Wpis z mikrobloga

228 949 - 1025 = 227 924

Poprzedni wpis był na szybko wrzucony nad ranem, jeszcze przed śniadankiem i pójściem spać. Ludziki pytały co i jak, co i kiedy bolało, itd. No to relacja po kolei. Będzie długo, ale sami się prosiliście...

Dla pokolenia TL;DR linki do Stravy i Endomondo i bloga, gdzie jest kilka fotek więcej i w nieco lepszej rozdzielczości. W Endomondo nie działa mapa, bo nie przewidzieli, że można zrobić 1000+km, mają to naprawić. Dla tych co lubią poczytać cała reszta, a na samym dole galeria.

Założeniem było pobić swoją dotychczasową życiówkę 737km jadąc nad morze. Zrobić to bez jazdy na kole, czyli nie chowając się za innym kolarzem (mniejszy opór powietrza, lżejsza jazda). Warunkiem niby niekoniecznym było 1000km, ale szkoda by było mając te ~800km nie próbować dokręcić dalej.

Trochę nudnej chronologii

Pobudka o 6 rano po jakichś 6h spania, ale z budzeniem się co chwilę. Organizm już nakręcony, więc spać smacznie się nie dało. Już jasno i w ogóle, ale nie było sensu zarywać snu, skoro i tak całe dwie noce jazdy przede mną. Śniadanko, spakowana Apidura (cywilne ubrania, trochę żarcia, dętki, etc.) na rower i o 7 start.

Koło 15km spotykam @trace_error na wałach i śmigamy razem wzdłuż Wisły. Mniej więcej 20km dalej kolega zawraca do Krk, żeby zdążyć do pracy. Kawałek przed Alwernią pojawia się @Mortal84, mój towarzysz podróży na długo, a nawet dużo dłużej niż się zapowiadało. Pogoda póki co świetna, jedziemy w zasadzie non stop 33+km/h. Kawałek za Tychami dołącza do nas @makyo, którzy rzucił info, że na Pyrzowicach będzie lądował Antonov An-124-100. Jak wielkie jest to "bydle" można zobaczyć choćby na tym zdjęciu. Cieszyłem się jak dziecko, że taki zbieg okoliczności, że ja tu robię życiówkę i akurat tego samego dnia przyleciało cudo do Polski. Niestety wylądował 20 min przed planem i zobaczyliśmy go tylko zza płotu. Startować zaś miał o 3 nad ranem, więc sorry... W Myszkowie rozstajemy się @mayko i jedziemy dalej. Upał daje się już mocno we znaki (34.7°C w czasie jazdy, więc nie ma po co się nawet zatrzymywać, bo jeszcze gorzej), ale nie cierpimy jakoś przesadnie.

Trochę błądzenia po łódzkim, bo primo momentami paskudne drogi, secundo remonty i zamknięte, a tertio Strava uznała, że jazda wzdłuż torowiska po jakimś szutrze to dobry pomysł. Może jednak nie. Dlatego też #zaliczgmine trochę dostało po uszach, bo została mi pojedyncza gmina w tamtych rejonach, taka brzydka dziura na mapie, czyli Ruda Maleniecka. Następnym razem. W tych też okolicach postój, bo robi się późno, a #drozdzowkarze coś muszą zjeść. I okazuje się, że obydwoje coś pokręciliśmy z matematyką i ja zgubiłem 100km, a @Mortal84 coś źle policzył czas. Ergo tak czy inaczej nie było szans, żeby dojechał do Wawy o normalnej godzinie na nocleg. Tu podziękowania dla @rdza i @masash za oferty przenocowania mojego pomocnika. Jedziemy do McD w Końskich i na miejscu okazuje się, że jak się myli Końskie z Koninem, to się je hot dogi na Orlenie.

Nocna jazda z jedną pomyłką trasy, ale ogólnie jedzie się więcej niż dobrze. Tempo spada, ale tylko przez to, że nie widzimy ile jest na liczniku, jak sprawdzamy, to znów dociskamy ponad 30km/h. Noc ciepła, bezwietrzna, jakieś burze w oddali, ale nam nic nie przeszkadza. Rozstajemy się w Jankach. I tu koledze należą się wielkie podziękowania, bo ileż milej było jechać mając do kogo się odezwać. @Mortal84 też trochę na tym skorzystał, bo ze mną zrobił swoją pierwszą #400km, gdy jechaliśmy do Wawy w czerwcu, a teraz życiówkę #500km. Myślę, że siły na #600km też były, więc może coś pykniemy jeszcze w tym roku.

Zaczyna się druga pięćsetka i to ta znacznie trudniejsza, bo już doba bez snu, jakieś tam skumulowane zmęczenie, ale noga podaje. Od samego rana #wmordewind. Jakby tego było mało @regyam ostrzega mnie przed ulewą w okolicach Sochaczewa, więc skręcam na południe, aby nie tracić czasu i uciec przed deszczem, licząc że sprawa rozejdzie się po kościach. Niestety front zamiast dawać nadzieję na poprawę, zrobił się znacznie gorszy. Decyzja o przebiciu się przez niego, bo inaczej nad morze nie dojadę. Niestety była to ulewa z gatunku świata nie widać, a człowiek pluje wodą. Przez godzinę, ale przemokłem już po 2min. Przez zmiany trasy musiałem nawigować nie po tym co zrobiła Strava, a wg Google'a, a zakazów dla rowerów na tony. Umarł powerbank i zaczęło się ostre oszczędzanie baterii co nie ułatwiało nawigacji. #wmordewind z gatunku tych, gdzie jechałem momentami 16-22km/h i to bynajmniej nie ze zmęczenia, bo gdy w nocy przestało wiać prędkość znów przekraczała 30km/h.

Za to ta noc miała inną brzydką cechę. Temperatura spadła najpierw do 14 stopni, a chwilę później do 11. Ubrany w krótkie, letnie szmatki i mając tylko "folię" na deszcz na sobie myślałem, że zamarznę. Szczerze. Bez żadnego kolorowania, że było mi zimno. Myślałem, że zostanę w rowie i zamarznę. Straciłem przez to ze 2-3h. Na zatrzymywanie się na stacjach benzynowych, picie herbaty, jedzenie ciepłych rzeczy, schnięcie (bo mgła oblepiała paskudnie). Były też po prostu postoje na poboczu, gdzie skulony łapałem trochę ciepła. Niedaleko Gdańska spotkałem @Ilana i @jak_to_mozliwe, którzy wyjechali mi na przeciw i przywieźli ciepłą kurtkę. Mistrzostwo świata! Przestało mi być zimno po godzinie jazdy w niej, ale cóż za radość! Pojechaliśmy na Westerplatte i w drodze tam wybiło 1000km. Fotka nad morzem, pierwszy w moim życiu wschód słońca stojąc na plaży i szwędając się nieco po Gdańsku dojeżdżamy na ich mieszkanie około 6 rano, ciut przed upłynięciem 48h brutto. Prysznic, śniadanie, social media i około 3h snu. Pyszny obiad, kima jeszcze godzinkę i czas się zbierać. Dzięki Wojtkowi i Oli raz jeszcze za pomoc!

Pendolino bez miejsc na rower, TLK bez miejsc na rower, więc nie zostaje nic innego jak jazda na partyzanta w TLK właśnie o 22. O 7 rano jestem na Dworcu Głównym w Krk. Pierwsza obserwacja jest taka, że poza mięśniem czworobocznym (lewa strona karku), który boli mnie zawsze, nawet po 100km, a teraz bolał po prostu znacznie bardziej, nie boli mnie nic innego. Nogi może nie świeże, ale nie ma problemu z kręceniem 30+km/h. Bardzo miła niespodzianka.

Uwagi

Pojawiały się pytania czy to bezpieczne? Nie sądzę i nie polecam nikomu. Sam mam związane z pracą długie doświadczenie niespania kilka dni z rzędu, więc dość dobrze to tolerowałem. Zadziwiająco dobrze. Spróbowałem się raz, przekroczyłem magiczną granicę i wystarczy.
Nie było żadnych niebezpiecznych sytuacji niemniej jednak daleki jestem od zachęcania do takich wypadów. Trzeba cholernie dużo samokontroli. W tamtym roku było 737km. Wiedziałem na co się piszę.

Nie robicie tego w domu. A tak na serio też tego nie róbcie. Już 24h jazda na pewno osłabia czas reakcji. Poza tym taki wypad szalenie daleki jest od bycia przyjemnym. Nieopisana jest jednakowoż satysfakcja z pokonania takiego dystansu. Czasem trzeba w życiu trochę zaryzykować.

Co bolało? W zasadzie wszystko, ale poza wcześniej wspomnianym mięśniem czworobocznym, z którym problemy mam od lat, nic w sposób szalenie intensywny. Tyłek również nie. Jedyny problem z tyłkiem był taki, że po ulewach "pampers" mokry, więc skóra na tyłku też mokra i jakby bardziej miękka. Zaczęło to trochę przeszkadzać, tak jakby ktoś Wam robił pokrzywkę... tylko na tyłku. Bałem się, że pojawią się jakieś rany, ale w końcu wszystko wyschło i było ok. Mózg ma tak cudowną właściwość, że odcina bodźce bólowe inne niż ten najmocniejszy w danym momencie. Więc czasem bolał kark, czasem tyłek, czasem dłoń, czasem kolano, czasem znów coś innego, ale na szczęście nic w sposób, który choć przez moment stawiałby dalszą jazdę pod znakiem zapytania.

Długofalowe problemy? Mimo lemondki, bez której byłoby znacznie gorzej, bo to zawsze dodatkowa pozycja za kierownicą. Wszystkie one ustąpiły po około 2 tyg:
- brak, a przynajmniej ograniczone czucie w palcach serdecznych i środkowych obu rąk, od ucisku nerwu przez kierownicę,
- czworoboczny uwierał bardzo poważnie przez kolejne dni,
- "brak" czucia w połowie prawej stopy.

Podsumowanie

Czy było warto? Hell yeah! Czy to powtórzę? Chyba nie, choć tak na pewno to nigdy nic nie wiadomo. To nie jest przyjemna jazda, nie ma czasu na fotki, nie ma czasu na nic. Ciągle tyka zegar braku snu. Za dwa lata może spróbuję machnąć BB Bałtyk - Bieszczady czyli 1008km. A już za tydzień Everesting, więc trzymajcie kciuki!


#rowerowyrownik #metaxynarowerze #100km #200km #300km #400km #500km #600km #700km #800km #900km #1000km (nr 1 i pewnie ostatni)
metaxy - 228 949 - 1025 = 227 924

Poprzedni wpis był na szybko wrzucony nad ranem,...

źródło: comment_UPYMJsS9MpB18xwgG7r2YefQAl65Wv6F.jpg

Pobierz
  • 30