Wpis z mikrobloga

Miałem wczoraj niewątpliwą przyjemność „zjeść” burrito z przepysznym sosem Mad dog 44 magnum. Pewnie nigdy wcześniej nie słyszeliście o tym specyfiku, ja również i to mógł być mój pierwszy błąd.
Wspomniany dressing ma 4.000.000 jednostek w skali Scoville’a, żeby zarysować wam sytuacje policyjne gazy pieprzowe mają 4.500.000 a tabasco jakieś 5.000.
Historia zapowiada się więc naprawdę pysznie!
Zaczyna się jak większość tego typu opowieści, gdy w trakcie zwykłego obiadu ze znajomymi w kierunku kelnerki pada błahe pytanie „Czy sos nr. 7 o nazwie Killer jest rzeczywiście taki ostry?”.
Jakieś 15 min później po paru klasycznych „no dawaj”, „ja nie zjem?” i „będzie śmiesznie” na stole przede mną leży całkiem spore burrito, 3 banany, 2 jogurty, 2 mangoniady (lemoniady z mango, podobno miały pomóc)
Zaczyna się klasycznie. Nonszalancja, uroczyste krojenie, start kamery, parę wyzwisk w kierunku Meksykanów i pierwszy gryz. Nawet niezłe! Połknięcie spokojne jak u 40 letniej prostytutki, twarz jeszcze szczęśliwa i gotowa do dalszej walki.
(Uwaga praktyczna! To jest dobry moment, żeby aplikować drugi gryz. Już i tak masz #!$%@? bo wykałaczka tego sosu Cię zabije, a fajnie móc powiedzieć, że zjadłeś dwa a nie jeden.)
Idąc za własną radą śmiało grzęznę dalej w wyśmienitą zabawę ale już zaczynają się pierwsze objawy.
Zaczynam mrugać, trochę częściej niż zwykle bo jakieś 3 razy na sekundę. Oczy napełnia FALA łez.
Jednak skupienie na zmyśle wzroku nie trwa zbyt długo. Język, po chwilowym szoku, zaczyna dawać o sobie znać. I nie jest to dyskretny telefon od urzędu skarbowego, to naziści najeżdżają moją jamę ustną miotaczami ognia. Przebija się jeszcze uśmiech, trochę żartów ale powoli kończy się kabareton, albo w sumie może zaczyna bo to też rodzaj tortur. Wracając.
Na tym etapie mam już w dupie zakłady, honor i wszystko inne, rzucam się na jogurty. Zalewam się nim jak Kardashian sylikonem w nadziei na ulgę. NIC Z TEGO sekunda wybawienia i powrót napalmu.
Pot, ślina, łzy, orientuje się, że zaczynają piec mnie oczy chociaż nie dotknąłem ich ani przez chwile, sięgam po banana i nagle BUM. Ładunek z Nagasaki dojeżdża do żołądka. Nie wiem czy to moje kwasy żrą sos czy na odwrót ale mam już pewność, że to nie będzie wojna bez ofiar.
Hades z Lucyferem mają gejowską orgie w moich narządach, po raz pierwszy od odpowiedzi na biologii znam każdy centymetr mojego przełyku i gardła jak trasę z domu do szkoły jednak nie jest to już spacer przez łąkę a czołganie się po rozżarzonych węglach w stringach z papieru ściernego.
W tym momencie w zasadzie zapominam już o tym gdzie jestem i co robię, w głowie krążą tylko pytania „Czy może mi się coś stać?”, „A może to był błąd?”, „Dlaczego nie poszliśmy do KFC?”.
Wybiegam z baru. Nie wiem w sumie po co ale wiem, że muszę.
Na stole niema już jogurtów, soki z mango zarówno moje jak i kolegów są zaledwie wspomnieniem.
Ja elegancko stoję na dworze i „suszę” język na wietrze. W tej sielance czuje pewnie największy ból związany z pieczeniem z jakim przyszło wam się spotkać w życiu, jednak przy wspomnieniach ostatnich minut i tak jest bosko. Brzuch boli i będzie mnie bolał jeszcze przez jakieś 10 godzin, czasami bardzo a czasami jak kopnięcie konia mechanicznego (czy one w ogóle kiedyś istniały?). Pierwszy posiłek który zjem po 2 godzinach zwymiotuje w 4 partiach, w ciągu dnia kilka razy zakręci mi się w głowie tak, że będę musiał się położyć, raz przez przypadek dotknę oka i…
Może mam wrażliwy żołądek bo podobno, ktoś kiedyś zjadł CAŁE burrito, ale opowiadano nam, że byli ludzie reagujący gorzej niż ja. Pewnie nie pomogło wrzucanie tego diabelstwa bez zjedzenia śniadania ale cóż, jolo.
Podsumowując moją małą przygodę. Zachęcam wszystkich do spróbowania mangoniady, burrito sobie darujcie albo po prostu wbijajcie na demonstracje górników tam ten sos rozdają za darmo i jeszcze może sobie wywalczycie 16 pensje. Ja jutro na obiadek zjem sałatkę.


#pasta #truestory #coolstory #niemoje
  • 1