Wpis z mikrobloga

#plk #koszykowka #sport

Piszę bo lubię i bo mi się nudzi.
Dziś przybliżam europejski sezon w wykonaniu Mazowszanki Pruszków, kampania 1996-97.
Myślę że tak na 10-15min czytania do kawy :)

O tyle ciekawy to sezon, że tylko trzy zespoły w historii polskiej koszykówki doszły do półfinału jakichkolwiek rozgrywek (w tym jedna do finału). Pierwszym z nich był właśnie Pruszków, choć puchar to tylko trzecie w hierarchii rozgrywki o Puchar im. Radivoja Koraca :)

Tło:

Po pierwsze to w 1996 roku mieliśmy pierwszą od kilku lat poważną reorganizację pucharów. Nadal były trzy hierarchiczne turnieje, ale powoli rosnąca konkurencyjność drużyn z wielu krajów, a do tego chęć gry wielu zespołów z dalszych pozycji z mocniejszych lig wymusiła dopuszczenie dużo większej liczby drużyn. W sezonie 1995-96 w rozgrywkach grupowych trzech pucharów grało tylko 44 zespołów (16+12+16). W sezonie którego dotyczy ten wpis już 136 (24+48+64). Puchar Koraca mocno się zdewaluował, z drugiej strony przystąpiło do niego więcej zespołów z mocnych lig. Był więc „dalej” od Pucharu Europy, a jednocześnie zespołom z lig takich jak Polska grało tam się ciężej.

Teraz o Pruszkowie.
Na pierwszoligowej mapie pojawili się w sezonie 1993-94, zniknęli 10 sezonów później. Tylko jako beniaminek nie grali w play-offs, a w 1995 zdobyli mistrzostwo Polski w finałach pokonując Polonię Przemyśl. Sezon 1995-96 nie był udany. Dopiero 7 miejsce ówczesnego mistrza. Przegrali też finał Pucharu Polski z Nobilesem, więc nie mogli zagrać w Pucharze Europy. Rozszerzenie Pucharu Koraca pozwoliło jednak wystartować im pucharach kolejny rok z rzędu. Zmian w składzie praktycznie nie było. Co prawda nastąpiła wymiana trenerów z Włocławkiem – do Pruszkowa trafił Wojciech Krajewski, a w drugą stronę Jacek Gembal, ale w składzie rewolucji nie było. Zatrzymano zadomowionego już w Polsce Tyrice’a Walkera, pamiętającego mistrzostwo z 1995, dołożono do niego eksplozywnego obrońcę Jeffa Masseya (zdaje się że tuż po rozpoczęciu sezonu). Jak się miało okazać był to zabójczy duet. Massey miał tylko 23 lata i był po nieudanym ze względów zdrowotnych sezonie we Włoszech, pierwszym swoim zawodowym. Poza tym stały zestaw Polaków: Dariusz Parzeński, Krzysztof Dryja, Krzysztof Sidor, Leszek Karwowski, Jacek Rybczyński i młody Tomasz Suski. Jedyną dużą zmianą w polskim rosterze była wymiana doświadczonego Marka Sobczyńskiego (trafił do Stargardu, 2 lata potem zginął w wypadku) na „ogromnego”, niejakiego Piotra Szybilskiego - chociaż wtedy nie ważył jeszcze 130kg ;) Był wtedy w Polsce mało znanym koszykarzem, dopiero co wrócił z Providence z NCAA. On i Krzysztof Dryja pojechali w następne lato na bardzo udane Mistrzostwa Europy w Hiszpanii, ale trzeba uczciwie powiedzieć że tacy gracze jak Parzeński czy Karwowski, pomimo że z poza reprezentacji, też byli wyróżniającymi się ligowcami.

Dla Mazowszanki miał to być trzeci start w pucharach, dwa lata wcześniej przegrali pierwszy dwumecz w Pucharze Koraca, rok wcześniej, czyli jako mistrz, odpadli z kwalifikacji Euroligi, też po jednym dwumeczu.

Faza kwalifikacyjna i grupowa:

Aby awansować do mocno-powiększonej fazy grupowej (16 grup po 4 zespoły, po dwa wychodziły dalej) trzeba było pokonać jednego rywala. Jako przeciwników los skojarzył im węgierski Honved – wicemistrza Węgier (potem mistrza w aktualnym sezonie). Jak pokazywały inne potyczki europejskie naszych zespołów, węgierskie kluby nie były wtedy chłopcami do bicia. Pierwszy mecz w Pruszkowie to jednak dość gładkie zwycięstwo 88-74 (20 punktów przekraczali Massey, Walker i Szybliski), rewanż to porażka pod kontrolą – 95-101, a trójka wymienionych wyżej znowu była +20 punktów. Mecz życia dla Węgrów zagrał Amerykanin Andrew Adderly (35 punktów, 5 trójek), ale słabo wtórował mu drugi stranieri – Jimmy Bridgers. 3 lata później równo słabo zaczął sezon w Śląsku i jeszcze przed jesienią się z nim pożegnano.
Tak czy inaczej, faza grupowa, pierwsza w historii klubu, stała się faktem.

Tutaj można było wylosować bardzo różnie, wyszło nie najgorzej:
Varese, piąty zespół ligi włoskiej – w składzie m.in. Russ Millard wybrany w drafcie NBA, ale puszczony do Europy, gwiazda zespołu Nikola Loncar (2 lata później Mistrz Świata z reprezentacją Serbii, przyszedł tu z Realu) i kilku Włochów, z których najbardziej znanym był Andrea Menghin, syn słynnego Dino Meneghina,
Bnei Herzliya, czwarty zespół ligi izraelskiej, dowodzony przez dwóch Amerykanów – Terrence’a Stansburego i Todda Mitchella. Obaj przed dekadą grali w NBA, obaj przybyli do Izraela z ligi francuskiej,
Cherno More, wicemistrz Bułgarii, grający krajowym składem.

Faworytami grupy byli Włosi i Izraelczycy, Mazowszanka startowała z pozycji underdoga. Już pierwszy mecz w Bułgarii był z gatunku takich które trzeba wygrać. Udało się nie bez trudu (potem okaże się że każdy mecz grupowy był niezwykle wyrównany) – wynik 91-85 (Szybilski 27 punktów + 13 zbiórek). Kolejny wyjazd do Izraela nie był tak udany, chociaż wynik 89-76 ustalił się dopiero bliżej końca meczu. Był tu też pojedynek strzelecki pomiędzy Walkerem (32pts) a Stansburym, który był blisko triple-double (31-8-10).
Mecz który miał być zwrotnym punktem rozgrywek grupowych, to pierwsze spotkanie domowe na zakończenie pierwszej rundy. Do Pruszkowa przyjechali Włosi, nie pomogło im jednak ani 35 punktów Loncara, ani 11 trójek – na tamte czasy to coś jak 18 dziś (Mazowszanka w tym meczu miała 2/9 za 3). Po dramatycznym meczu górą był polski zespół 85-83, a przedstawiciele włoskiego zespołu mieli wtedy przyznać że Mazowszanka byłaby spokojnie w środku tabeli Serie A. Co ważniejsze pruszkowski zespół został liderem grupy na półmetku, a rewanże miał zacząć od ugoszczenia najsłabszych w grupie Bułgarów. Mecz z Cherno More do łatwych nie należał i przez cały jego przebieg gospodarze musieli gonić wynik, co w końcu się udało. Ostateczny rezultat 102-99, po raz kolejny trio Amerykanie+Szybilski zdobyło ponad 20 punktów każdy. Znakomity mecz po drugiej stronie zagrał 19-latek Todor Stoykov, jeden z najlepszych graczy reprezentacji Bułgarii w kolejnej dekadzie. Uzbierał 41 punktów, trafiając doskonałe 17/21 z gry.
Stało się jasne, że Mazowszance niewiele brakuje do wyjścia z grupy. Tydzień wcześniej Bułgarzy pokonali zespół z Izraela, na ten moment polski i włoski zespół były z bilansem 3-1, pozostałe dwa z bilansem 1-3. Wystarczyło wygrać tylko raz. Nie udało to się jednak w rewanżu z Bnei Herzliya. M.in. przez kontuzje – nie wystąpili podkoszowi Karwowski i Szybilski. W Pruszkowie lepsi po dwóch dogrywkach o punkt byli goście (84-83). Stansbury zagrał 45minut i zaliczył triple-double (28-10-10). Sytuacja zaczęła się komplikować. Trzeba było wygrać we Włoszech lub liczyć na porażkę Bnei z Bułgarami.
Mecz we Włoszech był dużym wyzwaniem, ale też trzeba przyznać że Włosi zapewnili sobie awans już kolejkę wcześniej. W Pruszkowie nadal brak było Szybilskiego. Po świetnym meczu pruszkowskich Amerykanów, polski zespół dopiął swego mimo, że mecz toczony był pod dyktando Włochów długimi fragmentami. Ostateczny wynik to 96-88. Loncar nie był już tak skuteczny jak w Pruszkowie, za to Massey z Walkerem zdobyli w sumie 58 punktów we dwójkę. Plan w postaci awansu wykonany. Co ciekawe izraelski zespół wygrał z Bułgarami, jeśli wierzyć archiwom mecz zaczął się tam wcześniej, więc zapewne sztab polskiego klubu dostał informację że trzeba odrabiać straty z pierwszej połowy w Varese. Zwycięstwo we Włoszech miało jeszcze inny wymiar - zwycięstwo w grupie, a to oznaczało jakąś formę rozstawienia. Przy tak różnych zespołach w rozgrywkach można i tak było trafić na każdego, ale Mazowszanka dwumecze zaczynała od wyjazdów.

Faza pucharowa:

Ponieważ zespołów w fazie grupowej było aż 64, to granie zaczynało się tu od 1/16 finału. Pierwszą przeszkodą był serbski OKK Sabac (wtedy znani jako Zorka Pharma), czwarty zespół ligi, który ledwo wyszedł ze swojej grupy, dzięki lepszemu bilansowi małych punktów w starciach z Niemcami. Zespól był oparty o graczy z krajów byłej już wtedy Jugosławii, największą gwiazdą był center Mijajlo Grusanović. Grał tam też Vlatko Ilić, który za chwilę będzie wicemistrzem Polski z Nobilesem, oraz nastoletni Predrag Savović, który doprawdy nie wiem jak kilka lat potem zagrał 27 meczów w Denver w NBA. W mniejszej roli był też Dusan Radović, obrońca który zadomowił się w Polsce na 9 sezonów pomiędzy rokiem 1998 i 2006. Cytat z Gazety Wyborczej (by Adam Romański):

Koszykarze z Sabaca okazali się groźniejsi niż przewidywano w pruszkowskim obozie.

sugeruje że serbski zespół nie był wyzwaniem które rzucało na kolana. W pierwszym spotkaniu w Serbii lepsi okazali się jednak gospodarze 81-77, ale porażka była na tyle nikła, że przed rewanżem panował optymizm. Pruszkowianie mocno przegrali walkę na tablicach (nie pierwszy raz), a Grusanović skończył tamten mecz z 33 punktami i 10 zbiórkami. W polskim zespole wyróżnił jak zwykle niezawodny Walker (26 punktów).
Rewanż okazał się dreszczowcem z happy-endem. Po 40 minutach było 80-76 dla Mazowszanki, a oba wolne w ostatnich sekundach przestrzelił Ilić. Potrzebna była dogrywka, w której polski zespół dzielił i rządził, wygrywając ostatecznie 99-84. Grusanović skończył z 29 punktami, ale spadł za 5 fauli, być może to zaważyło. Punkty w pruszkowskim zespole rozłożyły się za to bardzo równomiernie. Zaskakują też aż 24 zbiórki w ataku, a łącznie 50 – zupełnie odwrotnie niż w wielu meczach Pruszkowa. A do tego komiczne jak na dzisiejsze standardy 6/8 za 3 :)

Kolejna runda to 1/8 finału, czyli czołowa szesnastka. Losowanie było całkiem udane, turecki Meysu Kayseri był 7 zespołem ligi, wygrał swoją niezbyt mocną grupę, a w poprzedniej rundzie ledwo ograł dość anonimowy zespół z Chorwacji KK Vinkovci. Był to zresztą zdaje się ich jedyny występ w Europie. Zespół dominowało totalnie dwóch Amerykanów: rozgrywający Curtis Blair, wybrany nawet 4 lata temu wcześniej w drafcie NBA (gdzie w końcu nie zagrał) i podkoszowy Mitchell Smith. Przebieg pierwszego meczu na wyjeździe był niespodziewany. Tym bardziej że kontuzji nabawił się motor napędowy drużyny Jeff Massey, przez co nie wrócił po świętach z USA, a rolę drugiego rozgrywającego miał teraz pełnić Dominik Czubek, dziś legenda Pruszkowa, ściągnięty z rezerw w trybie awaryjnym. Jeden z artykułów z archiwów Gazety Wyborczej opisujący spotkanie zatytułowany jest „Przecieranie oczu” :) 41-25 dla Mazowszanki do przerwy, 80-72 na koniec meczu. Awans do ćwierćfinału nie był jeszcze pewny, ale postawiony został duży krok w tę stronę. Amerykanie z Turcji teoretycznie zrobili swoje (20+18 punktów), ale brakowało wsparcia rodzimych graczy. Zupełnie odwrotnie niż w Pruszkowie gdzie mecz życia zagrał Dryja – 28 punktów, 11 zbiórek, 11/12 z gry, 6/7 z wolnych. W rewanżu wszystko poszło jak należy, 11 punktów przewagi do przerwy praktycznie zamknęło ten dwumecz. Skończyło się pogromem 97-69. Wciąż bez Masseya, za to z piątką zawodników z dwucyfrowymi punktami (Walker z linijką 20-8-9).

Awans do ćwierćfinału był sporym wydarzeniem. W poprzednich latach tylko Nobiles zdołał dopchać się gdzieś koło ósemki jakiegoś z pucharów. W ćwierćfinale nie było już słabych drużyn, właściwie były tylko bardzo dobre. Losowanie nie miało wielkiego znaczenia bo każdy byłby faworytem w starciu z Mazowszanką, a rywalem okazała się Unicaja Malaga. Wtedy nie był to jeszcze tak rozpoznawalny klub (chociaż rok wcześniej debiutował w Eurolidze), 6 miejsce w lidze w poprzednim sezonie i wicemistrzostwo Hiszpanii rok wcześniej na pewno jednak budziło szacunek. Rzut oka na skład – m.in. Alfonso Reyes i Nacho Rodriguez byli aktualnymi reprezentantami Hiszpanii. Kenny Miller i Deon Thomas byli już ogranymi w Europie graczami. W Pruszkowie wciąż nie było Masseya. W Hiszpanii pierwszy mecz bez niespodzianki – 60-74 to i tak niski wymiar kary. Pod nieobecność pierwszego rozgrywającego Krzysztof Sidor musiał grać 40 minut. Szybilski z Dryją pod koszem mieli tylko 3/15 z gry, ten drugi spada za faule. Rewanż miał być więc tylko formalnością. Ale nie był. Po 20 latach od tamtego wydarzenia Łukasz Cegliński pisał:

Krzysztof Dryja i Piotr Szybilski zdemolowali ich pod koszem, Krzysztof Sidor z Tyricem Walkerem ośmieszyli na obwodzie – koszykarzy z Malagi z ciasnego blaszaka wymiótł huragan. Od wielkiego meczu Mazowszanki, która w ćwierćfinale Pucharu Koracza rozbiła Unicaję 84:57, minęło już 20 lat.”.

Mecz zakończył się wynikiem 84-57, przy stanie 67-37 już było wiadomo kto zagra w półfinale rozgrywek. Dryja, Parzeński i Szybilski dla odmiany pod koszem mieli świetne 19/27 z gry, zbiórki polski zespół wygrał 39-24, a Unicaja nie potrafiła grać niczego innego niż grać pudłować pod koszem (4/20 samego Thomasa) i z obwodu - 5/20 drużyny.

Uff. 3 tygodnie przerwy i półfinałowy dwumecz z tureckim Tofasem Bursa. Czwarty zespół ligi tureckiej, ale bez sukcesów w Europie. O sile zespołu stanowili Turek Samir Aydin, Chorwat Vladan Alanović (olimipijczyk z Atlanty i Barcelony, medalista MŚ i ME, 4 lata później gracz Śląska Wrocław) oraz dwóch Amerykanów: rozpoczynający grę w Europie center Rashard Griffith (mistrz Euroligi za 4 lata z Bolonią) i zadomowiony w Bursie rzucający Steve Rogers (on też miał epizod w Śląsku). Po raz pierwszy w tej kampanii Mazowszanka zaczynała dwumecz u siebie. Wyrównany mecz, zakończony wynikiem 74-77 dla gości nie zamykał jeszcze drogi do finału. Co raz bardziej doskwierał jednak brak Masseya. Kontuzjowany był też Karwowski, przez co rotacja wyglądała tak że było 5 doświadczonych zawodników, dwóch młokosów (Czubek i Suski), a do tego głęboki rezerwowy Rybczyński. Na rewanż zespół z Pruszkowa jechał w całkiem niezłych humorach, bo po kilku miesiącach przerwy do gry wrócić miał Jeff Massey. Cudu jednak nie było, od początku Turcy narzucili swój styl gry, do przerwy prowadzili +17 i wiele więcej nie dało się już ugrać. Massey zdobył 20 punktów w 21 minut, Walker tylko 8. Po drugiej stronie bardzo równomiernie rozłożone punkty. Ostatecznie 90-76 zamknęło drogę do finału.

W finale, rozgrywanym też jako dwumecz, puchar zdobył Aris Saloniki, patrząc jednak po zestawie ćwierćfinalistów, a nawet drużyn top16, to Mazowszanka była czarnym koniem i największą rewelacją tych rozgrywek.

Na zakończenie:

Pierwsze poważniejsze granie w pucharach pruszkowskiego zespołu okazało się być długą przygodą, którą jak widać po przytoczonym artykule z 2017 roku, dziennikarze pamiętają do dziś. W kolejnych 3 latach zespół przemianowany na Pekaes grał już poziom wyżej, w Pucharze Saporty, zawsze wychodząc z grupy i zawsze odpadając w pierwszej rundzie play-offs.
Ważne też, że po zakończeniu pucharowej przygody w marcu 1997 roku, zespól awansował do fazy play-offs PLK z drugiego miejsca, po trudnych bojach ograł Polonię Przemyśl, po jeszcze trudniejszych Bobry Bytom, by w wielkim finale zdobyć Mistrzostwo Polski po pokonaniu Komfortu Stargard Szczeciński 4-0 (66-65, 74-58, 84-75, 85-78). Było to drugie i ostatnie mistrzostwo tego zespołu w historii.

Na koniec anegdota, czyli cytat od trenera Wojciecha Krajewskiego, odnośnie rewanżu z Malagą:

Co ja pamiętam z tamtego meczu? Proszę pana, ja z tamtego sezonu pamiętam jedno – zdobyłem mistrzostwo, awansowałem do półfinału Pucharu Koracza, a potem zostałem zwolniony”


( ͡° ͜ʖ ͡°)

PS. Pucharowego meczu na YT żadnego nie znalazłem, nie pamiętam żeby były w TV. Chciałem Wam pokazać jak latał nad koszami Massey 180 cm w kapeluszu, ale też nie mogę namierzyć, to linkuję do krótkiego skrótu z półfinału ligi z Bobrami.
PS2. Następny Śląsk 2000 – ostatni przed Euroligą :)

Wołam: @Svoher @DennisR @ejrafi @jimi121 @l3chu @zyx123 @Tobiass @ShinpuTokubetsu
cultofluna - #plk #koszykowka #sport

Piszę bo lubię i bo mi się nudzi. 
Dziś przy...
  • 4