Wpis z mikrobloga

451 626 + 630 + 20 + 151 = 452 407

630 - Gdynia 11.06
20 - powrót z dworca 12.06
150 - powiedzmy że rozjazd 13.06

Gdynia

Czyli pierwsze sensowne ultra Anno Domini 2020

Do 9 czerwca konstytuowała się ekipa której by się chciało ruszyć tyłek i przejechać ze mną nad morze. Na rowerach. Na raz.

11 czerwca, coś około 3:00 zwlekam się z łóżka. Na śniadanie kawa, banan i cukierek i jak każdy normalny obywatel, idę przed 4 rano na rower :)

12 czerwca około godziny 11 meldujemy się w 6 osób w Gdyni

Koniec…

… Żartowałem. Pomęczę tych, którym się będzie chciało czytać….

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę.

Jak już napisałem, to nie była wyprawa solowa. Poza jedną (jak mi się na razie wydaje) osobą jadą sami nieznajomi… A nigdy nie wiesz na kogo trafisz ;) Pierwszych współpedalarzy łapię na kładce nad Geosferą. Z Żor dojeżdża Bartek, a z Tychów Adam, z którym, jak się okazuje, miałem już okazję jechać. Umawiając wyjazd na portalu ze śmiesznymi obrazkami umknął nam ten fakt :)
Przez kilka minut lecimy pośród ostrych cieni… Żart. To się stało nudne już dawno temu. Jeszcze raz…

Przez kilka minut lecimy pośród mgieł i po mokrym asfalcie. Jest ok. 13 stopni. W Kazimierzu Górniczym już czeka na nas Łukasz, a za kilka minut dojeżdża Paulina, która podjazdy i odcinki płaskie ciśnie wspaniale, ale na zjazdach musi pedałować żeby nie zostać z tyłu. Gabaryty, gabaryty… :) . Po wymianie uprzejmości, przybiciu żółwików i stwierdzeniu że dobrze, że nie pada (mistrzowie smalltalku, ale prognozy mięliśmy… Nieoptymistyczne :)) ruszamy dalej, w kierunku Zawiercia. Kawałek za DK 94 dołącza do nas delegat z Krakowa, czyli Człowiek Awaria (ale o tym później), czyli Robert z Krakowa. Po wymianie uprzejmości, przybiciu żółwików i stwierdzeniu że dobrze, że nie pada ruszamy dalej.

W Tucznawie dołącza do nas delegat z Katowic, Człowiek Magazyn w osobie Jakuba, który się spóźnia bo zbyt obładowana sakwa (zabrał tam NIEMAL WSZYSTKO) wymiotuje na DW klamotami najróżniejszej materii. Po wymianie uprzejmości, przybiciu żółwików i stwierdzeniu że dobrze, że nie pada ruszamy dalej.

Poranek mija nam pod znakiem mokrych, względnie nie dziurawych asfaltów (może poza Zawierciem, ale tam zawsze tak jest, wszak to Zagłębie), mgły i dość wilgotnej aury. Od czasu do czasu, głównie na wzniesieniach za Włodowicami, nieśmiałe promienie słońca muskają nasze kaski. Ptaszki wygrywają swoje trele. Jest pięknie że o ja pierdziele.

Po ósmej rano robimy małą przerwę by zdjąć z siebie niepotrzebne już ubrania (nie wszystkie;) czyli standardowa sik-pauza. Ja mam minutkę żeby wytrzeć rower z brudu, z czego do samej Gdyni będą śmieszki jakie urządzać sobie kosztem kierownika wyrypy będzie Paulina, a nawet pojawi się propozycja wrzucenia roweru do morza… Nie skorzystałem:):) Nieskrępowani bluzami jedziemy sobie dalej, przez Kamieńsk i do Bełchatowa.

Skąd wyjeżdża po nas Michał… Z Wrocławia. To znaczy tak: Michał jest z Wrocławia ale wyjeżdża po nas z Bełchatowa, przecież to logiczne. Po co miałby wyjeżdżać z Wrocławia, prawda? ;)
Robimy sobie (W Bełchatowie, nie we Wrocławiu, tam nie jedziemy) przerwę w McDonaldzie. Tam też delegaci z Tychów i Żor (po jednej sztuce, ale kto uważnie czyta ten wie) decydują się wracać do siebie. Od początku mieli plan na 400 km co im się doskonale udaje.
A propos planów. Dla wszystkich oprócz mnie miały to być życiówki. Łukasz, Paulina oraz Kuba mają bardzo duży przeskok. Z 300km naraz na ponad 600. Robert zaś poprawia swoją życiówkę z 500+ (hy hy hy). A w związku z tym, że kierownikuję tejże wspaniałej wyprawie, z ręką na sercu obiecuję dostarczyć wszystkich nad Bałtyk.

Po wykwintnym śniadaniu w McDolandzie zbieram ekipę i lecimy dalej. Chwilę przed Włocławkiem udaje się nam znaleźć jakiś otwarty sklep (w którym nie można płacić kartą, ale na wioskach o których zapomniał nawet sołtys tychże wsi, takie cuda się zdarzają) w którym uzupełniamy wodę w pustych bidonach.
We Włocławku robimy kolejną dłuższą przerwę w McD. Trafiła się bardzo żwawa grupa, więc na ponad trzysetnym kilometrze mamy średnią w okolicach 31km/h (a to przez nastawienie typu „ja nie dam rady, poczymej mi bidon!”. Pojawia się też pomysł (nie pamiętam czyj, chyba Roberta, któremu zaczyna dokuczać kolano) żeby z Grudziądza odbić z Kubą na Gdańsk po DK91 (który i tak jedzie tylko do Gdańska). Ma to swoje plusy: na pewno zdążymy na pociągi omijając kujawskie hopki (a tam przez 200km wychodziło nam nieco ponad 2000 metrów w pionie) no i na DK mamy w zasadzie pewny asfalt, czego nie można w 100% powiedzieć o drogach we wioskach znanych z tłoczenia oleju... Ale do czasu podjęcia decyzji mamy… Czas :) Trzeba się zdecydować w Grudziądzu. Ja pojadę tak jak będzie wola.

Po kolacji (podczas której zamawiam Paulinie bardzo nie to co chciała) ruszamy dalej. Zbliża się wieczór, później noc… Jest dosyć ciepło. Jedzie się bardzo przyjemnie, z pewnymi małymi wyjątkami mamy też bardzo dobry asfalt… A później podnosi się mgła. Gęsta, lepka maź skrywająca dodatkowo to, co już i tak pozostaje ukryte w cieniu. Nie zwalniamy jednak tempa.
Mgła momentami jest tak gęsta że widoczność mamy na najwyżej kilkadziesiąt metrów. Peleton zaczyna się trochę rozjeżdżać. Człowiek Awaria z powodu kolana zostaje nieco z tyłu, Michał leci nieco wysunięty na przód i z Łukaszem nadają tempo dla całej reszty. Ja ogarniam żeby mi się nikt nie zgubił w tych ciemnościach i w zasadzie do samego morza supportujemy z Pauliną Roberta kiedy trzeba. Obiecałem przecież że wszyscy dojedziemy:) W pewnym momencie Robert z Człowieka Awarii awansuje na Człowieka Nietoperza czyli na Batmana. Bo mu wysiada przednia lampka. Pomagam swoją i turlamy się do jakiejś lokalnej stacji paliw. Po chwili Robert powoduje powrotne świecenie swojego sprzętu i możemy jechać dalej… Na Orlen dokładnie. 3km dalej. W Grudziądzu. Ja zjadam guaranax bo coraz gorzej z ogarnianiem i grupy i drogi, oczy mi się zamykają, jadę jak zombie.

Podejmujemy decyzję o odpuszczeniu sobie kujawskich hopek. Michał zna tamtejsze rejony i stwierdza że z wyrobieniem się na 14:00 do Gdyni może być ciężko, a Kuba i tak odbija do Gdańska. Jesteśmy coraz bardziej zmęczeni. Mgła coraz gęstsza. Średnia nadal 30km/h ale do samej Gdyni spadnie. Po dłuższym odpoczynku ruszamy na Tczew. Powoli wstaje słońce, które powoduje tylko to, że mgła jest jakby jeszcze bardziej zimna… Jeszcze bardziej lepka. Jjedyny plus polega na tym, że robi się jasno… Nieco raźniej.
Jazda idzie jako tako, supportujemy Roberta, Michał stara się nadawać jakieś sensowne tempo którego nie jesteśmy w stanie utrzymać (a tak serio to jedzie po komy na segmentach;)) Na Orlenie w Gniewie robimy chwilkę przerwy na wniosek Kuby, który musi zjeść coś, co nie jest ciastkiem wyjętym z jego przepastnej, chińskiej sakwy… Chwilę później rzucam wniosek o obcięciu Robertowi nogi i założeniu w zamian jakiegoś drewnianego kołka. Kuba w swoich przepastnych sakwach nie znajduje jednak piły… Wypada mu rower, telewizor i maszyna do szycia razem ze szwaczką, ale piły nie ma (wanny też ale… #pdk)… Cóż, pomysł upada ;) Za to zastanawiam się czy Łukasz za moment nie odleci… Jego sakwa majta się na boki tak bardzo, że lada chwila zamieni się w helikopter i zamiast jechać z nami będzie sobie szybował we mgle… Szczęśliwie nic takiego się nie dzieje i musi się solidarnie katować z nami :)

Jakoś się turlamy po DK91 na poboczu (za co uniesionym kciukiem dziękuje nam pan policjant z mijającego nas radiowozu :)) Po drodze robimy jeszcze jedną przerwę w McD w Tczewie, po czym już bez większych przeszkód przeskakujemy przez Gdańsk, Sopot i Gdynię.

Dowiozłem Wszystkich.

Robert poprawił życiówkę.

Michał nie poprawił życiówki, ale dojechał na wakacje :)

Paulina, Łukasz i Kuba poprawili swoje życiówki o PONAD 300km, co jest wynikiem kapitalnym i naprawdę jestem zaskoczony z jakości ich jazdy. Świetna ekipa :)

Serdeczne gratulacje (ponownie;) i oby do zobaczenia się na kolejnych ultradystansach i nie tylko:)

Dzięki :)

PS.
Ja sobie życiówki nie poprawiłem

PS 2. Staty (moje):

Przejechane kilometry: 630
Średnia: 28
Spalone kalorie: 12081
Chęć na więcej: TAK!

#rowerowyrownik #100km #200km #300km #400km #500km #600km
Pobierz MordimerMadderdin - 451 626 + 630 + 20 + 151 = 452 407


630 - Gdynia 11.06
20 - ...
źródło: comment_15920828464qMzC1l8dOCKoXQNUA7xKJ.jpg
  • 24
@MordimerMadderdin: w to że piękna to była wyrypa to nie wątpię, ale propsuję za świetną relację ;) lubię Was #!$%@?ów czytać :D
PS. jakbyście chcieli kiedyś kiedykolwiek jakiś research po kujawskich i kujawskopomorskich hopkach to służę wiedzą, zjeżdżone rowerowo sporo, a samochodem jeszcze więcej :)

Granulaty za całość! Szczególnie dla tych z życiówkami i to jeszcze z tak potężnym okładem :)
@MordimerMadderdin: pierwsze co to poznałem most w moim mieście i powiem Ci że musisz być doświadczonym rowerzystą skoro się nie #!$%@? i jedziesz asfaltem, ja tego nie robie u siebie w mieście bo już by mnie zabili za to nie raz, za sam fakt xD Ale jak jade gdzies dalej to nie ma na to czasu, wiadomo o co chodzi, tłumaczyć sobie nie musimy. W sumie piszę żeby pogratulować Tobie, ale
@Desmosedici: właśnie o tym mówię że na 6 osób znalazła się tylko jedna dziewczyna, to jak szukanie igły w stogu siana albo wygranie szóstki w totka znalezionym kuponie pod szpitalem z którego wychodziłeś po udanej operacji usunięcia złośliwego raka. To że istnieje to wiem, ale jeszcze nie znalazłem takiej wolnej.