Wpis z mikrobloga

Nie wiem czy jest to #coolstory, ale na wszelki wypadek zostawię ten tekst pod tym tagiem. Tl;dr nie będzie, więc jak nie macie sił i ochoty czytać całości, scrollujcie sobie dalej.

Rzecz wydarzyła się jakieś trzy lata temu, podczas wakacji, które spędzałem jako opiekun kolonijny. Razem ze mną pracowała wówczas moja przyszła dziewczyna oraz dwoje najlepszych przyjaciół. Pod naszą opieką znalazło trochę ponad czterdziestu dzieciaków w wieku 13-16 lat. Na nasze szczęście nie była to jakaś patologiczna młodzież jakie teraz pełno w gimnazjach, lecz bardzo kreatywne dzieciaki, skore do nauki i zabaw. Ważne dla tej historii jest jednak to, że była tam pewna dziewczyna, Magda, piętnastolatka z wrodzoną wadą słuchu, a ja, jako jedyna osoba w promieniu 10 km, znałem język migowy.

Nasza kolonia rezydowała w niewielkim ośrodku położonym nad brzegiem jeziora. Mieliśmy do dyspozycji kuchnię, niewielką stołówkę, gdzie ledwo ten tłum dzieciaków się mieścił, oraz dwie łodzie, jedną wiosłową, drugą wiosłowo-motorową. Także jak była ładna pogoda to woziliśmy dzieciaki łódką po jeziorze.

Któregoś ciepłego wieczoru, siedzieliśmy wszyscy wokół ogniska, mój przyjaciel Marcin przygrywał nam na gitarze, a dzieciaki radośnie śpiewały. Oczywiście oprócz Magdy, która siedziała sobie z boku i patrzyła się w ognisko. Poruszony tym widokiem, postanowiłem interweniować. Usiadłem obok niej i zacząłem z nią rozmawiać, pytać jak sie czuje i czy jej się podoba na kolonii. Po dziesięciu minutach zobaczyłem uśmiech na jej twarzy i poczułem, że pewna nić porozumienia i zaufania, zaczyna kiełkować między nami.

Kilka dni później dowiedziałem się, że dziewczynki z pokoju Magdy zaczęły uczyć się od niej języka migowego. Pomogłem im wymyślić prosty system komunikacji, gdzie jeden gest oznaczał jedno, proste słowo. Na przykład - krótkie skinienie głowy jako dziękuję itp.

Wkrótce to poskutkowało tym, że dziewczynki zbliżyły się do siebie, a ja zyskałem ogromną wdzięczność Magdy, która od tej pory nie odstępowała mnie nawet na krok. Gdy szliśmy na wycieczkę przez las i pokazywałem dzieciakom tropy dzika lub znajdowaliśmy dzięcioła gdzieś wśród drzew, ona zawsze była przy moim boku, a ja mówiłem i pokazywałem jednocześnie.

I tak ta nasza dobra relacja trwała, aż któregoś wieczoru, gdy było już po kolacji i po ognisku, dzieciaki udały się do swoich pokoi, a ja zabrałem się do uprzątania okolic paleniska. Wtedy, zupełnie znikąd, Magda pojawiła się obok mnie, razem ze swoją ciszą. Przytuliła się do mnie, nim zdążyłem szepnąć nawet jedno słowo. Lekko zdezorientowany zaistniałą sytuacją, stałem nieruchomo i czekałem na jakieś wyjaśnienia, lecz ona tylko coraz mocniej się we mnie wtulała.

Wreszcie rozluźniła uścisk i pocałowała mnie delikatnie w policzek. Tego się obawiałem, bo takie coś nie powinno mieć miejsca, przecież ona ma piętnaście lat, a ja ponad dwadzieścia dwa, ale najwyraźniej dla niej nie miało to znaczenia. Uśmiechnęła się jeszcze nieśmiało, ale tak jakby nie w moją stronę, lecz gdzieś obok, chcąc zapewne uniknąć mojego pytającego wzroku, a później pobiegła w stronę ośrodka.

Wróciłem do pokoju, położyłem się do łóżka i zacząłem analizować zaistniałą sytuację. Po jakimś czasie, tuż przed zaśnięciem, zdecydowałem, że wyjaśnię jej jutro wszystko dokładnie.

Następnego dnia nie zgadzał nam się stan grup. Brakowało jednej osoby. Po dziesięciu minutach doszliśmy z Ewą, moją przyjaciółką, do wniosku, że Magda gdzieś zniknęła. Nie było jej w pokoju, dziewczynki, z którymi mieszkała, nie potrafiły sobie przypomnieć czy widziały jak się kładła spać, czy nie. Pół godziny później na miejsce przyjechała policja, w tym czasie przeszukałem ośrodek trzy razy, włącznie ze wszystkimi szafami, niszami, dachem i podpiwniczeniem. Nigdzie jej nie było, ale za to znalazły się jej ubrania, trzysta metrów od ośrodka, w samym środku lasu, nie wiedzieć czemu, Magda postanowiła rozebrać się do samej bielizny.

Wkrótce wszyscy zaczęli spoglądać na jezioro, a ja zrobiłem się blady jak ściana. Nie dość, że byłem jednym z ostatnich, który ją widział, to jeszcze była to moja podopieczna i to na mnie spoczywał obowiązek zapewnienia jej opieki. Najwyraźniej gdzieś między paleniskiem, gdzie mnie przytuliła, a ośrodkiem, coś się stało, co skłoniło ją do zejścia z drogi i udania się w głąb lasu. Tylko co mogło się wydarzyć na odcinku ledwie trzydziestu, może pięćdziesięciu metrów? Ktoś ją napadł? Na to wyglądało.

Gdy tylko pojawiła się policja, szefowa ośrodka wykonała niezbędne telefony, my zaczęliśmy ogarniać dzieciaki, pomóc im w pakowaniu. Jeszcze tego samego dnia miały wrócić do domów.

Przesłuchano nas, przesłuchano dzieciaki. Pytano okolicznych mieszkańców, choć żyje tam ledwie garstka ludzi, którzy nie zapuszczają się na tę stronę jeziora. Wkrótce do akcji ruszyły policyjne motorówki. Ktoś poprosił, by udostępnić też tą należącą do ośrodka. Tak się złożyło, że miałem klucze przy sobie, więc dałem je bez słowa.

Następnego ranka jeden z policjantów poinformował nas, że Magdę znaleziono po drugiej stronie jeziora, na niedostępnym brzegu. My, kompletnie wyczerpani psychicznie i fizycznie, nawet nie mieliśmy sił by płakać. Najwyraźniej ktoś ją wywiózł łodzią, zgwałcił i utopił. Tak czarnego scenariusza nie zakładał nikt. Policja wkrótce potwierdziła nasze obawy i rozpoczęła poszukiwania, tyle, że po drugiej stronie jeziora, niedaleko wsi, gdzie kilku ludzi miało swoje prywatne łodzie.

A ja natomiast pociłem się jeszcze przez wiele dni i nocy, myśląc nad tym, dlaczego nikt nie pamiętał, że to właśnie ja widziałem ją ostatni i to właśnie ja miałem przy sobie te przeklęte klucze...

  • 14