Wpis z mikrobloga

Dzień z życia w Chinach. Mówię jak jest.

Wychodzisz rano na przystanek autobusowy. Rozkład pokazuje tylko nazwy przystanków po chińsku, nie ma godzin ani czasu przejazdów, wiesz tylko że masz jechać autobusem numer 711. Czekasz pół godziny i nic. Pod rząd przejechały trzy 323 i 116. Wyczuwasz spóźnienie na spotkanie. Na szczęście masz mapy Baidu, które potrafią wyznaczyć trasę. Ale tylko jeżeli znasz chiński i znasz nazwę po chińsku. Uruchamiasz mapy, niestety lokalny operator China Mobile jako jeden z trzech monopolistów na rynku świadczy ci w tej sytuacji niezwykle niskiej jakości usługi. Pytasz ludzi na przystanku. Super, bo uczysz się chińskiego od 5 lat, więc nie powinno być problemu. Niet. Pytasz faceta - on odpowiada w lokalnym dialekcie - nie rozumiesz ani słowa. Przepraszasz, że nie rozumiesz i pytasz dalej. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ale właśnie przez ciebie on stracił twarz, więc robi to co chińczyk w takiej sytuacji robi - śmieje się. Podchodzisz do studenta, zagajasz po chińsku, on odpowiada łamanym angielskim. Nie rozumiesz tego bełkotu, a on usilnie stara się wciskać angielski. Czas leci. Zbiera się w okół ciebie grupka paru osób, która z uśmieszkiem na twarzy przygląda się co ten obcokrajowiec #!$%@?. Czas leci, kolejne autobusy przejeżdżają, student się poci, zapach z jego ust przypomina ci znaczenie słowa próchnica. W końcu udało się ustalić, że masz iść na inny przystanek. Idziesz 3km, upał leje się z nieba. Doszedłeś na miejsce, chińczyk mówił, żeby wsiąść w autobus 525. Rozkład jest zniszczony, ale udaje ci się dojrzeć, że takiego autobusu tutaj nie ma. Przypominasz sobie, że chińczyk prędzej powie ci nieprawdę niż przyzna się do tego, że nie wie. I tak było tym razem. Pytasz ludzi. Kobitka krzykliwym głosem informuje cię o czymś w lokalnym dialekcie, wydaje ci się, że na ciebie krzyczy, ale dobrze wiesz, że tak tu po prostu ludzie rozmawiają. Smog dusi, drażni oczy i gardło. Mapy zaczęły działać. Wsiadasz do autobusu z przodu, tam wrzucasz pieniążki. Kierowca się śmieje z ciebie, bo wrzuciłeś 2 yuany, a na ten autobus wystarczy tylko 1 yuan. Informuje pasażera wchodzącego za tobą, że "ten obcokrajowiec wrzucił 2 hehe". W środku połowa ludzi kaszle, ktoś pluje przez okno, śmiedzi potem i pierdami, jakiś dzieciak beknął i się śmieje, matka dłubie w nosie. Przez całą drogę przyglądają ci się prawie wszyscy w autobusie, nie znają wstydu, gapią się natrętnie. Dodatkowo zaczynają komentować, na nieszczęście dzisiaj zapomniałeś mp3, nie wiesz dokładnie co mówią, bo dialekt, ale wiesz że o tobie, to słowo jest wspólne - "waiguoren", słyszysz to i śmieszki. Z komentarzy wyciągasz wnioski na temat swojego wyglądu.

Wysiadasz, tylko po to by się przesiąść, jesteś już bliżej centrum, ludzie mniej zwracają na ciebie uwagę. Wysiadasz, głód ci doskwiera, więc musisz koniecznie coś zjeść. Znajdujesz knajpę, tutaj się jada na mieście, taka kultura. Wchodząc wszyscy zwracają głowy ku tobie, właściciel knajpy krzyczy "co jesz?!". Gdzieś pod ścianą słyszysz robotników "co on tu robi?!" i "ale ma wielkie stopy!". Nie ma czasu na żenadę, menu tylko po chińsku, połowy dań nie znasz, no bo skąd. Zamawiasz makaron. Wszyscy heheszki jak słyszą, że mówisz po chińsku, jacyś studenci robią duże oczy i komentują na głos, dosłownie metr od ciebie "czy on powiedział coś po chińsku?! Skąd on jest?". Znieczulony w asyście komentarzy i wszechobecnego zdziwienia siadasz. Stół się klei, ale to normalne. Makaron przychodzi po 2 minutach, a niosąca go pani zaczyna zadawać salwę pytań - jedyna ich rozrywka na ten rok - obcokrajowiec będzie odpowiadał po chińsku na pytania. Pierwsze spoko, nie chcę ostrego, drugie też łatwe, z Polski, trzecie - yyy sorry, nie rozumiem (bo dialekt), oni heheszki, bo przecież to oczywiste, że nie rozumiesz. Czujesz się głupio, jako główna atrakcja. Smakuje fatalnie, ale wiesz że gdyby nie wszechobecny glutaminian sodu byłoby jeszcze gorzej. W zupie znajdujesz metalowy opiłek. Przypominasz sobie że miałeś nie brać nic z mięsem w Chinach, a co do opiłka zastanawiasz się ile już takich zjadłeś. Wiesz, że jak zwrócisz uwagę, to właściciel żeby nie stracić twarzy będzie ci wmawiał, że to pewnie miałeś na włosach i wpadł. Normalna sytuacja - plują w ryj i mówią, że deszcz pada. Dodatkowo ktoś komentuje głośno, że nie umiesz jeść pałeczkami, bo ci się makaron wyślizgnął. Ktoś przynosi ci łyżkę, jako jedyny w całej knajpie masz łyżkę. Mają niezły ubaw. Kończysz, płacisz. Nikt ci za nic nie dziękuje, bo tutaj się nie dziękuje. Czym prędzej wychodzisz.
Trzeba złapać taksówkę, bo się spóźnisz. Taxi się łapie ręką na ulicy. Zatrzymuje się, twarz cwaniaczka - przestępcy, normalka. Pyta wprost "dokąd", tutaj nie używa się zbędnych uprzejmości. Mówisz dokładnie, nauczony doświadczeniem wiesz, że trzeba adres pokazać po chińsku, a kierowcy dać do zrozumienia, że masz GPS. Wsiadasz dopiero gdy taksówkarz potwierdzi, że wie gdzie to jest i że rozumie pojęcie taksometru. O tym, że nie wie dowiadujesz się gdy sięga po telefon i mimo, że przed chwilą gadałeś z nim po chińsku on podejmuje podejrzaną rozmowę z kolegą. Na szczęście nie jest stąd więc rozumiesz co mówi, bo nie dialekt. Zaczyna cię opisywać, heheszki i pada pytanie "gdzie jest [to miejsce gdzie jedziesz]?". Sprawdza cię co 30 sekund uważnie w lusterku. Normalka, w końcu taksówkarz cię dowozi. Dzisiaj miałeś szczęście, bo ostatnio wyrzucił cię na środku niczego, powiedział że z jakiegoś powodu nie może dalej jechać i jeszcze żądał zapłaty, jeszcze wcześniej nie chciał w ogóle ruszyć z miejsca, bo próbował cię nakłonić, żeby poszukać jeszcze jednego pasażera. I nie, wtedy nie dzielisz się opłatą za przejazd. I nie, nie mówimy o tzw. "czarnych" taksówkach, tylko o korporacyjnych. Naciąganie jest na porządku dziennym, więc taksiarz na koniec próbuje wyłudzić od ciebie 10 yuanów więcej, bo trochę mu zleciało na szukaniu tego miejsca. Odmawiasz, ale wiesz, że w tym momencie tracisz twarz w oczach taksówkarza.
Gdy tylko wysiadłeś podbiega do ciebie jakiś student, w sumie ciężko określić wiek, równie dobrze może to być nastolatek, i duka po angielsku, długo mu to idzie, jąka się, bo strasznie się denerwuje, ogólnie marnuje twój czas i pyta czy zrobisz sobie z nim zdjęcie. Tak, randomowo na ulicy ktoś podchodzi i pyta o fotkę. To też norma na porządku dziennym. Jak pyta dziewczyna, to tylko brzydka. Jak masz dobry dzień, to pół biedy, ale dzisiaj masz zły, więc odpowiadasz, że nie masz czasu i odchodzisz. On stoi jak wryty, "jak to możliwe?!". Wiesz, że potem będzie opowiadał znajomym jacy ci obcokrajowcy są dziwni.
Idziesz dalej, umówiłeś się na spotkanie z chińczykiem na 15 pod jakimś biurowcem. Gdzie to jest? Na mapach na kompie w domu ta okolica wyglądała nieco inaczej. Przychodzi wiadomość, że sieć blokuje ci konto i musisz doładować. Blokują też połączenia przychodzące i smsy. Telefon doładowuje się w określonych punktach, które trzeba znaleźć. Pytasz pani w sklepie. Ona nie wie. Znajdujesz punkt 200 metrów dalej. Pani ze sklepu na ogół nie wie co się znajduje w okolicy, bo jej to nie obchodzi. Ona wie jak do pracy dojechać i jak wrócić, gdzie zamówić jedzenie na wynos i zna wszystkie metody obijania się, tak żeby szef nie zauważył, ale co się znajduje w okolicy - nie wie. Przynajmniej szczera, ale twarz straciła.
W końcu jest punkt doładowań. Tutaj doładowuje się albo przez internet albo w okienku. Ciężko przez internet z zablokowanym kontem. Facet przed tobą pali papierosa. Tutaj można palić prawie wszędzie. Doładowanie zazwyczaj trwa chwilę, bo pani przy biurku albo chce sobie poćwiczyć cyfry po angielsku, albo pomyli numer, oczywiście śmiejąc się przy tym. Pani obok niej ciekawsko się przygląda i pyta "on rozumie po chińsku?!". Dzisiaj nie żarty ci w głowie, więc odpowiedź "nie, nie rozumiem po chińsku" zostawiasz na potem. I tak nie wszyscy kumają. Przy okazji pytasz o dane miejsce, pani nie wie, ale pyta ludzi dookoła, powstaje konsternacja, wszyscy chcą się udzielić. W końcu ktoś ci postanowił pomóc i znaleźć na telefonie. Rezultat mierny, ostatecznie zmarnowałeś 10 minut, bo chińczyk też nie może miejsca znaleźć, ale chce się wymienić numerami. Wiesz, że cię doda i nigdy się nie odezwie. Dziś poszło sprawnie. Potwierdzenie nie przychodzi, konto nadal zablokowane. Resetujesz telefon. Odblokowane.
Jesteś już prawie w centrum, smog jest dużo cięższy, w połączeniu z gorącym i lepkim powietrzem czujesz już grubą warstwę na skórze. Chusteczki nawilżane to narzędzie obowiązkowe, choć pedalskie jak cholera. Dzwonisz do chińczyka, nie odbiera. Szukasz miejsca, wiesz że pytanie ludzi na ulicy nie ma sensu, bo masz 90% szans, że źle powiedzą. Chińczyk oddzwania, mówi że się spóźni. Mówisz, że nie możesz znaleźć tego miejsca, chińczyk coś kombinuje ale wychodzi na to, że on sam jeszcze nie wie gdzie to jest.
Znalazłeś miejsce, siadasz i czekasz, marnujesz czas. Ludzie uważnie się tobie przyglądają... Chińczyk tradycyjnie spóźnił się około godziny, mówi że "traffic", ale wiesz, że przysiedział za długo z kumplami na obiadku. Nie przeprasza cię, bo straciłby twarz. Dobrze wiesz, że chce mieć ciebie za znajomego, żeby się pochwalić znajomym, zrobić sobie z tobą zdjęcie w Starbucksie i poćwiczyć angielski. Gdy jedna z tych rzeczy mu nie wyjdzie, przestaniecie być znajomymi, bo staniesz się bezużyteczny - typowy chiński pragmatyzm.
W rozmowie twój znajomy jest jak większość bardzo sztywny, mało się uśmiecha, żarty odpadają, rozmowy opierają się głównie na tym, że chińczyk edukuje cię na temat legend i historii chin. Nie porozmawiacie o filmach, bo on żadnych tytułów nie zna po angielsku, a ty po chińsku. Nie słucha zagranicznej muzyki, uważa że treści są zbyt swobodne. Czujesz się niezręcznie gdy pyta cię wprost ile zarabiasz, ale gdy to ty go zapytasz zwinnie unika odpowiedzi. Od alkoholu stroni, bo nie lubi. Na tematy dziewczyn nerwowo się śmieje, ma 25 lat ale nigdy nie był z dziewczyną. Nic dziwnego, jego oddech przypomina ci czeluści Mordoru. O innych państwach nie ma pojęcia, nawet ościennych. Japonia bee, Tajwan bee, Korea bee, Tajlandia - wakacje, Mongolia - to Chiny, Laos - a co to? Na końcu kwituje, że twój chiński jest za słaby żeby znaleźć sobie w chinach pracę. Taka swojska krytyka na koniec żebyś się nie poczuł zbyt pewnie. Spotkanie dobiega końca, mówisz mu, że musisz wracać bo jutro egzamin.
Termin został ustalony 5 dni temu, ale godziny jeszcze nie znasz. Standard, mimo że uczelnia podobno najlepsza w regionie, tutaj tak po prostu jest, myślenie w przód przychodzi bardzo ciężko. W tył też. Pojutrze do pracy, uczyć angielskiego. Żadnej innej pracy tutaj nie ma, to małe miasto, tylko 8mln ludzi, nie należy oczekiwać zbyt wiele. Większość firm i tak nie ma strony internetowej a nawet maila. Wszystko załatwia się przez telefon. Pracodawca spóźnia się już 3 tygodnie z wypłatą, bo się pomylili. Naciskają na to, że masz robić więcej godzin i uczyć trudniejszych rzeczy, ale nie zwiększą ci wypłaty, mają na to "solidne" argumenty pokroju: "to dobre dla twojego rozwoju!". Normalka. Jak postawisz granice, to będą ci robić na złość i "zapominać" o różnych rzeczach. Nie dasz się wydymać, to cię zwolnią. Normalnie i tak komunikacja w firmie jest na żenującym poziomie. Nikt nic nie wie, pytania przekazuje się dalej, odpowiedzi brak, organizacji brak. Szef jest, ale nie wiesz kto to, 4 osoby zajmują się twoim grafikiem, ale one nie za bardzo cię kojarzą i mówią do ciebie Mark, kiedy jesteś Adam, co za różnica i tak każą ci udawać Kanadyjczyka na zmianę z Anglikiem - oni sami nie wiedzą co ci kazali. Ta dezorganizacja kończy się traconym czasem, ale też i działa czasem na twoją korzyść. W tym miesiącu miałeś sporo zarobić, ale przez święto smoczych łodzi wypadła ci 1/3 zajęć. Pytasz ucznia lvl18: co robicie na święto smoczych łodzi? Odpowiedź: jemy "zongzi". Wiem co to jest, ale pytam: "co to jest?". On: "ryż". Ja wiem, że to coś trochę więcej. "Jaki ryż?" -"biały" odpowiada po chińsku. Nie kwapią się z odpowiedziami, ćwiczeniem języka czy czymkolwiek po co tam przyszli. Są tam, bo rodzice kazali, rodzicie zapłacili, rodzice kupili książkę i rodzice zawieźli. Nie ważny jest poziom nauczania, ważne jest, że mogą się pochwalić znajomym że ich syna uczy biały obcokrajowiec. Syn zniszczył już drugiego iPhona, ale nie szkodzi, kupiliśmy mu trzeciego. Tego droższego już nie spłucze w kiblu.

#chiny #tldr #zagranico #truestory #dzienzadniem
  • 111
@thekrepa: stary, ściana tekstu zrobiła na mnie fatality za over 9000 i ledwo żyję :o pisać to nie umiesz, ale historia ciekawa i przeczytałem w całości...czyli nie tak pięknie jak by się człowiek spodziewał, ech ( ͡° ʖ̯ ͡°)

powodzenia tak czy inaczej!