Wpis z mikrobloga

Przez jakiś czas pracowałem w firmie, w której czas się zatrzymał. Zakład pracy, który miał swoje lata świetności za PRLu, a później, bo w latach 90 też sobie świetnie radził... cóż przestał. Niby wszyscy o tym wiedzieli, ale ludzie, którzy pracowali tam całe życie chyba nawet nie zdawali sobie sprawy z tego jak bardzo byli żywym skansenem. Postanowiłem opisać kilka anegdot z tym związanych.

Zacznę od takiej, która z tym co napisałem powyżej ma najmniej wspólnego. No i nie da się ukryć, że zacznę od końca.

Sytuacja działa się jakiś czas temu. W pewien piękny słoneczny i dość gorący poranek.

Budzę się godzina 9 w pierwszy dzień bezrobocia z lekkim bólem głowy nabytym po wypiciu dzień wcześniej, zgodnie z branżową tradycją kilku tanich win pod blokiem*. Dzwoni telefon, a ja mimo, że po 2 tygodniach urlopu to jednak zmęczony życiem. "Kto, #!$%@?, coś chce?!" mówię tylko do pustego poza meblami pokoju, ale ani pokój, ani meble nie raczyły odpowiedzieć. Odpowiedział natomiast ekran telefonu - Kadry ze starej pracy.

-Dzień dobry pani! - staram się, żeby zabrzmiało jak najbardziej przekonująco. W końcu z panią z kadr zawsze miałem dobre relacje.
-Cześć Ragnan, powiedz mi co z tym świadectwem pracy?
- A wiem... ale nie chce mi się dzisiaj, podjadę do pani jakoś w przyszłym tygodniu...
-Dobra... a powiedz mi dlaczego cie dzisiaj nie ma w pracy?
Nastała krótka chwila ciszy w której słyszałem tylko bicie własnego serca i wielkie pytanie "WTF?" w głowie.
-NO.... bo miałem umowę do wczoraj?
-Jak do wczoraj? - W słuchawce było słychać przewracane papiery - Nie, Ragnan, masz do dzisiaj, lecisz do pracy! Już!

Mimo, że nie mogłem uwierzyć to jednak znalazłem umowę i okazało się, ze miała racje. No to pojechałem bo szkoda brać jednego dnia bezpłatnego urlopu na ostatni dzień pracy.

Tutaj warto wspomnieć, ze normalnie prace powinienem zaczynać o 7 rano, a dojechałem do niej na 10:30. A jedyne co miałem do jedzenia, to jogurt pitny.

Dzwonie do kadrowej.
-Dzień dobry, dotarłem, mam się wpisać na listę, że o której przyszedłem?
-A o której przyszedłeś?
-eee.... o 8?
-Nie, Ragnan wpisz tą 10:30, za dużo osób widziało, że cie rano nie było.

No dobra... cóż zrobić? Nic nie miałem do zrobienia, ale zostało mi siedzieć do 18:30 w pracy. Wchodzę do pokoju gdzie siedzieli moi najbliżsi współpracownicy.

-O dzień dobry! Znalazła się zguba. Kadrowa pana szukała. No nic wpisz się pan, że przyszedłeś o 8. Wszyscy widzieli.

#pracbaza #opowiesciragnana #prlwxxiwieku

*tak na prawdę to nie. W ogóle chyba nie piłem dzień wcześniej, ale stwierdziłem, że tak będzie lepiej dla narracji.