Wpis z mikrobloga

Opowiem Wam jak wyglądała moja pierwsza wizyta na japońskim SORze w szpitalu miejskim w Niedzielę o 21:30 na obrzeżach Tokio. Moja córeczka włożyła całą dłoń pomiędzy przednie a tylne drzwi samochodu w momencie ich zamknięcia. 4 palce zostały w środku, płacz w niebogłosy, palce czerwone i zmiażdżone. W Japonii jest specjalny numer ratunkowy specjalnie dla dzieci #8000 czyli coś jak 112, tylko że wyłącznie dla dzieci. Operatorka podała nam adres i telefon do najbliższego szpitala z dyżurem chirurga urazowego. Po zadzwonieniu do szpitala, wypytali o wszystko i powiedzieli że czekają na nas. Nawigacja mówiła, że to 45 minut, dojechałem po 20. Szpital wyglądał jakby był nieczynny, światło paliło się tylko na recepcji gdzie było dwóch ochroniarzy i recepcjonista oraz jakieś wewnątrz na korytarzu. Recepcjonista kazał wypełnić kartę z imieniem, nazwiskiem, adresem i nr telefonu oraz wręczył nam już uprzednio przygotowaną kartę magnetyczną, która jest identyfikatorem pacjenta w tym szpitalu.
Ochroniarz odprowadził nas na ten oświetlony korytarz. Tam czekało około 16 osób ale w grupkach i wydawało mi się, że w sumie to jest tylko 6-7 pacjentów przed nami. Po chwili wyszła pielęgniarka i ponownie zaczęła wypytywać się co się stało. Maleństwo już zmęczone płaczem zasnęło ale gdy pielęgniarka sprawdzała palce, ponownie zaczęło głośno płakać. Dosłownie po 5 minutach już byliśmy robić prześwietlenie dłoni i palców każdego z osobna. Maleństwo znowu zasnęło a my z żoną wróciliśmy na korytarz. Ponieważ pielęgniarka za każdym razem czy to robiła pierwszy wywiad na korytarzu czy też wracała z kartą i wypisem i informowała co dalej – mogliśmy posłuchać historii innych pacjentów. Drzwi były duże, rozsuwane ale ciężko było zgadnąć co jest za nimi. Spodziewałem się kilku gabinetów oddzielnych lub sali ratunkowej bo wszyscy wchodzili i wychodzili przez nie, bez względu na rodzaj dolegliwości. Najpierw wyjechał starszy pan na łóżku – w masce tlenowej, częściowo sparaliżowany, ledwo mówiący – wylew. On już dziś do domu nie wróci.
Po chwili przyszedł chłopak, troszkę przy tuszy. Ledwo szedł i opierał się o ściany aż jego towarzyszka przyjechała z wózkiem, wtedy usiadł z ulgą. Podsłuchaliśmy, że w jakiś cudowny sposób zeskoczył z łóżka i złamał sobie obie nogi, gdzieś w kolanie. Pojechał na prześwietlenie. My czekamy dalej. Kolejna mama z dziewczynką 12 letnią, ją z kolei ugryzł pies koło południa w parku. Długo walczyła by pokazać nogę pielęgniarce. A tam duża rana po ugryzieniu czerwono-bordowa z fioletowymi liniami idącymi w stronę uda. Mama mówiła, że jeszcze 2 godziny temu nie było tak źle. Dziewczyna weszła przed nami. Przyjechał tez kolega na wózku i też wjechał przez tajemnicze drzwi.
Po chwili przyszedł chłopak, ok 20-30 lat z zakrwawionym ręcznikiem wokół dłoni. Rodzice byli z nim i powiedzieli, że chyba ukroił sobie palec razem z kurczakiem, którego miał pokroić. Pielęgniarka przyjrzała się, faktycznie palec dynda i krew się leje. Wszedł natychmiast przed nami. Po chwili wyszedł mały chłopak z kołnierzem na szyi. Jego nie widzieliśmy wcześniej. Te natomiast to spadł z roweru ale poza nadwyrężeniem szyi nic mu nie było i poszedł z mamą do domu.
Po chwili przyszli rodzice – jeden chłopak 7-8 lat na rękach trzyma się za prawą stronę głowy, drugi – jego starszy brat płacze jak bóbr. Okazało się podczas wywiadu pielęgniarki, że starszy brat chciał przyciąć włosy i zrobił to razem z połową ucha. Krew się lała – weszli przed nami a my czekamy. Wyszedł chłopak z zawiniętym palcem oraz młody z zawiniętą głową. Minęła już godzina od naszego przybycia. Przyszedł kolejny chłopak z mamą, około 14-15 lat. Trzymał się za lewy nadgarstek – też po chwili miał robione prześwietlenie. Okazało się, że grał w baseball w szkole i przewrócił się jakoś na lewą dłoń. Czekają razem z nami. Kolejny przyszedł mężczyzna, około 35-40 lat. Mówił pielęgniarce, że przewrócił się w biurze i gdy się ocknął minęło prawie 30 minut. Mówił, że już od rana źle się czuł, ale poszedł do pracy. Na kolejne pytania pielęgniarki odpowiadał szeptem ale usłyszeliśmy, że pracuje w radioaktywnym otoczeniu i przed wczoraj wrócił do Tokio. Gdy doszedł do siebie po tej przewrotce pracował do 18 w biurze i wrócił do domu. Wtedy ponownie upadł i 15 min nie pamięta, trochę się wystraszył i dlatego przyszedł do szpitala ale teraz dobrze się czuje. Po chwili wszedł przez magiczne drzwi by wyjść po kilku minutach i udał się na tomografię oraz rezonans magnetyczny.
My dalej czekamy, córka śpi. Wyszła pogryziona dziewczyna z bandażem na nodze. Po chwili wchodzi młody chłopak – tak mi się wydawało. Spodnie typu bojówki, ciemno niebieskie i granatowa bluza z kapturem. Zauważyłem, że chyba kabura mu wystawała spod bluzy. Spytałem się żony, czy też to zauważyła.
Po chwili gdy wyjmował portfel zauważyłem starą, długą kaburę zapinaną z rewolwerem w środku – oo Policjant. Po chwili przyszła kobieta w podobnych spodniach i odruchowo obserwowałem ją szukając kabury….Jest, widać też Policjantka. Niestety ich pielęgniarka wzięła w do innego pomieszczenia i poszli innym korytarzem więc jak na razie nie wiedzieliśmy o co chodzi. Przyszła kolejna kobieta, z torbą podróżną. Jej o nic pielęgniarka nie pytała, dziwne..
Po kilku minutach wyjechał na łóżku dziadek – kolejny po wylewie. On też zostaje nie tylko na noc ale na kilka dni na pewno. Korytarz prawie pusty, minęło 2h od momentu naszego przyjazdu. Został tylko chłopak z nadgarstkiem i my. Wyszła pielęgniarka i wezwała chłopaka.
Gdy myśleliśmy, że już nasza kolej, wyjechał chłopak na wózku, który pchała jego współlokatorka. Miał jedną nogę od stopy do uda w gipsie, a na drugim, na kolanie założoną jakąś opaskę. Po chwili pojechali dalej w kierunku wyjścia. Czekamy dalej. Wyszedł chłopak z ręką w gipsie – ten od nadgarstka i zostaliśmy sami.
Teraz nasza kolej. Za drzwiami okazało się, że jest jedna wielka sala. Po lewej stronie łóżko ratunkowe – masa sprzętu w około. Na prawo kilkanaście biurek przy ścianie, każde oddzielone parawanem. Kilkanaście pielęgniarek, kolejne łóżka, fotele, lekarze. Nasz lekarz przeglądał właśnie na ekranie zdjęcia dłoni córki, okazało się że nic nie jest złamane. Spuchnięte tylko, ale to jeszcze nie koniec, bo jest ryzyko, że kości się przemieszczą lub są jakieś mikropęknięcia, których na rentgenie nie widać. Ale ponieważ sama poszkodowana mocno śpi to najprawdopodobniej nic jej nie jest. Pocieszył nas i powiedział by obserwować malucha i jak zauważymy coś niepokojącego to mamy jeszcze raz iść do lekarza na tomografię czy rezonans magnetyczny. Po wyjściu z sali, musieliśmy zapłacić za usługę.
Ponieważ nie mieliśmy ani kart ubezpieczenia córki ani nic, musieliśmy wpłacić kaucję w gotówce 10.000 jenów (ok 315 zł) i przyjechać następnego dnia z dokumentami by się rozliczyć. Ostatecznie rachunek wyniósł 300 jenów (ok 9 ,5 zł).
Na parkingu przed szpitalem było 7 radiowozów, ze 20 policjantów. Kilku chodziło do recepcji by podstemplować bilet parkingowy aby nie płacić za postój. Zobaczyliśmy, że w kajdankach było 3 chłopaków, jeden z nich miał całą lewą stronę ciała startą jakby spadł z motoru podczas jazdy. Na większości ran miał już plastry.
Chyba ucierpiał też jakiś Policjant. Było też kilka nieoznakowanych radiowozów.
Żona trzymając śpiącą córkę w ramionach obawiała się, że jak zauważą to jeszcze nas upomną, że dziecko nie siedzi w foteliku. Na szczęście nie byli zainteresowani ale dla pewności objechałem cały parking na około, zupełnie ich omijając.
Po 3 dniach córka używa ręki jakby nigdy nic i prawie nic nie widać na paluszkach poza małym obtarciem skory.

#japonia #wiadomoscizjaponii #takaprawda #szpital #ciekawostkijp #ciekawostki #amajapan
  • 51