Wpis z mikrobloga

Oglądam sobie dalej trzeci sezon oryginalnego Star Treka.

3.15: Let That Be Your Last Battlefield. Bardzo fajny odcinek, prawdopodobnie najlepszy w trzecim sezonie. Koncepcja absurdalnej wojny ras jest znakomita w założeniu i tylko trochę toporna po zrealizowaniu. Fani hejtują LTBYLB niezasłużenie. Są tutaj na przykład trzy znakomite sceny. Pierwsza: gdy Kirk uruchamia sekwencję samozniszczenia Enterprise i dochodzi do świetnie wyreżyserowanej wojny nerwów ze zbliżeniami na oczy. Okrzyk „Mine is the last command!” kapitana urasta do rangi eschatologicznej metafory. Druga: gdy Bele oznajmia z gniewem, że bycie czarnym po prawej stronie twarzy i białym po lewej to coś zupełnie, zupełnie innego niż bycie czarnym po lewej i białym po prawej, a Kirk i Spock mogą jedynie wymienić zmieszane, zażenowane spojrzenia. Trzy: kiedy Lokai agituje Chekova i Sulu, a Spock z zaniepokojeniem podsł#!$%@?. Owszem, sama końcówka odcinka z gonieniem się po korytarzach „Enterprise'a” nie wypaliła, ale dobre imię scenariusza uratował ponury epilog.

3.16: The Mark of Gideon. Znalazły się tutaj dwie dobre koncepcje. Po pierwsze, idea planety tak przeludnionej, że ludzie, tzn. humanoidzi, tłoczą się obok siebie jak robactwo na dosłownie każdym metrze kwadratowym powierzchni. Demograf płakał, gdy oglądał, ale ta wizja rodem z koszmaru Klubu Rzymskiego przemawia do wyobraźni. Po drugie, Kirk, który rozwiązuje zagadkę opustoszałego „Enterprise'a” trzymającą nas przez czas jakiś w napięciu. Szkopuł w tym, że obie koncepcje w ogóle się nie kleją, a im dalej w epizod, tym więcej dziur logicznych. Aha, Spock ma chyba „daddy issues”. Bez przerwy narzeka na dyplomatów i dyplomację.

3.17: That Which Survives. Złego humoru Spocka ciąg dalszy. Tym razem dostał ataku pedanterii, wszystkich pouczał i poprawiał. Nudny odcinek. Ciekawe jest tylko to, że w scenariuszu pojawiają się inni załoganci, wymieniani z nazwiska, którzy nie giną zaraz w następnej scenie: dwóch lekarzy, nawigatorka, geolog. No dobra, akurat geolog ginie szybko.

3.18: The Lights of Zetar. Połowiczne love story Scotty'ego. Niestety, podchodzi pod #metoo, bo o ile Kirk, McCoy i Spock zakochiwali się w tuziemkach albo przynajmniej we wrogich oficerach, o tyle Scott przystawia się do młodej, początkującej porucznik. Szkoda, że galaktyczną bibliotekę Memory Alpha zredukowano do MacGuffina. Podobały mi się za to efekty specjalne związane z opanowaniem mózgu człowieka przez Zetarczyków. Zniekształcony głos plus dziwne światła na twarzy wyglądały groźnie.

3.19: Requiem for Methuselah. Hm, pierwowzór Blade Runnera? No bo pewne rzeczy pasują – Flint jako Tyrell, Rayna jako Rachel... Najlepiej w scenariuszu wypada pomysł, by android umarł w momencie, w którym poczuje miłość. Jednak trójkąt miłosny Kirk-Flnt-Rayna jest nieprawdopodobny psychologicznie we wszystkich trzech wierzchołkach. Fakt, że Kirk bije się pod koniec z Flintem o kobietę, stanowi wisienkę na torcie. Nie, przepraszam: Wisienką na torcie jest Spock robiący kapitanowi w ostatniej scenie miłosierną lobotomię. WTF?

#startrek
źródło: comment_9L5XujL5zfDUx5TKKvlCOmi0OIanhlFx.jpg
  • 2
@eagleworm: "Bladerunner" oparty jest na powieści "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?", która to wyszła w 1968 roku, czyli na rok przed premierą odcinka. Bardzo możliwe, że szalenie popularne dzieło Dicka mogło wpłynąć na scenariusz odcinka.
@Hans_Olo: Masz rację, Nie sprawdzałem dat, komentarz dotyczący BR był luźny. Niewykluczone, że książka Dicka zainspirowała scenarzystów... i niewykluczone, że ten odcinek wpłynął jakoś na ludzi odpowiedzialnych za przepisywanie dzieła PKD na wielki ekran.