Wpis z mikrobloga

#plk #koszykowka #sport

Dziś o największym w historii polskiej koszykówki klubowej. Zapraszam na historię występów Asseco Prokomu Gdynia (już nie Sopot) w Eurolidze 2009-10. Był to największy sukces i ostatnie wyraziste występy naszych zespołów w pucharach. Trudno za takowe uznać pojedyncze zwycięstwa euroligowe w kolejnej dekadzie, maksymalnie druga faza grupowa słabszych pucharów. No może ćwierćfinał Eurocupu w wykonaniu Stelmetu w 2016. Ale to nie ten kaliber.

Tło:

Struktura moich wpisów jest zawsze taka sama. Czyli najpierw o zespole. Latem 2009 Prokom był po swoim 6 z rzędu Mistrzostwie Polski i po piątym występie w Eurolidze, gdzie na zmianę zespół docierał do drugiej fazy grupowej (top16) lub odpadał po pierwszej. W sezonie o którym mowa nie przypominam sobie żeby zespół był mniej lub bardziej gwiazdorski, ani żeby oczekiwania były inne niż zwykle.
Budżet Prokomu w tamtych latach jak na polskie warunki był przepotężny, co najmniej 2x większy niż kolejnych zespołów aspirujących do medali w PLK. Trenerem trzeci rok z rzędu był Litwin Tomas Pacesas, multimedalista PLK na parkiecie i na ławce trenerskiej.
Polska część składu praktycznie się nie zmieniła. Jedynie Filip Dylewicz spróbował swoich sił w lidze włoskiej w Avellino. Poza tym status quo, czyli Adam Hrycaniuk, Przemysław Zamojski, w mniejszej roli Piotr Szczotka, za to w większej Adam Łapeta i Mateusz Kostrzewski (21-latek). Do składu dokooptowano również z rezerw Łukasza Seweryna, ale z myślą o PLK, nie Eurolidze.

Z zeszłego sezonu zostało też kilku obcokrajowców: Tyrone Brazelton, który po uniwerku grał pół sezonu w Ventspils i pół w Prokomie, senegalski center Pape Sow z doświadczeniami w NBA (również przyszedł w połowie poprzedniego sezonu), Ronnie Burrell – była gwiazda Bundesligi, Daniel Ewing, po trzech sezonach w Clippers, jednym w Chimkach i jednym w Prokomie, Qyntel Woods, najlepszy gracz parkietów PLK, przyszedł do Sopotu w połowie poprzedniego sezonu z Bolonii i David Logan, grający w Polsce już 2,5 roku (w Starogardzie Gdańskim i Zgorzelcu przed Prokomem).
Jednym słowem stabilizacja, i to niespotykana jak na polskie warunki. Nowym zawodnikiem w składzie na ten sezon był tylko Jan-Hendrik Jagla, reprezentant Niemiec prosto z ligi hiszpańskiej, z Joventutu.

Rotacja wyglądała mniej więcej tak:
G: Ewing-Logan (+ Brazelton-Zamojski-Kostrzewski)
F: Woods-Burrell (+ Szczotka-Jagla)
C: Hrycaniuk (+Sow-Łapeta)

W rzeczywistości startowe piątki wyglądały trochę inaczej, bo etatowym starterem był Szczotka, który poza pierwszą kwartą nie grał prawie wcale :) Drugą rzeczą było to że Przemysław Zamojski nabawił się poważnej kontuzji w lato i będzie wyłączony z gry przez pierwszą połowę sezonu, aż do stycznia 2010.

Pierwsza faza grupowa:

W tej części sezonu zadanie było proste (nie na parkiecie, tylko w założeniach) – wyeliminować dwa zespoły z 6-zespołowej grupy.
Rywale i ich największe gwiazdy to:
Panathinaikos – mistrz Grecji, po słabszym poprzednim sezonie w Europie. Gwiazdy: przede wszystkim Mike Batiste, Drew Nicholas i Nikola Peković. No i oczywiście hall of fame greckiej koszykówki: Nick Calathes, Dimitris Diamantidis, Antonis Fotsis, Vassilis Spanoulis. No i jeszcze Sarunas Jasikievicius i Milenko Tepić jakby było mało.
Real – półfinalista ligi hiszpańskiej (bez medalu), ćwierćfinalista Euroligi. Tu były same gwiazdy: Louis Bullock, Jorge Garbajosa, Travis Hansen, Marko Jarić, Rimantas Kaukenas, Darius Lavrinovic, Sergio Lull, Pablo Prigioni, Felipe Reyes, Ante Tomić, Novica Velićković… i wymieniłem cały skład :)
Khimki – wicemistrz Rosji i wicemistrz pucharu ULEB, debiutant w Eurolidze. Gwiazdy: super-zabójczy duet Keith Langford (z Bolonii) i Kelly McCarty, a pod koszem Robertas Javtokas i młody Timofey Mozgov :)
Armani Mediolan – wicemistrz Włoch, top16 Euroligi w zeszłym roku. Gwiazdy: Morris Finley (ze Sieny), Jonas Maciulis (z Żalgirisu)
Oldenburg – mistrz Niemiec, debiut w Eurolidze, a rok temu debiut w ogóle w pucharach (na 3 poziomie w EuroChallenge). Gwiazdy: Amerykanie Je’Kel Foster, Rickey Paulding byli najbardziej wybijający się, ale w zasadzie byli tam sami Amerykanie. Plus Milan Majstorović który za kilka lat zagra w Treflu i Marko Scekić który grał w Turowie.

Mimo że nie była to najtrudniejsza z czterech grup, to każdy zespół oprócz Niemców był bardzo mocny. O awansie można było myśleć wyprzedzając przede wszystkim Włochów. Niemcy byli skazani na pożarcie.

Rozgrywki grupowe zaczęły się pod koniec października. Od razu od wielkiego rozczarowania – w Gdyni Prokom nie potrafił wygrać z Oldenburgiem (81-87), w ostatniej kwarcie bezskutecznie goniąc kilkupunktową stratę. Woods w tym meczu miał linijkę 23+14, a po drugiej stronie najlepsi byli Jekel Foster (20pkt) i Rickey Paulding (23pkt, 5 trójek). Druga kolejka była tym większym wyzwaniem, że na koszykarzy mistrza Polski, w Madrycie czekał Real. Mecz „skończył” się gdzieś w drugiej kwarcie, kiedy Real zbudował kilkanaście punktów przewagi. Potem nigdy w tym meczu nie było już mniej niż 14 oczek różnicy. W Prokomie ponownie najlepszy był Woods (22pkt), Burrell dołożył 14pkt i 13zb. W Realu 6 zawodników przekraczało 10 punktów, a wynik końcowy to 94-72.

Porażka z Niemcami trochę skomplikowała sytuację gdynian, ale już na początku listopada nadarzyła się szansa na rehabilitację. Do Gdyni przyjechali Włosi z Armani Jeans Mediolan. Podobnie jak mecz z Niemcami, i ten toczony był punkt za punkt. Do końcówki trzeciej kwarty maksymalna przewaga któregokolwiek zespołu to 3-4 punkty. Piorunujące w wykonaniu Prokomu były pierwsze 3 minuty ostatniej części gry – od stanu 64-62 wyszli na 77-67, a świetnie w tym czasie grał Pape Sow, na którego trochę narzekano. Tej zaliczki Prokom już nie wypuścił, ale nie obyło się bez horrorowej końcówki, w której 12 punktów z rzędu goście zdobyli rzutami wolnymi, nie trafiali w tej pogoni jednak za trzy. Kiedy doszli do 86-83, na linię powędrował Dan Ewing, trafił oba rzuty, a czasu na dwa posiadania już nie było. Prokom cieszył się z pierwszego zwycięstwa 88-83. Najlepszym graczem polskiego zespołu był tym razem Logan (23pkt), Sow dołożył solidne double-double 15+10. Woods grał 11 minut i spadł za faule (tak jak Burrell i Sow). Włosi rzucali w sumie 33/41 wolnych, sam Morris Finley miał 25pkt, 3/10 za 3 i 12/13 z linii. Litewski center Marijonas Petravicius miał 12/14 z wolnych (to głównie on w czwartej kwarcie odrabiał nimi straty).
Oprócz Sow’a na cenzurowanym był też rezerwowy rozgrywający Tyrone Brazelton. Pojawienie się w zespole Lorinzy Harringtona, byłego gracza NBA, Valencii, a ostatnio Olimipji właściwie przesądzało los Brazeltona.

Czwarta kolejka to przyjazd Panathinaikosu do Gdyni. Mecz nieco do zapomnienia, twarda obrona gości od początku pozwoliła im kontrolować wynik. 25-13 po 10min gry, 45-33 do przerwy, niemal 25 punktów różnicy na przełomie 3/4 kwarty. Ostatnia kwarta to rozprężenie Greków, którzy rzucili w niej tylko 11 punktów, ale najniższa strata w drugiej połowie pojawiła się na zegarze na sam koniec meczu i było to 65-75. Tym razem Sow był znowu beznadziejny (0/3 z gry), a pod koszem walczył głównie Jagla. Brazelton nie zagrał, 8min debiutu zaliczył Harrington. W PAO najlepsi byli Drew Nicholas (5 trójek) i Nikola Peković – obaj po 17 punktów. W tym momencie w tabeli trzy topowe zespoły (Real, PAO, Khimki) miały bilans 3-1, pozostałe walczące o ostatnie miejsce w top16 – 1-3. Prokom nie poprawił go też w ostatniej kolejce pierwszej rundy. W Moskwie mistrz Polski został pokonany przez Khimki 67-89. Dzielnie trzymali się do połowy drugiej kwarty, potem przewaga rosła systematycznie. Chwilę przed końcem meczu było to 26 punktów różnicy. Langford i McCarthy rzucili 20 i 22 punkty. W Prokomie najlepszy znowu Sow (18pkt, 12/13 z wolnych, co za sinusoida!), znowu słaby Woods (2/10 z gry), nie było już Brazeltona, a Harrington zagrał aż 30 minut.

Przed rewanżami sytuacja w tabeli nie była najlepsza. Jedno zwycięstwo w 5 meczach, oznaczało że trzeba wygrać w rewanżach i z Niemcami i z Włochami na wyjazdach i prawdopodobnie coś jeszcze.
Duża część planu powiodła się już na początku grudnia. Najpierw wyjazdowe 82-80 z Oldenburgiem, kiedy najważniejsze punkty dla Prokomu zdobywał Burrell, najwięcej Woods (25), a Milan Majstorović miał chybioną trójkę na zwycięstwo. Potem domowe zwycięstwo z Realem 82-76. Polskie zespoły już kiedyś wygrywały z Realem, ale nigdy nie z tak mocnym, raczej takim w kryzysie. Kluczowym fragmentem meczu była sekwencja na ok. 2 minuty do końca, kiedy przy stanie 74-72 dla Prokomu, Rimantas Kaukenas popełnił dwie straty z rzędu wykorzystane przez Logana i Woodsa w postaci punktów z kontry. Woods w tym meczu zdobył 27 punktów, skromniejsze 19 Logana, ale 7/8 za 2.

Na 3 kolejki do końca, Prokom miał bilans 3-4, Mediolan 2-5, Oldenburg 1-6. Top16 było blisko, ale klucz to mecz we Włoszech. A ten od początku źle się układał. W pierwszej kwarcie strata wynosiła kilka punktów, w drugiej już ok. 15. Trochę lepsza gra w trzeciej kwarcie (Woods i Ewing) pozwoliła zejść do ok. 10 punktów deficytu, ale to było wszystko na co tego dnia było stać Prokom. Skończyło się 69-82, a więc nie dość że nie udało się tego meczu wygrać, to jeszcze Włosi odrobili małe punkty z meczu w Gdyni i wyszli przed Prokom w tabeli. Indywidualnie najlepsi byli rozgrywający: Morris Finley (20pkt) i Daniel Ewing (21pkt). Na mecz nie pojechał Pape Sow – może nie był 100% kandydatem do zwolnienia, kulisy jego absencji nie są do końca jasne, chodziło podobno o jakieś kwestie dyscyplinarne, a może to tylko przykrywka. Tak czy inaczej Prokom znalazł się w trudnej sytuacji w grupie i szukał jeszcze pierwszego centra.
W 9 kolejce w Atenach cudu nie było, chociaż wisiał on w powietrzu przez większość meczu. W meczu zadebiutował Ratko Varda – następca Senegalczyka na pozycji centra. Gość z dużymi doświadczeniami w Europie, a nawet epizodem w NBA. Wyglądający jak na centra przystało jak rzeźnik :) Jeszcze w połowie czwartej kwarty Panathinaikos prowadził zaledwie jednym punktem. Przez kolejne trzy minuty jedyne punkty dla Prokomu to jeden wolny Łapety, dla PAO w tym czasie trafiali Peković, Jasikievicius i Nicholas trójkę i zrobiło się 64-56. Gdynianie walczyli jeszcze ambitnie do końca, np. doprowadzając do stanu 62-66 przy własnym posiadaniu, ale doświadczeni rywale nie dali sobie wyrwać zwycięstwa 74-66. Swój mecz w Moskwie przegrali też Włosi, tliła się jeszcze szansa na top16.

Warunki były dwa: wygrać u siebie z Khimkami i nasłuchiwać wieści z Włoch, gdzie Armani nie mogło wygrać z Realem. W meczu Prokomu były fale – najpierw wyrównana pierwsza kwarta z lekkim wskazaniem na Prokom. Potem szturm gospodarzy w drugiej kwarcie – np. od stanu 29-25 do 45-29. Następnie odrobienie wszystkich strat przez Khimki w trzeciej kwarcie i w końcu wyrównana ostatnia część gry. W niej kluczowe punkty zdobywał Varda (5 z rzędu w tym trójka, od stanu 61-59 do 66-59), a potem faulowany Logan trafił 6 wolnych z rzędu. Próba nerwów zaliczona, wynik końcowy 75-70. Logan zaliczył 21 punktów, u rywali McCarty 22.
W tym samym czasie w Mediolanie gospodarze dwoili się i troili, ale w ostatniej kwarcie Real przycisnął wyrzucając ich za burtę Euroligi, w top16 zagra więc Prokom. 4 zwycięstwa w 10 meczach wystarczyły, gdyby nie falstart z Oldenburgiem (było to ich jedyne zwycięstwo) to obyło by się pewnie bez takich nerwów.

Druga faza grupowa:

W top16 Prokom grał już trzy razy, w tym przed rokiem. Była to już bardzo wysoka półka. Polski zespół w pierwszym swoim sezonie w czołowej 16 Euroligi zanotował tam bilans 0-6, potem dwa razy po 1-5. Do awansu do ćwierćfinałów Euroligi potrzeba było co najmniej 3, a prawdopodobnie 4 zwycięstw. Więcej niż przez wszystkie 3 udziały Prokomu w tej fazie.

A w grupie:
CSKA Moskwa – mistrz Rosji i finalista Euroligi 2009, w składzie zabójcze duo JR Holden i Trajan Langdon na obwodzie, do tego Ramunas Siskauskas, Pops Mensah-Bonsu, Zoran Planinić, no i Rosjanie, przede wszystkim Victor Khryapa i Sasha Kaun.
Unicaja Malaga – półfinalista ligi hiszpańskiej, zadomowieni na tym szczeblu pucharów. Był to zespół opanowany przez Amerykanów i Anglików: Robert Archibald, Omar Cook, Juan Dixon, Zabian Dowdell, Joel Freeland. Z obcokrajowców był jeszcze Czech Jiri Welsch, Brazylijczyk Augusto Lima i Grek Georgios Printezis, a najbardziej znaczącym Hiszpanem był Carlos Jimenez. Oczywiście większość z nich po grze w NBA.
Żalgiris Kowno – wicemistrz Litwy (nie mistrz!), przechodzący trochę niemrawy okres w swojej historii. Był to zespół oparty głównie o Litwinów (np. Mantas Kalnietis, Dainius Salenga), wspartych duetem Amerykanów (Marcus Brown i Travis Watson) i kilkoma graczami z Bałkanów (Mirza Begić, Alensandar Capin i Mario Delas).

Żalgiris wydawał się w zasięgu. CSKA i Unicaja absolutnie nie.

Pierwszy mecz top16 pod koniec stycznia potwierdził baaardzo pierwszą z tych tez. Szczególnie w drugiej połowie Żalgiris nie miał żadnych argumentów i Prokom zwyciężył aż 89-65. 20 punktów zdobył Logan, a jeśli w top16 Euroligi 15minut po parkiecie biega Łukasz Seweryn (8pkt) to coś musiało pójść nieoczekiwanym torem :) Na małe usprawiedliwienie Litwinów – nie mógł u nich zagrać skrzydłowy Travis Watson. W Prokomie do gry wrócił Przemek Zamojski, od razu zdobył 11 punktów.
Druga kolejka to wyjazd do Malagi. Mecz kluczowy w tej kampanii, o czym kibice przekonają się już niedługo. Przede wszystkim zaczęło się od mocnego 8-0 na start dla Prokomu. Przez całą pierwszą połowę ta niewielka zaliczka wypracowana w pierwszych minutach pozwalała kontrolować przebieg meczu. W połowie drugiej kwarty po trójce Ewinga było nawet 33-18, a Hiszpanie przecierali oczy ze zdumienia. Świetne 2-3 ostatnie minuty połowy pozwoliły gospodarzom wrócić do meczu, mimo sporej przewagi Prokomu, połowa zakończyła się prowadzeniem jedynie 37-33. Początek trzeciej kwarty to nerwówka. W 5 minut Malaga trafiła 7 punktów, Prokom 4. Mimo ze w kolejnych minutach polski zespół nadal miał problemy ze skutecznością to stała się rzecz niespodziewana – już do końca kwarty gospodarze nie rzucili punktów. Ok. 5 minut bez zdobyczy, i ok. 8 minut bez celnego rzutu w grze. Budowanie przewagi na nowo szło Prokomowi dość mozolnie, ale zamknięcie kosza rywalom pozwoliło na solidną zaliczkę 49-40 przed ostatnią kwartą. A w niej przez kolejne 3 minuty nikt nie zdobył punktów :) Sporadyczne kosze zdarzały się tak do 3min przed końcem meczu, ale było to kosz za kosz, Prokom nadal prowadził ok. 10 punktami (np. 53-45). Kluczowa była sekwencja na 3 minuty do końca, punkty zdobywali Hrycaniuk (1+1), Woods (2), Burrell (1+1), Woods (2+2), a odpowiedział tylko Archibald. Było po meczu, 67-47, a finalnie 70-50. Bardzo wstydliwy wynik dla Hiszpanów, tym bardziej że w ostatnie kilkanaście minut meczu trafili 11 punktów. Co ważne, +20 to duża zaliczka przed rewanżem, gdyby miały decydować małe punkty. Co najważniejsze: CSKA i Prokom 2-0, Unicaja i Żalgiris 0-2.

Liderzy grupy spotkali się w Moskwie w kolejnej kolejce. Był to świetny mecz Prokomu, wyrównany jeszcze w trzeciej kwarcie. Topowe zespoły takie jak CSKA potrafią włączyć V bieg w odpowiednim momencie i tak też się stało. Przytrafiły się taka seria że od 55-55 CSKA w kilka minut zrobili 79-61 (czyli run 24-6), no i powrotu już stąd nie było. Mecz skończył się 84-73, a Unicaja wygrała z Żalgirisem. Varda trafił 15 punktów – rekord w Prokomie do tej pory, Ewing miał za to 2/10 z gry.
Dwa tygodnie później rewanż z CSKA w Gdyni, kolejny wielki mecz, jak te z Realem czy Unicają. Lepiej zaczęli Rosjanie, ale w drugiej kwarcie zespoły kręciły się już koło remisu. Tak samo jak w trzeciej. Kluczowy fragment? Start czwartej kwarty, po trójce Langdona i wolnym Holdena CSKA prowadzi 69-64. Kolejne minuty to: Logan za 2 i za 3, wolne Woodsa, wolny Logana, Woods i Hrycaniuk za 2. Z 64-69 mamy 76-71 bo wolnymi odpowiedział jedynie Langdon. Potem było przeciąganie liny, ale wynik z grubsza stał w miejscu: 80-74, 84-77, a finalnie 88-81. Wspaniałe wieści napłynęły z Kowna, gdzie Żalgiris pokonał Malagę. Czyli: Prokom i CSKA 3-1, Żalgiris i Unicaja 1-3. Tylko katastrofa mogła odebrać Prokomowi awans do ćwierćfinału.

Katastrofy nie było, chociaż najpierw Prokom przegrał w Kownie 88-93 z o nic nie walczącym Żalgirisem (23pkt Marcusa Browna vs. 22pkt Logana). Dwie godziny później po ciężkim meczu CSKA wygrało na wyjeździe z Unicają, co oznaczało że ci nie mają już matematycznych szans na prześcignięcie Prokomu. W ostatnim meczu Hiszpanie pozytywne zamknęli sezon wygrywając w Gdyni 82-63 (20-8 w ostatniej kwarcie), ale było to zwycięstwo bez znaczenia w tabeli. W ćwierćfinałach do 3 zwycięstw z tej grupy zagrają CSKA i po raz pierwszy w historii Asseco Prokom Gdynia.

Play-offs:

Mimo dużego jak na polskie warunki budżetu, Prokom w gronie 8 ćwierćfinalistów wyglądał jak kopciuszek. Zajmując drugie miejsce w tabeli w fazie top16, polski zespół trafił na zwycięzcę grupy H – Olympiacos Pireus, który będzie miał przewagę parkietu.
Olympiacos był wtedy wicemistrzem Grecji, a w zeszłym sezonie pucharowym grał w Final 4 Euroligi. Byli zdecydowanym faworytem tego starcia, a nawet pewniakiem do 3-0. Nazwiska: Patrick Beverley (za 3 lata w NBA), Josh Childress (prosto po NBA), Scoonie Penn z Virutusu Bolonia, Litwin Linas Kleiza (zrobił sobie roczną przerwę od NBA), Milos Teodosić (za rok w CSKA, za 7 lat w NBA). Do tego Grecy: Sofoklis Schortsianitis, Theodoros Papaloukas, Ioannis Bourousis, Serb Nikola Vujcić czy Izraelczyk Yotam Halperin. Ten zespół miał wszystko żeby wygrać Euroligę, ale najpierw musiał szybko, na trzy strzały pokonać „jakiś tam zespół z Polski”. Dwa pierwsze mecze w Grecji.

W pierwszym prawie 10tys ludzi nie rozumiało co dzieje się od początku. 8-0 i 14-4 dla Prokomu. Co klasa to klasa, więc Grecy szybko opanowali kryzys, ale aż do połowy trzeciej kwarty nie potrafili przełamać Prokomu i wszystko toczyło się na styku. Pod koniec trzeciej kwarty wyszli na 6-8 punktów przewagi i wydawało się że chociaż po ciężkim meczu, to zwycięstwa już nie oddadzą. 2 minuty do końca było 80-71, a wtedy 2 punkty trafił Woods i Varda, a trójkę Logan. Po drugiej stronie pudłowali Bouroussis i Teodosić i momentalnie zrobiło się 80-78. Po czasie spudłował Papaloukas, a Prokom miał szansę na wyrównanie. Piłkę stracił jednak Logan, a faulowany Teodosić wykorzystał oba wolne. Było minus 4, tylko jednego wolnego trafił Ewing, a gospodarze wzięli jeszcze jeden czas, po którym Teodosić trafił tylko jeden rzut wolny. Wciąż były to 2 posiadania różnicy, a do końca pozostały tylko sekundy. W ostatniej akcji trójek nie trafili Woods i Burrell, ale to i tak by nie wystarczyło. Wynik 83-79, z jednej strony wielka szkoda, bo było całkiem blisko, z drugiej lekkie niedowierzanie że Olympiacos da się ugryźć. Jeszcze najlepsi indywidualnie: Kleiza 26pkt, Teodosić 21pkt vs. Woods 23pkt (9/11 za 2 + 11zb.).

Drugi mecz za 2 dni też był trzymający w napięciu, ale jego przebieg był inny. Zanim się rozpoczął Grecy zasabotowali autokar z hotelu na halę, który mieli zapewnić. Autokar ostatecznie w ogóle nie przyjechał, potem przedstawiciele Oly twierdzili że kierowca miął zawał serca. Polskim graczom pomógł recepcjonista z hotelu, który był fanem Panathinaikosu i skołował swoim gościom taksówki :) Tę historię przypomniał ostatnio red. Wasiek :)
W meczu, który Prokom zaczął prawie bez rozgrzewki, Olympiacos szybko wyrobił sobie ok. 10 punktów przewagi, w drugiej kwarcie nawet ponad 15. Prokom częściowo zniwelował tę stratę jeszcze przed przerwą (38-46), a na początku trzeciej kwarty gracze pol
cultofluna - #plk #koszykowka #sport

Dziś o największym w historii polskiej koszyk...
  • 3
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@cult_of_luna: ehhh moje czasy ( ͡° ͜ʖ ͡°) broń Boże żeby gdynia tylko (ha tfu!!) Trefl na zawsze. Qyntel to był gość 3 poziomy wyżej niż cała ta liga. Ogarnięta głowa gdyby była u niego to byłby gwiazdą NBA
@vin42: u niego z tą głową nie tak źle było, rzadko spady z NBA grają 3 lata w jednym klubie Europie, i jeszcze na poziomie Euroligi :) Zawsze twierdzę ze trzech zawodników robiło rzeczywistą różnicę w historii PLK i byli to Woods, Gurović i wcześniej Jagodnik, z tym że Jagodnik był pół poziomu niżej, po prostu na tle tej ligi wyglądał jak bóg :)

Oczywiście była masa innych ludzi którzy wygrywali