Wpis z mikrobloga

W niedzielę wieczorem wracając z pracy pomyślałam, że mogłabym gdzieś pojechać bo do czwartku miałam wolne. W poniedziałek o 8:30 siedziałam w pociągu do Wrocławia.
Koło 11 byłam na miejscu. Stwierdziłam, że mam mało czasu więc nie będę kierować się w żadne konkretne miejsce. Wiedziona intuicją dotarłam gdzieś, gdzie poza blokami takimi samymi jak wszędzie nie było nic. Pokornie przeprosiłam Google Maps i pognałam w stronę ratusza. Tam musiałam uciekać przed panem, który miał dla mnie "prezent" w postaci róży, za którą zaraz kazałby mi zapłacić. W Poznaniu już dawno się z tym nie spotkałam.
Może dlatego, że ludzie we Wrocławiu są jacyś milsi.
W międzyczasie zadzwoniłam do hostelu, który poleciła mi jedna z Mirabelek i zarezerwowałam pokój na dwie noce.
Godzina odjazdu kolejnego pociągu - do Jeleniej Góry, była coraz bliżej więc musiałam dotrzeć na dworzec.
Google Maps prowadziło mnie w kółko a ja zamiast być bliżej celu, tylko się oddalałam.
Na szczęście znalazł się Pan, który nie tylko wskazał mi drogę, ale zaprowadził mnie na przystanek.
Do przyjazdu tramwaju, którym miałam pojechać pozostało 20 minut więc cofnęłam się po bilet i jakieś jedzenie.
W końcu przyjechał, choć nieco spóźniony, a ja niewiele myśląc wsiadłam i... Po 15 minutach zorientowałam się, że to nie ten ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Kupiłam kolejny bilet, tym razem godzinny - na wszelki wypadek i podjęłam kolejną próbę dostania się na dworzec, już udaną.
Pociąg którym miałam jechać już dawno się oddalił. Następny za półtorej godziny. Tym razem postanowiłam nie ryzykować i czekałam na niego w okolicy dworca. Kiedy przyjechał zajęłam ostatnie wolne miejsce, przy którym nie było nawet okna.
Dojechałam koło 19 i teraz pozostało już tylko dojechać do Karpacza. Proste? Nic bardziej mylnego. Okazało się że z przystanku na którym się znalazłam nic tam nie jedzie. Jak dojadę zwariowało i zamiast jeleniej góry wyświetlało przystanki w Bytomiu. Po raz kolejny błądziłam pytając przechodniów o drogę, ale właściwie poszło całkiem szybko choć autobus którym miałam nadzieję dojechać pozostawił po sobie jedynie kłęby kurzu. Następny za pół godziny - nie tak źle.
Usiadłam za kierowcą zerkając przez jego ramię na nazwy przystanków, które zmieniał kiedy mu się przypomniało. Na szczęście przed "moim" zmienił więc na tym etapie odbyło się bez komplikacji.
Po raz kolejny musiałam zaufać mojej zdradliwej nawigacji i poczłapałam okrężną drogą w stronę hostelu. Po drodze minęłam biedronkę, w której swoją drogą kupiłam piwo tylko po to żeby przywieźć je spowrotem do Poznania.
Mam ostatnio taki nawyk, że kupuję alkohol, ale go nie wypijam i moja lodówka wygląda przez to dość patologicznie.
Z latarką w dłoni brnęłam przez leśną ścieżkę prowadzącą na miejsce spoczynku. Drzwi otworzył mi jeden z gości tego przybytku. Nikogo z obsługi już nie było, wszystkie formalności załatwiałam przez telefon. Właściwie klucz był w drzwiach, łóżko pościelone, łazienka na przeciwko wejścia i to by było na tyle.
Pokój był czteroosobowy, z czymś w rodzaju balkonu. Świetne miejsce.
Prawie zamarzając poszłam spać. Rano zauważyłam kaloryfer przy samym łóżku. Lepiej późno niż wcale.
Trochę się pokręciłam i poszłam w góry. Po drodze zahaczyłam o informację turystyczną. Zaproponowali mi dwie ciekawe trasy, kupiłam też mapę, bo choć pożyczyłam jakąś z recepcji to jednak co swoja to swoja, poza tym to fajna pamiątka.
Obrażona na Google Maps sprawdziłam tylko jak daleko jest Świątynia Wang przy której zaczynał się szlak. 4 kilometry. Nie tak źle.
Szłam przy szosie podziwiając niewielkie, lecz kolorowe góry po obu jej stronach. W pewnym momencie obróciłam się za siebie (!) spojrzałam na najwyższe góry, zachwyciłam się, zrobiłam im kilka zajęć i poszłam dalej, w przeciwnym kierunku. Po półtorej kilometra dotarło do mnie że idę w złą stronę. Tylko dlatego, że mapy zamiast 4 pokazywały 5.5km do celu. Grzecznie się cofnęłam przeklinając pod nosem własną głupotę.
Wybrałam szlak prowadzący do Słoneczników. Obracałam się co chwilę i podziwiałam widok, który wart był wszystkich przeszkód, które przyszło mi pokonać, choć co chwilę mówiłam sobie, że jeśli zaraz nie dojadę na górę, po prostu się cofam. Nie chciałam tego robić, między innymi dlatego że droga którą wchodziłam była tak stroma, że zejście mogłoby się skończyć połamanymi kończynami. Ostatecznie wracałam nieco lepszą trasą ale i tak odczułam, że moje buty nie są najlepsze do takich wędrówek. Kiedy opuściłam Karkonoski Park Narodowy było już ciemno. Właściwie ostatnie pół godziny przeszłam z latarką w dłoni i przerażeniem w oczach.
W mieście zgubiłam się po raz kolejny ale zostałam pokierowana na autobus przez przemiłego Pana z małym pieskiem. Na miejscu okazało się że lewą stopę mam całą we krwi. W sumie do teraz nie wiem co mi się stało.
Rano musiałam wracać do Poznania. O 13:45 miałam pociąg z Jeleniej Góry.
W busie z Karpacza zostawiłam torebkę z wszystkimi pieniędzmi i dokumentami. Zostałam z telefonem i torbą w której miałam same ubrania i kosmetyki. A. No i wodę.
Pomimo zakwasów w nogach biegałam po całym mieście jak obłąkana dzwoniąc jednocześnie do wszystkich osób które mógłby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Nikt nie odbierał a ja już miałam przed oczami wizję siebie wracającej pieszo do Poznania. Z moją orientacją w terenie mogłabym trafić i do Rosji, więc moje przerażenie wzrastało z każdą chwilą. Pieniędzy z banku nie wypłacę bo na jakiej podstawie, bez dowodu to nawet biletu kredytowego mi nie dadzą. Czarne myśli zmieniały się jak w kalejdoskopie i chociaż śmiałam się z całej sytuacji, powoli zaczynałam panikować.
W końcu udało mi się złapać kierowcę podobnego pojazdu i on podał mi numer telefonu, do kogoś kto mógł coś wiedzieć.
Udało się. Po 10 minutach moja torebka była znów ze mną. Trzymałam ją kurczowo i tak dotarłam na dworzec 40 minut przed czasem. Weszłam jeszcze po zapiekankę i z nią udałam się po bilet.
Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na ławce. Zapiekankę położyłam na kolanach, torbę obok. Nagle zawiał wiatr i o mało nie strącił mojego posiłku na ziemię. Udało mi się ją złapać. Ręką, w której trzymałam bilet. Wytarłam go jakimś starym paragonem i odłożyłam na bok, żeby znaleźć coś do wytarcia dłoni. I wtedy wiatr zawiał po raz kolejny. Zostawiłam wszystko na ławce i ruszyłam w pościg za moim biletem. Wiatr wywiał go aż na tory ale udało mi się go odzyskać.
Pociąg, którym jechałam częściej stał niż się przemieszczał, ale o 21 znalazłam się W Poznaniu. Zmęczona lecz szczęśliwa pokuśtykałam do domu.
Mimo wszystko, na pewno niedługo to powtórzę, choć mam nadzieję, że doświadczę przygód nieco innego rodzaju.

#podrozujzwykopem #karpacz #jeleniagora #wroclaw #spontanicznosc #gory #pokazmorde
aaa_daa - W niedzielę wieczorem wracając z pracy pomyślałam, że mogłabym gdzieś pojec...

źródło: comment_hUJ85QevhGmi4ZfZYRNJd2mMwpTmHeUT.jpg

Pobierz
  • 97
@aaa_daa: xDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDd