Wpis z mikrobloga

No więc powoli, acz nieubłaganie, zbliża się ta rocznica. Trochę ponad 9 miesięcy temu przestałem pić.

Pamiętam, jak podejmowałem tę decyzję. Trochę się bałem, jak to będzie. Wiecie, imprezy bez alkoholu, rozmowy bez alkoholu, smutki bez alkoholu, sukcesy i porażki bez alkoholu. Jednak tak naprawdę, to czułem głównie ekscytację. Podchodziłem do tego jak do wyzwania, jarałem się tym niepiciem. Uśmiechałem się na myśl o wszystkich trudnych momentach jakie będą mnie czekać. O walkach z samym sobą, żeby się nie napić, o przebywaniu wśród pijanych ludzi, namawiających mnie żebym walnął kolejkę. Ani przez chwilę nie brałem też pod uwagę, że mogłoby mi się nie udać. To nigdy nie wchodziło w grę. Nie miałem też przez te 9 miesięcy żadnej chwili zwątpienia, ani razu się nie zawahałem, ani razu nie pomyślałem, że „może jednak bym się napił”.

Więc tak naprawdę, czy ja w ogóle miałem z tym kiedykolwiek jakiś rzeczywisty problem?

Często zastanawiam się, o co tak naprawdę chodziło w tym moim alkoholizmie. I tak nawiasem mówiąc, nie lubię używać tego słowa, bo uważam, że jest za mocne. Nie uważałem się nigdy za alkoholika. Patrząc na innych ludzi używających w stosunku do siebie tego określenia, czuję się tak, jakbym wszedł ze skręconą kostką między ludzi bez nóg i zaczął jęczeć jak mnie boli.

No ale niech będzie, bo innego słowa nie mam, wybaczcie. Mój alkoholizm. Czasem myślę, że to była po prostu moja droga na dno. Że od początku na moje życie zwalało się tyle gówna, że musiałem zniszczyć wszystko, co było za mną, żeby móc zacząć od nowa, a alkohol był po prostu narzędziem. Celowo to na siebie ściągnąłem, żeby przysłonić wszystkie pozostałe problemy, które się w alkoholu po prostu rozpłynęły. Celowo stworzyłem sobie problem większy, niż wszystkie, które miałem do tej pory, bo wtedy one przestały się liczyć - i gdy już upadłem, mogłem wstać czysty. Żeby zmartwychwstać, najpierw trzeba umrzeć.

No i tak też się czułem. Zmartwychwstały. Jakbym zamknął zupełnie tamten etap w swoim życiu. Teraz wszystko miało być inaczej. Oczywiście nie jest, bo to tak nie działa, ale zachowujemy pozory. W końcu od nowa uczę się teraz, jak się tańczy, bo nigdy nie robiłem tego na trzeźwo. Od nowa uczę się przebywać z ludźmi, nawiązywać znajomości, radzić sobie z nerwami. Jakiś raper nawijał kiedyś, że zapomniał uczuć i teraz znów się ich uczy - mniej więcej tak to właśnie u mnie wygląda. 9 miesięcy temu napisałem, że podczas wszystkich ważnych momentów w moim życiu byłem #!$%@?. Wiecie że ja nawet nie pamiętam swojego pierwszego pocałunku? Więc teraz śmiało mogę mówić, że wiele rzeczy robię po raz pierwszy, bo robienie ich na trzeźwo to coś zupełnie innego niż po pijaku.

Ale i tak czasem mam wrażenie, że sobie to wszystko wymyśliłem, zwłaszcza jak czytam historie innych ludzi. Że stworzyłem jakiegoś chochoła, którego następnie #!$%@?łem, żeby nadać sobie jakiś cel w życiu. I wtedy nie wiem już, czy moje dno było wystarczająco głęboko i czy w ogóle było dnem, czy tylko zaplątałem się w jakiegoś wodorosta i utknąłem na 15 sekund pod powierzchnią. Albo sam się pod nią zanurzyłem, żeby wkręcić znajomych.

Nie wiem. Chyba znów sam siebie nie rozumiem. Tak w ogóle to przez ostatnie kilka miesięcy paliłem fajki. Głównie na jakichś imprezach, trochę tak w zastępstwie za alkohol, ale zdarzyło mi się też parę razy tak po prostu. Ostatnio postanowiłem przestać na dobre, więc mam kolejnego chochoła do #!$%@?, tak że życzcie mi szczęścia.

#salieriniepije #alkoholizm #przemysleniazdupy
  • 3
@Salieri_: Miałem podobnie parę lat temu. Co weekend urywał mi się film na imprezach mimo iż zawsze obiecywałem sobie pić na spokojnie. Zacząłem się obawiać, że wpadam w alkoholizm, zwłaszcza że mam taką tendencje w rodzinie. Postanowiłem to rzucić i nie piłem 7 miesięcy. Bez najmniejszego wysiłku. Żadnych delirek, żadnych głodów jedynie co to poczucie nudy na imprezach. W końcu odpuściłem z powodów społecznych właśnie ale teraz udaje mi się pić