Wpis z mikrobloga

Ciekawy wywiad z sędzią Żurkiem. Polecam wszystkim, choć nie mam złudzeń że wiele osób bezkrytycznie popierających obecny rząd, czy być może wierzących w postkomunistyczne pochodzenie bądź moralne zepsucie obecnych sędziów, będzie wolało uniknąć konfrontacji z perspektywą i doświadczeniami rzecznika KRS. Niepokojące są zwłaszcza jego doświadczenia z funkcjonariuszami CBA, gdyż taka działalność może być niesamowicie skuteczna w wywieraniu nacisku na przeciwników politycznych. A jak słusznie zauważono w wywiadzie, każda władza kiedyś się skończy i następny rząd będzie miał ułatwione zadanie w tej kwestii.

#polska #polityka #4konserwy #neuropa #dobrazmiana #pis #tklive #krs #prawo

Sędzia Waldemar Żurek: Cały czas czuję oddech i presję władzy. Jakby mówili: będziemy dokręcać śrubę, aż twoja rodzina powie "dość"


Sędzia Waldemar Żurek przez ponad 14 lat był rzecznikiem Sądu Okręgowego w Krakowie. Odwołała go 16 stycznia Dagmara Pawełczyk-Woicka, nowa prezes tego sądu, powołana tydzień wcześniej przez ministra Zbigniewa Ziobrę. Była to jej pierwsza decyzja personalna. W reakcji sześciu członków Kolegium Sądu Okręgowego zrezygnowało z udziału w nim. Twierdzili, że nie wyrazili zgody na odwołanie rzecznika, że na posiedzeniu kolegium nie było nawet głosowania w tej sprawie i że nie widzą możliwości dalszej współpracy z nową prezes. Minister Ziobro odwołał jedną z tych osób, sędzię Ewę Ługowską, ze stanowiska prezesa Sądu Rejonowego w Wieliczce.

Jarosław Sidorowicz, Monika Waluś: Dostaje pan pogróżki?

Waldemar Żurek: Cały czas.

Jakie?

– Gama jest bogata. E-maile, SMS-y, telefony. Najczęściej wulgaryzmy. Jedna osoba wysyłała na mój służbowy telefon około 20 wiadomości dziennie. Tylko od niej byłoby ich kilka tysięcy. W każdym hasła: „Pomiocie Tuska”, „Czerwona świnio”, „Do Korei!”. Wiadomości te są tak sprytnie napisane, żeby ich autor łatwo się wyłgał, gdybym chciał zawiadomić organy ścigania. Pisał je ktoś, kto zna się na rzeczy, to nie osoba niezrównoważona psychicznie.

Dzwonią też?

– Mam takiego pana, który dzwoni z zastrzeżonego numeru i zawsze to połączenie trwa siedem sekund. Jak w tanich amerykańskich filmach. – Będziesz w tym roku chodził w kajdanach! – ostatnio wykrzyczał. Pewnego razu podczas przerwy w posiedzeniu Krajowej Rady Sądownictwa stałem z posłanką PiS Krystyną Pawłowicz. Zadzwonił do mnie znów ten człowiek. Kiedy zobaczyłem numer zastrzeżony i usłyszałem pierwsze słowa, oddałem telefon posłance Pawłowicz. Ze słuchawki poleciała lawina obelg i wulgaryzmów. Pamiętam, jak zaczęła do niego krzyczeć: „Co pan mówi?!”, „Co pan sobie wyobraża?!”. Chwyciłem wtedy za telefon i powiedziałem mu: „To była pani poseł Krystyna Pawłowicz, będzie świadkiem”.

Kiedy zaczęło się nękanie?

– Zbiegło się z moimi częstszymi wystąpieniami w mediach, gdy niszczono Trybunał Konstytucyjny. I trwa do dziś, z mniejszym lub większym natężeniem. Tydzień temu dostałem kolejnego e-maila z pogróżkami.

Najbardziej bolą mnie te, w których mnie porównują do ubeków, komunistów, „resortowych dzieci”. Pradziadek zginął w wojnie polsko-bolszewickiej, nie wiadomo, gdzie jest pochowany. W domu dużo się o nim mówiło. Mój dziadek walczył we wrześniu 1939 roku. Wywarł na mnie ogromny wpływ. Uciekł z niewoli niemieckiej, potem zesłali go na roboty do Niemiec, stamtąd też uciekał. Opowiadał, jak został złapany, na skraju lasu esesmani ustawili go z kolegą do rozstrzelania. Dziadek zaczął się modlić po polsku. Jeden esesman był Ślązakiem. Zrozumiał, co dziadek mówił, i poprosił innych, by nie rozstrzeliwać Polaków. Odprowadzili go do obozu. To było pod koniec wojny. Przeżył. Dziadek powtarzał mi: „Nie patrz, kto jaki ma mundur, ale jakim jest człowiekiem”.

Dziadkowie byli mocno wierzący, rodzice też. Mój dom był typowo polski, katolicko-patriotyczny. Mama i tata należeli do „Solidarności”, nigdy nie byli w żadnej zielonej, błękitnej czy tym bardziej czerwonej partii. Ja działałem w KPN-owskim Strzelcu, u Adama Słomki w domu składałem przysięgę i do dziś mam legitymację na pamiątkę. Chodziłem na manifestacje, gdzie po drugiej stronie stało ZOMO, a mnie, kilkunastoletniemu chłopakowi, skóra cierpła ze strachu. W szkole średniej dyrektor wzywał mnie na rozmowę dyscyplinującą, bo z kolegami ogłosiliśmy strajk, że nie będziemy się uczyć rosyjskiego.

Do wszystkiego doszedłem sam. Rodzice nauczyli mnie uczyć się i dużo pracować. Nie byli doktorami czy profesorami na krakowskich uczelniach. A teraz robi się ze mnie komunistę.

Czuje się pan zagrożony?

– W pewien sposób tak. To nic przyjemnego słyszeć wyzwiska pod swoim adresem. Najbardziej dotknęła mnie jednak wiadomość, która przyszła e-mailem: „Jak pójdziesz do galerii z rodziną, to zobaczysz, jak z zaskoczenia dostaniesz dwa strzały…”. A dalej dopiero dopisane: „…w twarz”. Zanim doczytałem do końca, oblał mnie zimny pot. Wyobraziłem sobie, że idę z dzieciakiem i dostaję dwa strzały. To utkwiło mi w pamięci.

Niepokoją też rodzinę?

– Dom moich rodziców w Chrzanowie został obrzucony jajkami. Ojciec, który kończy w tym roku 80 lat, trochę to zlekceważył, zawsze uważał, że mężczyzna nie powinien okazywać strachu. Ale zadzwoniła wtedy do mnie matka: „Odpuść, przestań już występować, boję się wychodzić z domu!”.

Zgłosili to na policję?

– Rodzice nie chcieli być ciągani na przesłuchania. Zwłaszcza że po jakimś czasie sprawę pewnie by zamknięto z powodu niewykrycia sprawców. Zeznawałem w tej sprawie, bo pytała mnie prokuratura, ale prosiłem, by dali im spokój. Ale po roku od tego incydentu moi rodzice dzwonią do mnie, że jednak zostali wezwani do prokuratury. Każde na inną godzinę...

Jaki jest sens, żeby po roku o tym opowiadali?

– Nie ma żadnego. Chodzi o to, by ich pognębić, bo przesłuchiwanie przez prokuratora to nic przyjemnego. Widzę, ile ich to kosztuje.

Ile razy pana już przesłuchiwano?

– Dwa razy byłem przesłuchiwany przez prokuraturę i cztery razy przez CBA, które sprawdza moje oświadczenia majątkowe. Na ostatnim przesłuchaniu CBA powiedziało mi, że nie przygotowało wszystkich pytań. Resztę dosłali pocztą. Wyobrażacie sobie? Mija 15 miesięcy od kontroli moich oświadczeń majątkowych, a oni mi mówią, że nie przygotowali wszystkich pytań. Absurd!

Obchodzą przepisy i mówią, że mają dziewięć miesięcy na skontrolowanie, ale przez pierwsze pół roku nie dostaję zawiadomienia, że taka kontrola w ogóle się toczy. Chociaż wcześniej wystąpiono z oficjalnymi pismami do sądów. Do Sądu Okręgowego w Krakowie z pytaniem, jakie funkcje pełniłem, a do Apelacyjnego – o oświadczenia majątkowe. Chociaż mogli je wziąć z urzędu skarbowego.

Kiedy rozeszły się pogłoski o kontroli, zapytałem oficjalnie prezesa, czy to prawda. Odpisał, że służby tego zażądały. Do tego czasu nie wszczęto żadnego postępowania, nie zostałem o tym poinformowany. Ale niczego nie chcieli ukrywać, chcieli, bym się dowiedział, że czegoś na mnie szukają. Wreszcie sam skierowałem do CBA pismo z pytaniem, dlaczego prowadzą w mojej sprawie postępowanie. – Bo dziennikarze się interesują – odpowiedzieli po kilku miesiącach.

Rzecznik CBA tłumaczył, że to „rutynowa kontrola”.

– Rutynowa kontrola 11 sędziów na 11 tysięcy?! W tym oczywiście sędzia Żurek. Przypadek?

Co się dzieje dalej. Jestem w trakcie przygotowywania konferencji prasowej w sprawie protestu w sądach. Nagle dzwoni do mnie CBA, po kilka razy, że pilnie chcą się ze mną spotkać. Powiedziałem im, że mogą mi jedynie wysłać oficjalne wezwanie na przesłuchanie. Ale oni uparcie swoje: – Wie pan, chcemy porozmawiać.

Według mnie komuś bardzo zależało, aby nagrać mnie, jak wchodzę do budynku CBA w dniu, gdy zapowiadamy protest w sądach. W „Wiadomościach” TVP mieliby wtedy świetną narrację, że Żurek nawołuje do protestu, a sam wchodzi do CBA. Nie dałem się w to ubrać. Ustawa o policji jasno mówi, że takie wezwanie muszą dostarczyć osobiście lub pocztą.

Kiedy w końcu przyszli?

– W kwietniu zeszłego roku. Miałem wtedy zamkniętą naradę w tzw. zamkniętej strefie KRS z ówczesnym przewodniczącym Rady sędzią Dariuszem Zawistowskim, jego zastępcą i moim zastępcą. Bardzo dobrze, że byliśmy wtedy we czterech, bo nikt by mi nie wierzył. Nagle ktoś dzwoni do drzwi. Nie pokazują odznak, tylko się wpychają. Sekretarka woła ochronę, wtedy mówią: „Albo nam pani powie, gdzie jest sędzia Żurek, albo będziemy sprawdzać po wszystkich gabinetach”.

Sekretarka przekazała, że jestem u zastępcy przewodniczącego. My planujemy konferencję prasową na kolejny dzień, a tu wchodzi agent CBA i mówi, że szuka sędziego Żurka. Odpowiadam, że wszedł do gabinetu sędziowskiego, w którym trwa narada, w strefę zamkniętą, i że ma opuścić pomieszczenie. Zrobił się zielony. Po chwili wrócił z drugim agentem i chórem ogłosili: „Agenci CBA. Przyszliśmy doręczyć panu zawiadomienie o wszczęciu postępowania sprawdzającego”.

Obok mojego szefa zostawili kartkę. Powiedziałem, że nie przyjmuję tego do wiadomości.

Moi szefowie nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Sędzia Zawistowski to bardzo spokojny człowiek, ale wtedy w nim zawrzało. Napisał do premier Beaty Szydło i do Marka Opioły, szefa sejmowej komisji ds. służb specjalnych, żądając w trybie pilnym wyjaśnień, na jakiej podstawie działali wówczas agenci CBA. List został wysłany w kwietniu, zdążyli zmienić premiera, ale odpowiedź wciąż nie dotarła.

Chodziło o pokaz siły?

– I o zastraszenie nie tylko mnie, ale także innych sędziów z KRS. Informacja, że Żurka ściga CBA, rozniosła się wśród sędziów i w całym moim otoczeniu.

Inny przykład. W moim oświadczeniu majątkowym wykazałem stary ciągnik, rocznik ’77. Sprzedałem go, bo właściwie było to hobby. Następnego dnia agenci CBA wchodzą do domu ludzi, którzy odkupili ode mnie traktor. Pytają ich, czy Żurek im coś sprzedawał.

Podobnie było z moją księgową, która mi rozlicza PIT-y. Zamiast sprawdzić w urzędzie skarbowym, kto ma pełnomocnictwa, zapytać na piśmie o wątpliwości czy o odpisy dokumentów, pojechali do niej, do kancelarii. Machając odznakami, zażądali potwierdzenia, czy ta pani rozlicza PIT-y Żurkowi.

Po co?

– Chodziło o presję. W ubiegłym roku do resortu sprawiedliwości wpłynął anonim: „Sędzia Żurek mało pracuje w Krakowie, bo dużo przebywa w Warszawie”. Nie ma tam nic, że jestem skorumpowany, popełniłem jakieś przestępstwo... I co się dzieje z donosem? W ministerstwie przybijają na nim pieczątkę: „Bardzo pilne!”.

Do sądu apelacyjnego trafia polecenie skontrolowania mojego referatu z ostatnich dwóch lat. Sąd apelacyjny po kontroli odpisuje: „Bez zastrzeżeń”. Później jeszcze będą chcieli kontrolować moich asystentów.

Nasuwa się prosta myśl: będziemy tak wokół ciebie krążyć, dociskać śrubę, aż będziesz miał dość albo twoja rodzina powie „dość”.

Mam działki, które chciałbym sprzedać, ale dzisiaj są praktycznie niesprzedawalne. Znajoma znalazła chętnego, ale kiedy się dowiedział, że właścicielem jest sędzia Żurek, zrezygnował. Nie potrzebował ściągać na siebie kontroli agentów.

Idą też naciski z wysoka?

– Cały czas czuję oddech i presję władzy. Przypominam sobie wieczorne posiedzenie sejmowej komisji, na której mieliśmy zgłaszać poprawki do zmian w sądownictwie. To ustawy, które prezydent Andrzej Duda później przyjmował. Obok mnie mieli zasiąść przedstawiciele Sądu Najwyższego, ale zostało puste miejsce. Zapytałem przewodniczącego komisji Stanisława Piotrowicza, jak zostali zawiadomieni o tym posiedzeniu, bo sam dowiedziałem się przypadkiem. – W sposób właściwy – odparł Piotrowicz. Gdy pytałem o konkretne poprawki zgłoszone w nocy, odmówił mi prawa do informacji i nie udzielił głosu. Kiedy zrelacjonowałem to w KRS, poseł Piotrowicz potem powiedział: „Widać, że sędzia Żurek chce się pożegnać z legitymacją sędziowską”. Koledzy sami mi mówili, że dla nich bezsprzecznie brzmiało to jak groźba. Że będą robić wszystko, by mnie usunąć z zawodu.

Latem zeszłego roku wszczęto postępowanie dyscyplinarne na wniosek dziennikarza „Gazety Polskiej” za to, że jako rzecznik KRS zapraszałem na „światełka” w obronie sądów, choć wszystko było ustalone z moimi przełożonymi. Byłem na urlopie, kiedy gruchnęła wiadomość o postępowaniu. Telefon miałem rozgrzany do czerwoności: „Wiadomości”, TVP Info, Polskie Radio. Wszyscy „na już” żądali wyjaśnień, dlaczego jestem upolityczniony. Gotowi byli przyjechać tam, gdzie wypoczywałem z rodziną.

Jeżeli tak traktują znającego procedury sędziego, prawnika, to pytam się, jak służby traktują obywatela, który nie zna procedur, który może być zastraszany. W jakim kraju żyjemy?

Można zwariować?

– Owszem, naciski są tak duże, że łatwo popaść w paranoję. W grudniu 2015 roku, kiedy było gorąco wokół Trybunału, prowadziłem samochód i nagle wystrzeliła mi tylna opona. Mam prawo jazdy od 25 lat i udało mi się opanować auto. Teoretycznie takie sytuacje zdarzają się, więc co w tym dziwnego? Ale z opony, która miała zaledwie dwa lata i była wzmacniana, został strzęp. Pomyślałem, że na drodze musiało być coś, co ją przebiło. Dopiero wulkanizator mi wyjaśnił, że gdyby tak rzeczywiście było, najpierw pękłaby przednia opona. A jak zobaczył to, co zostało z tylnej, spytał: „ Czyś pan słonia w tym samochodzie wiózł? Wygląda tak, jakby ktoś tę oponę wcześniej ponacinał”.

Później w ciągu kilku tygodni miałem jeszcze dwa zdarzenia, gdy nie miałem powietrza w lewej i prawej oponie.

Ktoś daje panu sygnały?

– Nikogo nie złapałem za rękę. Ale nie sądzę, by to były przypadki. Gdyby ktoś ponacinał przednią oponę, z takiego wypadku pewnie bym nie wyszedł. Myślę, że to jakieś trolle przesiąknięte nienawiścią.

Zgłosił pan to na policję? Do prokuratury?

– Nie, ale – co ciekawe – sami się tym zainteresowali. Nie wiem, jak się dowiedzieli, bo mówiłem o tym zdarzeniu tylko na zamkniętym posiedzeniu sędziów w jednym z miast. Zaraz po tym dowiedziały się prawicowe media. Na pierwsze przesłuchanie zabrałem wydrukowane zdjęcie tej opony, ale prokurator go ode mnie nie wziął.

W sprawie opony prokuratura przesłuchiwała także kilka osób z KRS. Po co?

– Moim zdaniem po to, żeby „czuli oddech”. To gnębienie ludzi.

Wspominał pan, że śledczy poprosili o pana billingi. Chodzi o groźby?

– Ponoć do sądu przysłali billingi z dwóch lat. Zrobiła to ta sama prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie opony.

Pan nie zgłasza, ale prokuratura sama się interesuje. Dlaczego nie złożył pan zawiadomień? Nie wierzy pan w powodzenie dochodzeń?

– Na początku myślałem, że może trzeba złożyć doniesienia. Ale później doszedłem do wniosku, że ja zawiadomię prokuraturę, a ona potem ustali, że jednego e-maila wysłał np. emeryt z Olsztyna, drugiego – niezrównoważona osoba spod Poznania, a SMS-a – nastolatek z Częstochowy i że nic się nie da zrobić. A tylko będę jeździł po całej Polsce i składał zeznania. Rozmawiałem o tym ze starym opozycjonistą, który również dostawał groźby. Powiedzieli mu: „Zrobimy ci tyle spraw, że będziesz jeździł od prokuratury do prokuratury i poświęcisz na zeznania resztki swego życia”.

Nie składam więc doniesień. Mam już dosyć innych postępowań. To strata czasu i stres.

Najbardziej boli mnie, że to wszystko uderza w moją rodzinę. Córki studiują, więc wszystkie wiadomości, także nieprawdziwe, docierają do nich. Moja matka mówi, że ją zawsze ludzie szanowali, a teraz martwi się, jak poniewierane jest nasze nazwisko. Szczególnie umiejętnie robi to telewizja publiczna.

Rodzina ma już dość?

– Moja żona jest osobą waleczną i odważną, ale teraz zaczyna się bać o siebie i rodzinę. Był taki moment: po kilku dniach spotkań w KRS wracam do domu i widzę żonę z małym dzieciakiem, kompletnie rozbitą psychicznie. Pytam, co się stało. A ona: „Włączyłam telewizor, po tym, co zobaczyłam i usłyszałam w publicznych mediach, od trzech dni nie mogę jeść”.

Gdy o tym mówię, ściska mi gardło, bo zdaję sobie sprawę z tego, jaką cenę musi płacić...

Żonę też sprawdzają?

– Dostała ostatnio w szarej kopercie informację, że CBA sprawdzało, w których bankach ma konta i co na nich ma. Wysłali takie zapytanie do wszystkich instytucji finansowych, a zgodę na dostęp do informacji objętych tajemnicą bankową wydał wcześniej sąd. Nie wiem, na jakiej podstawie, bo moja żona nie jest funkcjonariuszem publicznym. Ale jeśli już chcieli to robić, to dlaczego teraz, a nie wiele miesięcy temu?

Dokręcanie śruby odczuwają też inni sędziowie. Wytrzymują tę presję?

– Są różne reakcje. Część osób chce jedynie w spokoju pracować, sądzić. Ale są też liderzy środowiska, którzy muszą aktywnie walczyć o zachowanie trójpodziału władz. Zdarzenia, o których mówiłem, a które są im znane, nie tylko psują nastroje, ale mogą też działać „mrożąco”. Efekt mrożący jest zamierzony, czuje się go.

Ale są też osoby, które silnie się ze mną solidaryzują. To, że jestem gnębiony, wywołuje u nich reakcje odwrotne. Pokazują mi, że będą walczyć nie tylko o siebie. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że to, co robię, jest dobre.

Sprawdza się teraz, kto ma moralny kręgosłup. Ja mam o tyle dobrze, że środowisko krakowskie ma mocne kręgosłupy. Poza wyjątkami, którym nie warto poświęcać nawet jednego zdania.

Krakowscy sędziowie wezwali kolegów, by nie przyjmowali posad od ministra Ziobry, gdy odwołał dotychczasowe władze sądu w trakcie ich kadencji. Niektórzy nie posłuchali...

– Zauważcie, że nie wszystkie sądy zostały przejęte, a więc ławka kadrowa jest krótka. W wielu sądach szuka się sędziów sfrustrowanych, bo nikt inny nie chce przyjąć stanowiska. Widzę to po kandydatach do KRS. Albo mieli dyscyplinarki, albo wielokrotnie przegrywali konkursy na wyższe stanowiska, albo mają bardzo silne związki z ministerstwem. W każdym sądzie znajdzie się osoba, która ma aspiracje, wysokie mniemanie o sobie i uważa, że została skrzywdzona przez system. Ale to zdecydowana mniejszość, takich sędziów jest w Polsce może 200-300.

Jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia z sytuacją, by sędziowie, którzy dzisiaj reklamują się jako „reformatorzy”, byli tak przyklejeni do polityków. „Przylatują” nawet prosto z ministerstwa na stanowiska prezesów, łamiąc kadencje swoich kolegów, i udają, że nic się nie stało. Wstyd mi za nich.

Nie myślałem jednak, że tylko 18 osób zgłosi się do KRS. Szkoda, że listy z poparciem są utajnione i jako obywatel nie mogę się dowiedzieć, kto popiera konkretnego kandydata. A co będzie, jeśli ktoś np. podrobił te listy poparcia?

Kiedyś pewnie przyjdą następni politycy, którzy za pomocą wprowadzanych obecnie przepisów tak samo potraktują tych, którzy teraz przyjmują te posady. Czasem rozmawiam z senatorami PiS, którzy przychodzą na posiedzenia KRS, i tłumaczę, że my walczymy teraz także o to, by oni, politycy, mieli kiedyś rzetelne procesy za łamanie konstytucji i realne prawo do obrony.

Za kilka lat wspomną moje słowa. Nie ma systemu, którego się nie rozlicza. Nikt wiecznie nie jest zwycięzcą. Jako sędzia będę chciał doprowadzić do tego, by wszyscy odpowiedzialni za łamanie konstytucji ponieśli prawne konsekwencje.

A nie kieruje panem chęć wendety, która sędziemu powinna być obca?

– Nie ma we mnie nienawiści. Nie ma też osoby, którą nazwałbym wrogiem. Są ludzie, którym nie podałbym ręki. I, paradoksalnie, nie jest to Krystyna Pawłowicz. Mimo że czasem robi ludziom krzywdę swoim zachowaniem, jest mi jej żal, bo to według mnie wyjątkowo samotna osoba. Nie jest mi za to żal posła Piotrowicza, bo uważam, że to wyrafinowany gracz, który przyklei się do każdego systemu, by być przy władzy. Ale nie ma we mnie nienawiści do tych ludzi. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zemsta, nienawiść, obrażanie się są mi obce.

A Zbigniewowi Ziobrze podaje pan rękę?

– Kilka razy z nim nawet rozmawiałem. Zresztą jest jedna rzecz, która w proponowanych przez PiS zmianach w wymiarze sprawiedliwości nawet mi się podoba.

Co takiego?
  • 1
@wolodia: Czapki z głów. Pewne zaskoczenie, ale okazuje się, że sędziowie to najprzyzwoitsze, co jest w Polsce. Politycy do bani, media jeszcze gorsze, ale oni się trzymają.