Wpis z mikrobloga

Usiądźcie drogie dzieci wokół mnie bo historię mam nie lada. Zaczęła się ona dawno dawno temu, więc zróbcie sobie szybko kakao/kawę/herbatę bo będzie to historia długa.

Za lat młodzieńczych, jak raczej wielu z was, będąc w klasie 2 szkoły podstawowej (około roku 1865) miałem dostąpić zaszczytu przystąpienia do wspaniałego sakramentu pierwszej komunii. Impreza duża, wiele przygotowań, nauk, stresów - jakby to powiedział poeta - "no #!$%@? w #!$%@?". Zgodnie z zasadą "zjadłem wafla, dawać prezenty" pokomunijne obiadki odbywają się w atmosferze napitej rodziny i rozdartych opakowań po prezentach. Od drobnych drobiazgów typu quady, laptopy, Taj Mahal po wielkie typu życzenia, obecność najbliżej i najbardziej upierdliwej rodziny, całuśnych ciotek i innego tego syfu brakowało prezentu od mojego ukochanego ojca chrzestnego, co pomimo zaskoczenia nie wzbudziło we mnie wtedy sensacji, ważne że jest. Wraz z upływem lat i natłokach pracy domowej w kolejnych klasach (trzeciej, trzeciej, czwartek, piątej, szóstej i tak dalej) totalnie o tym zapomniałem, więc i problem był minimalny. Wszystko zmieniło się w pewne słoneczne lato, gdy lat już miałem 16, a zainteresowania inne. Zjechała się rodzina, ot tak, Kazimierz to trzeba się polansować w Mieście Niczego. Wśród rodziny znajdował się ten sam mój chrzestny, który obecny był i na komunii i w sumie potem też. Ta wizyta jednak różniła się, czymś niespodziewanym, czymś misternym i zagadkowym, tajemnicą niemalże poliszynela. Otrzymałem od mojego kochanego wujaszka pytanie które raz na zawsze zmieniło moje życie "Hej Janek, a jak tam sprawuje się złoty zegarek co dostałeś na komunię?". Świat stanął w miejscu, powietrze zamarło, ptaki lecące w powietrzu z racji braku ruchu powietrza jak i pędu opadły na ziemię. Moja szczęka spadała właśnie z drugiego piętra by z hukiem rozbić się o przejeżdżający autobus i nigdy nie powrócić do normalnego stanu. Z całej tej stagnacji można było usłyszeć tylko szelest i delikatne wibracje, przesuwającej się milimetr po milimetrze, matki, która odkrywszy w sobie talent do bycia kałamarnicą, nagle, jednakże subtelnie, postanowiła przybrać kolor pobliskiej ściany i kawałka stołu. Wraz z planem ucieczki i miną slendermana chciała uniknąć każdego możliwego kontaktu ze mną, również na poziomie subatomowym. Na milion odpowiedzi na które nie ma pytań nie zadałem żadnego, pozwoliłem jej tylko schować się jej, jak pewnemu parchatemu stworkowi z Władcy Pierścienia, do swojej jaskini, aby tam mogła nadal pilnować i kochać swój pierścień, tfu, zegarek. Od tamtej pory mając na uwadze żydowskie korzenie mojej matki bacznie obserwowałem własność prywatną oraz zapisywałem ewentualne datki i prezenty. Od tamtej pory, która lat temu była prawie 4, zegarek ten obrósł legendą, krążyły w okół niego niekończące się pytania "czy on istnieje/gdzie jest/co się z nim stało" i najważniejsze "Dlaczego?". Niewiele brakowało a w domu pojawiła by mi się zabawna grupka karłów szukająca Mordoru gdyby nie wydarzenia z dzisiejszej kolacji. Na standardową prośbę "mamo żreć" dostałem ucztę niemal królewską, a pomimo braku świec i kadzideł, dało się wyczuć w niej coś magicznego. Chwilę potem przyszła moja rodzicielka, trzymająca w rękach zgrabne pudełeczko ze szlachetnego kartonu, które otaczało kolejne pudełeczko z nie mniej szlachetnego niebieskiego kartonu. Usłyszałem tylko zdanie "To chyba twoje" i szybciej niż mogłem zapytać co to, mój kurier zniknął (co jest głupie, nie pokwitowałem). Nie spodziewając się niczego innego niż pudełka z Caritasu sięgnąłem po ów prezent i zobaczyłem to...
Nie wiem co teraz zrobić ze sobą, wszystko co chciałem osiągnąć właśnie stało się rzeczywistością, a cała tajemnica rozwiązała się od tak.

Co teraz?

Edom - Usiądźcie drogie dzieci wokół mnie bo historię mam nie lada. Zaczęła się ona d...

źródło: comment_5zbLf7LmrS7ZXr9WRJdiLePg0B3PK5cx.jpg

Pobierz
  • 9
@noicoztego: Prawdopodobnie planowała dać mi go na 18-stkę (nie dała), ślub (może wtedy) albo mojemu przyszłemu, niedoszłemu dziecku na komunie (żeby historia zatoczyła koło). Żydowskie korzenie sięgają głęboko.