie 10 lat - również żyje i ma się dobrze. Na koniec jeszcze raz podkreślam - moje obserwacje w tym temacie to tylko dowody anegdotyczne, a nie naukowe badanie ekonomicznych i higienicznych aspektów tego zjawiska. Z ulicznej gastronomii w Azji korzystasz na własną odpowiedzialność - na tym polega wolność. Swoją drogą - docierają do mnie głosy, że z roku na rok w Chinach tego typu biznesów jest coraz mniej.

#chiny #podroze #ciekawostki

Przy okazji zachęcam do obserwowania tagu #pokonactv („pokonać TV”) - pod koniec października wyruszamy na pierwsze zdjęcia do Afryki.
Pobierz wojciechsiryk - TEN ŚWIAT JEST NASZ - ARCHIWUM. Część 7/60.

(Marzec 2016) Kontynuu...
źródło: comment_NMb0FcB0iMc7dlMGJXchBgDI3HTZ65bL.jpg
  • 2