Wpis z mikrobloga

Amerykański gambit w Syrii

19 grudnia administracja prezydenta Trumpa oficjalnie potwierdziła informacje o planowanym odwrocie wojsk USA z Syrii. Decyzja ta spotkała się z ostrą krytyką ze strony wielu środowisk partyjnych oraz kilkoma dymisjami wśród współpracowników Trumpa, które oskarżono o zdradę wobec Kurdów i wspieranie rosyjsko-irańskich interesów w Syrii. Jednak w zasadzie dlaczego Turcy aż z taką zaciekłością zwalczają Kurdów? Dlaczego decyzja Trumpa wcale nie powinna być oceniania jako coś negatywnego? Oraz przede wszystkim dlaczego decyzja Trumpa może wywrócić do góry nogami taktyczny sojusz turecko-rosyjski?

Tekst jest dostępny także na wordpressie- zachęcam do czytania właśnie tam ze względu na większą przejrzystość. Niektórym tekst może się wydać zbyt pro-turecki - moim zdaniem taki nie jest. W kilku miejscach świadomie posługuję się retoryką Ankary (co zresztą zaznaczam), gdyż nie sposób inaczej zrozumieć tureckiego postępowania w Syrii. Miłego czytania Mireczki.

———————————————–

Syria w ogniu

W połowie 2012 roku protesty antyrządowe w Syrii wymknęły się spod kontroli Damaszku. Antyrządowe hasła zostały zastąpione bronią palną, a syryjskie ulice wkrótce spłynęły krwią. Najszybciej rozgorzał konflikt w zdominowanej przez sunnitów prowincji Idlib, gdzie już w pierwszych miesiącach 2012 roku protesty przerodziły się w regularną wojnę domową. Bojownicy FSA atakowali już nie tylko osamotnione posterunki SAA (Syryjska Armia Arabska, wierna Assadowi), ale podjęli także pierwsze nieśmiałe próby opanowania głównych miast regionu np. Saraqib, Ma’arrat an-Numan czy Idlib. Jednocześnie ogień rewolucji zaczynał rozpalać się także na północnych krańcach kraju, zamieszkałych głównie przez Kurdów.

W lipcu 2012 roku kurdyjska PYD powołała do życia Powszechne Jednostki Ochrony (YPG), które miały zając się ochroną lokalnej ludności. Kurdowie od razu przystąpili do przejmowania baz wojsk wiernych rządowi. To zadanie było o tyle łatwe, że lojaliści – prawdopodobnie na bezpośredni rozkaz Damaszku – nie podejmowali działań zaczepnych przeciwko YPG i opuszczali północną Syrię udając się w bardziej zapalne regiony kraju. Wyjątkiem pozostały w zasadzie tylko miasta Hasaka oraz Kamiszlo, gdzie – z uwagi na duży odsetek arabskich mieszkańców oraz strategiczne znaczenie tych miejscowości – wojska rządowe utrzymały kadłubowe garnizony.

Turcja z niepokojem przyglądała się rozwojowi wypadków w Syrii. W czasie powstawania YPG Turcy byli nadal zaangażowani w walki przeciwko PKK (Partia Pracujących Kurdystanu, uznawana za organizację terrorystyczną przez Ankarę i Waszyngton) na południu swojej ojczyzny. Pojawienie się kurdyjskich sił zbrojnych po drugiej stronie granicy groziło dalszą eskalacją. Z perspektywy Ankary większość ruchów kurdyjskich jest kontrolowana przez PKK – i tak np. PYD uważana jest za polityczną filię PKK w Syrii a YPG za jej ramię zbrojne. Dlatego też Turcja, postrzegając działalność YPG w Syrii za nową płaszczyznę swojego konfliktu z PKK, w ograniczony sposób wspierała ugrupowania anty-YPG działające na terenie Syrii.

Jednak stan niewypowiedzianej wojny między Ankarą a YPG nie trwał długo. 28 grudnia 2012 roku prezydent Erdogan, podczas wywiadu telewizyjnego, ogłosił, że Ankara prowadzi negocjacje pokojowe z głównym ideologiem PKK – Abdullahem Öcalanem, który od 1999 roku przebywa w tureckiej niewoli. 21 marca 2013 roku, podczas święta Newroz, opublikowano list Öcalana, w którym wzywał on swoich zwolenników do zaprzestania zbrojnej walki i rozpoczęcia z Ankarą dialogu politycznego.

Odezwa Öcalana została pozytywnie odebrana wśród dowódców PKK i wkrótce konflikt w północnej Turcji zaczął ulegać stopniowemu wygaszeniu. W tej sytuacji także stanowisko Ankary wobec YPG musiało ulec rewizji. Turcja zaczęła przyjmować coraz bardziej neutralne stanowisko wobec YPG, a nawet zezwoliła bojownikom PKK oraz kurdyjskim ochotnikom z Turcji na przekraczanie syryjsko-tureckiej granicy, gdzie dołączali oni do YPG.

Kurdyjski bojownik, w tle flagi YPG i PKK

Zawieszenie broni

Tak sielankowy okres w relacjach między Turcją a PKK trwał tylko w latach 2013-2014. Ankara zajęła tak łagodne stanowisko wobec syryjskich Kurdów dlatego, gdyż uważała że konflikt w Syrii wkrótce się zakończy, Assad zostanie obalony a tereny kurdyjskie wrócą pod kontrolę rządu centralnego. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że turecka strategia była błędna. Nie doceniała ona ani możliwości wojskowych rządu Assada ani politycznych aspiracji Kurdów. W styczniu 2014 roku Kurdowie proklamowali konstytucję przyszłej Demokratycznej Federacji Północnej Syrii (DNFS), w której określili tereny kurdyjskie w Syrii jako „tereny autonomiczne”.

Turcy byli wściekli. Co prawda Kurdowie podkreślali we wspomnianej konstytucji, że integralność terytorialna Syrii jest dobrem nadrzędnym i powstanie kurdyjskiej autonomii w żaden sposób jej nie narusza, lecz – zdaniem Turków – autonomia była pierwszym krokiem, który miał doprowadzić do powstania kadłubowej państwowości kurdyjskiej u południowych granic Turcji. Ankara obawiała się, że – w przypadku załamania się rozejmu z PKK – Rożawa mogła stać się bazą wypadową PKK, z której Kurdowie atakowaliby cele w Turcji. Jednocześnie Rożawa mogłaby stać się nie tylko „bazą” wojskową PKK, ale także ważnym ośrodkiem kulturowym, który podnosiłby świadomość narodową Kurdów zamieszkujących region Bliskiego Wschodu i popularyzował myśl niepodległościową.

O ile np. autonomia kurdyjska w Iraku (KRG) nie jest obecnie uważana przez Turków za groźną (głównie dzięki wieloletniemu dialogowi KRG i Ankary oraz wspólnym działaniom wymierzonym w PKK), o tyle ta kształtująca się de facto kurdyjska autonomia w Syrii została uznana przez Ankarę za potencjalnie skrajnie niebezpieczną. Po pierwsze Turcja nie miała żadnego wpływu na ugrupowania kurdyjskie tworzące administrację Rożawy. Ponadto, z uwagi na rzekomy duży udział PKK w formowanie się tej kurdyjskiej autonomii, raczej mało prawdopodobnie stawało się budowanie pozytywnych relacji z syryjskimi Kurdami za pomocą środków politycznych i ekonomicznych – tj. tak jak postępowano wcześniej względem KRG.

O skali pomocy jakiej PKK udzielało YPG świadczą najlepiej same liczby – zgodnie z obliczeniami The Atlantic Council w okresie styczeń 2013 – styczeń 2016 roku aż 49% poległych bojowników YPG było obywatelami tureckimi i najprawdopodobniej członkami lub osobami związanymi z PKK. Patrząc z tej perspektywy obawy Turków wydają się całkiem realne.

[Abdullah Öcalan, znany jako „Serok Apo”](https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/5d/Abdullah_Öcalan.png)

Kobane

W rezultacie Turcja zaczęła rewidować swoją politykę wobec syryjskich Kurdów. Momentem przełomowym stała się bitwa o miasto Kobani w północnej Syrii, położone tuż przy granicy z Turcją. We wrześniu 2014 roku wojska Państwa Islamskiego (IS) rozpoczęły szturmować miasto, które wkrótce znalazło się w katastrofalnym położeniu. Upadek Kobani byłby Turkom na rękę, gdyż znacznie osłabiłby władzę YPG w północnej Syrii. Gdyby w tym momencie Turcja zamknęła granicę z Syrią, to miasto niechybnie by upadło – jednak ze względu na presję ze strony społeczności międzynarodowej oraz PKK Turcja nie mogła tego zrobić. Ostatecznie bitwa o Kobane zakończyła się całkowitą klęską Turków. W marcu 2015 roku, dzięki wydatnej pomocy lotnictwa koalicji, YPG ostatecznie odrzuciła IS od miasta i ogłosiła zwycięstwo. Jednocześnie Turcja została uznana przez Kurdów za wroga numer 1.

Stało się tak, gdyż tureckie postępowanie w okresie bitwy o Kobane było skrajnie niekonsekwentne i budzące wiele wątpliwości co do tego, po której stronie stanęła Turcja – czy po stronie YPG czy IS. Co prawda Turcy nie zamknęli granicy i pozwalali poszczególnym ugrupowaniom rebelianckim na dołączanie do obrońców miasta, lecz niektórym konwojom często utrudniano poruszanie się zatrzymując je nawet na kilka godzin na granicy a innym po prostu odmawiając wstępu do Syrii.

Tym samym Turcja nie tylko nie doprowadziła do upadku Kobane, ale także doprowadziła do znacznego pogorszenia swoich relacji z Kurdami – zarówno z tymi z Syrii, jak i Turcji. Od tej pory Turcja – w mniemaniu wielu Kurdów – zaczęła być uważana za „cichego sojusznika IS”.

Już na początku października 2014 roku przez południową Turcję, w solidarności z obrońcami Kobane, przetoczyła się fala kurdyjskich protestów, które spotkały się z szybką i brutalną reakcją ze strony policji. Tym samym w połowie 2015 roku negocjacje pokojowe z PKK zostały całkowicie zerwane, a tureckie pogranicze znowu stanęło w ogniu.

Bitwa o Kobane, autor: Agathocle de Syracuse

Kurdowie na fali

Tymczasem po drugiej stronie granicy Kurdowie odnosili spektakularne sukcesy. Najpierw w maju 2015 roku YPG skonsolidowało swoją władzę w zachodniej części Hasaki a następnie w lipcu opanowało miasto Tel Abyad, łącząc w ten sposób prowincję Kobane z Hasaką. Tym samym ponad 400-kilometrowy odcinek syryjsko-tureckiej granicy, od Eufratu po Irak, znalazł się pod bezpośrednią kontrolą Kurdów.

Od czasów bitwy o Kobane Kurdowie zaczęli cieszyć się bardzo dobrą prasą. Wiele poczytnych gazet zaczęło publikować artykuły, w których przedstawiano Kurdów w samych superlatywach, opisując ich jako bohaterów, bojowników o wolność, demokrację i prawa kobiet czy czy wręcz potomków lorda Byrona. Tym samym przebicie się z turecką narracją o powiązaniach między PKK a YPG stało się niezwykle ciężkie, o ile w ogóle możliwe.

Sytuacji nie ułatwiał także fakt, że USA zaangażowały się w bezpośrednią pomoc dla YPG. W październiku 2015 roku na tereny kontrolowane przez Kurdów skierowano pierwszy oddział amerykańskich wojsk specjalnych, który miał zająć się koordynacją działań YPG na lądzie oraz koalicji w powietrzu. Jednocześnie Amerykanie – świadomi obaw Turków względem YPG – starali się udobruchać Ankarę. Dlatego też w tym samym miesiącu (październik 2015 roku), z inspiracji Amerykanów, powołano do życia Syryjskie Siły Demokratyczne. W założeniu miały zjednoczyć one pod jednym sztandarem ugrupowania kurdyjskie, arabskie czy asyryjskie. Siły kurdyjskie miały ulec wymieszaniu z innymi ugrupowaniami, co miało przełożyć się na zmniejszenie niechęci Turków względem YPG, której bojownicy staliby się teraz mniej widoczny. Ponadto powstanie SDF-u, jako wielokulturowej jednostki, miało ułatwić koalicji działania na terenach zamieszkałych przez Arabów, którzy często z dużą nieufnością podchodzili do współpracy z Kurdami.

Jednak w praktyce amerykańskie działania przyniosły skutki odmienne od zamierzonych. Turcy nadal konsekwentnie twierdzili, że oddziały YPG – niezależnie od sztandaru pod którym działają, czy pod dowództwem SDF czy nie – nadal są ugrupowaniem terrorystycznym, tak jak ich organizacja-matka, czyli PKK. Żadne starania Waszyngtonu nie były w stanie zmienić poglądu Ankary na całą sprawę.

Tureckie stanowisko było częściowo słuszne, gdyż to właśnie YPG stanowi główną siłę uderzeniową SDF-u, a sami Kurdowie większość członków tego ugrupowania. Mimo zajęcia przez SDF prowincji Rakka oraz Deir Ezzor, które są zamieszkałe głównie przez Arabów, to skala zaciągania się Arabów do SDF-u była dużo mniejsza niż oczekiwano. Jednocześnie jednak trzeba podkreślić, że powstanie SDF było zdecydowanie pozytywnym krokiem z perspektywy wojskowej – może zaciąg Arabów do SDF-u nie był oszałamiający, ale sam fakt że w ramach tej formacji działały nawet małe grupy arabskie wytrącił argument tym, którzy przedstawiali SDF jako „kurdyjskie siły okupacyjne”.

Amerykański żołnierz w towarzystwie członków YPG, źródło: VOA

Manbij

Konflikt między Waszyngtonem a Ankarą, na tle wsparcia dla Kurdów, narastał i osiągnął swoje apogeum na przełomie 2015 i 2016 roku. Już w lecie 2015 roku tureccy stratedzy zaczęli przewidywać, że kolejnym ruchem kurdyjskich wojsk będzie opanowanie prawego brzegu Eufratu i połączenie Kobane z kantonem Afrin, położonym na zachodzie kraju. Nic też dziwnego, że już w lipcu 2015 roku prezydent Erdogan powiedział: „Jakąkolwiek cenę będziemy musieli zapłacić, nigdy nie pozwolimy na powstanie kolejnego państwa u naszych południowych granic”.

Przewidywania te okazały się słuszne. W grudniu 2015 roku Kurdowie opanowali tamę Tishrin i wylądowali na prawym brzegu Eufratu, ok. 25-km od miasta Manbij. W tym momencie jednak Amerykanie wstrzymali dalszą ofensywę. Manbij było pierwszym większym celem SDF-u, w którym nie dominowała ludność kurdyjska. Aby nie doprowadzić do ewentualnych konfliktów między Arabami a Kurdami, USA zaproponowały Turcji, aby ta wzięła czynny udział w ofensywie na miasto. Ankara wyraziła wstępną zgodę, jednak zażądała aby cała operacja została przeprowadzona wyłącznie przez ugrupowania arabskie, które uprzednio wystąpią z SDF – ruch bezpośrednio wymierzony w obniżenie legitymacji tej formacji. Ostatecznie jednak próba porozumienia się z Turcją zakończyła się fiaskiem.

W maju 2016 roku rozpoczął się szturm na Manbij, który prowadzony był przez łączone siły arabsko-kurdyjskie działające pod sztandarem Rady Wojskowej Manbij – zgodnie z raportami koalicji RWM zdominowana była przez Arabów. 12 sierpnia 2016 roku Manbij ostatecznie padło, a flaga SDF zawisła nad miastem. Wojska SDF-u rozpoczęły dalszy pochód na zachód w celu połączenia się z kantonem Afrin pozostającym pod kontrolą YPG. Gdyby ten plan się powiódł niemal cała północna Syria znalazłaby się pod kontrolą zdominowanych przez Kurdów Syryjskich Sił Demokratycznych.

Członkinie YPJ (kobieca milicja kurdyjska w Syrii), w tle flaga z podobizną Seroka Apo, źródło: Kurdishstruggle, flickr.com

Tarcza Eufratu

Turcja nie mogła na to pozwolić i dlatego 24 sierpnia 2016 roku rozpoczęła operację „Tarcza Eufratu”, której głównym celem było uniemożliwienie połączenia się sił kurdyjskich. Ostatecznie turecka operacja zakończyła się sukcesem a TSK, z pomocą rebeliantów, wbiła się klinem między Afrin a Manbij.

Od pierwszych tygodni tureckiej operacji dochodziło do drobnych potyczek między TSK i FSA a SDF, jednak dopiero gdy Turcja rozprawiła się z ostatnią fortecą IS w regionie, tj. miastem Al Bab, przystąpiono do skoordynowanych działań zaczepnych przeciwko YPG. 28 lutego 2017 roku siły tureckie rozpoczęły ofensywę przeciwko jednostkom SDF stacjonującym wokół Manbij. TSK odniosła kilka zwycięstw i udało jej się zdobyć kilka wiosek, lecz już kilka dni później turecka ofensywa została storpedowana przez amerykańsko-rosyjskie porozumienie, na mocy którego siły Rosji, Syrii oraz USA miały zająć się patrolowaniem linii frontu między SDF a wojskami Tarczy Eufratu.

Ankara uznała to za zdradę, jednak nie tyle ze strony Moskwy, co ze strony Waszyngtonu. Manbij i obecność YPG w regionie stały się dla Turcji symbolem klęski i wstydu. Turcja próbowała jeszcze „negocjować” z Amerykanami pokojowe wycofanie się sił kurdyjskich na lewy brzeg Eufratu, lecz Amerykanie pozostawali niewzruszeni na prośby, a raczej groźby, Turków.

Początkowa faza operacji „Tarcza Eufratu”, źródło: MrPenguin20, OpenStreetMap contributors, openstreetmap.org

Format z Astany

Sytuacja w Syrii znacznie pogorszyła relacje turecko-amerykańskie, które od zamachu stanu w Turcji (15/16 lipca 2016 roku) były już i tak mocno napięte. Ankara nie mogąc nic osiągnąć groźbami zaczęła coraz bardziej angażować się w działalności tzw. trójki z Astany, w skład której weszły: Rosja, Iran oraz Turcja. Pierwsze spotkanie przedstawicieli tych państw odbyło się już w grudniu 2016 roku, lecz dopiero pod wpływem nieprzejednanej postawy Waszyngtonu względem YPG, Turcja z całą stanowczością zaangażowała się we współpracę z „Astaną”.

Teoretycznie format astański miał być „platformą”, za pomocą której trzej główni gracze syryjskiej wojny domowej mieli uzgadniać swoje stanowiska dotyczące różnych kwestii i koordynować poszczególne działania – tak, aby nie wchodzić sobie w drogę. Jednocześnie jednak Rosja zaczęła wykorzystywać „Astanę” do legitymizowania władzy Assada oraz zachęcać Turków do rozluźniania więzi z Waszyngtonem i zacieśniania – w ich miejsce – relacji z Moskwą.

Początkowo wydawało się, że rosyjskie działania przynoszą pożądane efekty. Turcja nie tylko złagodziła swoje stanowisko wobec Assada, ale także zaczęła zacieśniać relacje wojskowe z Rosją, czego chyba najbardziej jaskrawym przejawem były – prowadzone do tej pory – negocjacje w sprawie zakupu przez Ankarę systemów S-400. Jednak takie spojrzenie na „Astanę” jest mocno jednostronne i nie pokazuje całego obrazu.

Format astański nigdy nie był dla Turków realną alternatywą, lecz raczej taktycznym sojuszem, który od początku obliczony był na wzmocnienie pozycji Ankary w przyszłych negocjacjach z Waszyngtonem w sprawie północnej Syrii oraz syryjskim procesie pokojowym. To właśnie Turcja była głównym zwycięzcą niemal każdego spotkania trójki z Astany. Rosja i Iran, pod presją Ankary, nie tylko zrezygnowały z ataku na rebelianckie Idlib, ale także pozwoliły Turkom na scalenie „umiarkowanych” ugrupowań rebelianckich pod szyldem pro-tureckiego Frontu Narodowego Wyzwolenia i założenie w Idlib 12 posterunków obserwacyjnych, które miały przestrzegać zawieszenia broni między rebeliantami a siłami rządowymi.

W zamian za to Turcja nie dała od siebie praktycznie nic. Co prawda Ankara musiała zrezygnować z prób obalenia Assada siłą, jednak wydaje się, że te plany Turcja uznała za nierealne już w 2015 roku, gdy w Syrii wylądowały pierwsze rosyjskie rosyjskie samoloty wojskowe.

Prezydenci: Rouhani, Putin i Erdogan, źródło: kremlin.ru

Afrin

Amerykanie byli co prawda zaniepokojeni flirtem Turcji z Rosją i Iranem, lecz – jak się wydaje – doskonale rozumieli, że jest to tylko taktyczny sojusz, który raczej nie przerodzi się w długofalową współpracę i tym samym nie zagrozi kluczowym interesom NATO. Waszyngton nie negował tureckich obaw względem YPG, ale starał się wskazywać, że są one mocno przesadzone. Dlatego też Amerykanie, nawet po wyborczej wygranej Trumpa, skupiali się głównie na podążaniu dawno wyznaczonym torem działania, zostawiając tureckie obawy na bocznym torze.

Tym modus operandi, który został wytyczony jeszcze za czasów prezydenta Obamy, było pozostanie w Syrii tak długo aż wycofają się z niej wojska irańskie. Problemem było jednak to jak doprowadzić do legitymizacji pobytu amerykańskich żołnierzy w Syrii już po fizycznym upadku kalifatu – walka z którym była przecież, przynajmniej oficjalnie, jedynym celem amerykańskiej pomocy dla YPG. Postanowiono zrobić to bardzo prosto i przekształcić misję wojskową w misję stabilizacyjną. 23 grudnia 2017 roku generał Joseph Votel, szef CENTCOM-u, zapowiedział, że USA wkrótce stworzą ok. 30-tysięczne siły arabsko-kurdyjskie, które zajmą się ochroną granic Rożawy.

Wieść o tym ruchu Amerykanów wywołała alarm w Ankarze, która uznała że słowa Votela świadczą o tym, że – w zamyśle
Pobierz
źródło: comment_U6ZNavAbgjAe4dG990ELUpanY8JPxpIE.jpg
  • 14
Operacja unthinkable

Moim zdaniem wspólny plan obu prezydentów polega na tym, aby TSK zastąpiło wojsk tureckie i tym samym uniemożliwiła północnej Syrii powrót pod kontrolę Damaszku. Zatem mamy o czynienia z próbą implementacji porozumienia z Manbij na terytorium całej północno-wschodniej Syrii. Problemem pozostaje jednak kwestia jak przekonać do takiego rozwiązania lokalnych mieszkańców. Syryjscy Kurdowie uważają Turków za swojego głównego wroga, dużo groźniejszego niż Assad. Ponadto niektóre plemienia arabskie znad Eufratu także patrzą
@JanLaguna:

Tak jak Gruzja "ma" Abchazję i Osetię Północną, tak Syria będzie miała Syrię Północną i Idlibstan.
A Kurdowie będą się bujać na wschodzie przy granicy z Irakiem.
Na razie mogą ich olać, ale nie dadzą ich zniszczyć całkowicie. Złe to by było wizerunkowo dla administracji Trumpa.
Dopiero przed wyborami prezydenckimi w stanach zaczną o nich "dbać" i wspierać. Tak żeby poprawić sobie PR przed ewentualną reelekcją.
@JanLaguna: W sumie pozostawienie wschodu Kurdom byłoby niezłym wentylem bezpieczeństwa. Wszystkie inne konfliktu strony by na tym skorzystały.
Państwo Islamskie miałoby miejsce gdzie mogłoby się wyżyć, bo Kurdowie są dla nich jedynym przeciwnikiem na terenie Syrii, z którym mogą podjąć w miarę równorzędną walkę.
@JanLaguna:
Assad powinien odciąć się od terenów z większością sunnicką i kurdyjską bo w życiu nie wyjdzie z tej wojny.
Ewentualnie wejść tam za następne pięć lat aby posprzątać gruzy i zakopać trupy walajace się po ulicach.

Turcy wchodzą właśnie po uszy w szambo. To nawet nie będzie turecki wietnam. W wietnamie amerykanie byli odgrodzeni oceanem. Tutaj będzie wietnam który może się rozlać na ćwierć ich własnego kraju.
@pestis: @Jojne_Zimmerman: @arkan997: Erdoganowi bardzo miło wymachiwało się szabelką do momentu jak nie musząc prawie nic robić w Syrii zdobywał kolejne punkty poparcia w kraju. Ruch Trumpa postawił go w bardzo niekorzystnej sytuacji, bo teraz faktycznie musi się zając Kurdami. To, że będzie to Wietnam to raczej się nie zgodzę, bo jednak to była zupełnie inna specyfika terenu, ludności itd. - bardziej coś na wzór wojny w Algierii. W
@JanLaguna: wydaje mi się, że tu trafnie uchwyciłeś do działań Trumpa:

Amerykanie co prawda tracą cennego kurdyjskiego sojusznika, lecz w dłuższej perspektywie wzmacniają swoje relacje z Turcją


W końcu żyjemy w "ciekawych czasach" #pdk