Wpis z mikrobloga

Wieki minęły od czasu, kiedy niemal seriami pisałem o filmach z Azji. Od założenia #seansniezwyczajny nie było takiego wpisu. Trzeba nadrobić. Poniżej 3 horrory bez ogranej, czarnowłosej, wściekłej, mściwej i morderczej smarkuli.

1) The Mimic/Jangsan Tiger/Jangsanbeom 2016

Najbardziej przystępny z całej trójki, nawet trochę zamerykanizowany.

Fabuła jest banalnie standardowa i nie ma co się rozpisywać: rodzinka przeprowadza się do domku na odludziu, bo mamusia chora. Jak to bywa w takich wypadkach, okolica jednak nie jest tak spokojna jak zakładano. Oczywiście owa rodzinka ma swoje tajemnice dziwnym trafem powiązane z tym co w lesie sobie zamieszkuje. Standard pełną gębą.

Za to sam koncept już taki banalny nie jest. W każdym razie ja za często tego nie widzę. Z uwagi na istotę antagonisty jego głównym narzędziem "pracy" jest głos i muszę przyznać, że twórcy trochę się postarali, żeby zasiać u widza niepewność. A kilka sekwencji (np. z martwym psem czy rytuał) robi piekielne dobre wrażenie. Cykoskoków za dużo nie ma, za to finał w niemal absolutnej ciemności może niektórym zjeżyć włosy. Mnie się przytrafiło. :) Solidna rzecz.

7/10

2) Rigor Mortis 2013

Gość wprowadza się do podrzędnego apartamentowca akurat w chwili, kiedy rozpętuje się tam piekło.

Raczej dla ludzi, którzy już trochę Azji liznęli. Jest to debiut reżyserki i sporo rzeczy nie gra (m.in. tempo i montaż), ale i tak uważam, że wizja twórcy zasługuje na poznanie.

Apartamentowiec to istny cyrk zjawisk paranormalnych. Wśród lokatorów znajdzie się bezrobotny łowca wampirów oraz nekromanta niby w stanie spoczynku, ale jednak monstra po szafach trzyma. Jest też nawiedzone mieszkanie, gdzie dokonano krwawej zbrodni. I akurat do tego lokum wprowadza się główny bohater by w spokoju się powiesić, ale nie będzie mu dane. A to co dzieje się potem to prawdziwy miks gatunkowy do jakiego zdolni są chyba tylko Azjaci. Jest oczywiście solidna porcja makabry przez duże "M" i bez uników kamery; są widowiskowe (trochę slowmo) walki karate-kung-fu z demonami; rytuały i egzorcyzmy; jakieś dramaty bohaterów i przydługie niewiele mówiące dialogi. A to wszystko w nieco za bardzo podrasowanej, przesadnie kolorystycznej (jak na mój gust) stylówie. Prawdziwy kocioł i choć dość chaotyczny, momentami kiepsko zgrany to oglądałem z przyjemnością.

6-/10

3) Jigoku/Piekło 1960

To już dla fanów horroru i fanów kina azjatyckiego.
Ponoć pierwszy gore w historii i głównie z tego powodu można obejrzeć. Jak na pierwszy film, który poważnie traktował obrazową makabrę muszę przyznać, że naprawdę robi wrażenie. Widzowie w latach 60. musieli być solidnie wykręceni. Niestety sama historia jest na tyle fatalna, że można ją przewijać. Przez pierwszą godzinę główny bohater jest świadkiem zgonów jego bliskich. To kara za to, że uciekł z miejsca wypadku. Owe zejścia są raczej idiotyczne, tempo jest okrutnie ślamazarne, a dialogi oraz wszelkie interakcje nie wzbudzały mnie nic innego, niż chęć przewinięcia dalej. Zabawa zaczyna się w trzeciej części filmu, kiedy główny biedak trafia do tytułowego piekła. A właściwie do piekieł, których Azjaci w mitologii mają sporo. Są piekła kłamców, oszustów, morderców, złodziei itd a każde z własnymi podgrupami. Oczywiście każde takie piekło wyróżnia się rodzajem tortur: w jednych gotują żywcem, w innych demony wybijają zęby maczugą, a w jeszcze innych obdzierają ze skóry. To ostatnie pół godziny robi wrażenie i nawet dzisiaj jest ciekawe, ale czy warto zmęczyć pierwszą godzinę, na to nie odpowiem. W każdym razie "Piekło" ma znaczek jakości Criteriona, co nie jest bez znaczenia.

5+/10

Spis treści wpisów bez tagu

#film #ogladajzwykopem #horror #kinoazjatyckie
  • 9
@Lisaros: Firma wydawnicza, która zajmuje się filmami ważnymi z punktu widzenia kinematografii. Ich wydania są opatrzone różnymi materiałami na temat danego filmu, często zrobionymi na zamówienie. Też fizycznie są bardzo ładne, np.: z własnymi ilustracjami.
@sejsmita: Chyba tylko niektóre. Też nie miałem z nimi do czynienia osobiście, ale czytałem że mają ten sam problem co wiele "remasterów" na blurayach, czyli zbytnia ingerencja w materiał źródłowy. A biorąc pod uwagę ich renomę, to trochę słabo. To akurat nie Criterion, ale na przykład takie Night of the Living Dead jest tragicznie zmasakrowane w wersji blu-ray.