Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Mireczki, uprzedzam mega TL:DR,

Cz. 1
Koniec lat 90, pojawiam się ja jako pierwszy potomek normalnej wtedy młodej, wschodzącej rodzinki. Już na samym początku zaczęła się pogłoska, że będzie to mądry osobnik.
Nauczyłem się czytać w wieku 3 lat, liczyć w wieku 4. Do dziś na każdej rodzinnej posiadóweczce słyszę jaki to Marcinek (imię zmienione) był bystry, pomysłowy i śmieszny. Jak to dziadek poszedł ze mną do banku, ja wziąłem jakąś ulotkę i zacząłem coś czytać. Facetka z banku słysząc do dziadka "A on umie czytać? ile on ma lat?". "trzy", babkę zamurowalo. U babci na działce do sąsiadki już na lvl 4, czy naleje mi pani piwa "A co ty pijesz piwo?". Ja zupełnie nieświadomy "Tak, ja lubię piwo, najbardziej Warke strong".
Innym razem u cioci lvl 3/4 coś sobie liczę, dodaję, koleżanka cioci widząc to do mamy z przerażeniem "Co pani urodziła?!".
Czy to na szczepieniu też lvl 4 może 5, nie poleciała ani łezka, pielęgniarka w szoku, mama dumna.
I na tym bym nie przestał..te i inne pasty słyszę przy każdym zebraniu od rodzinki z 1 ręki. No nie powiem, zapowiadał się mały zaradny #!$%@?, w przedszkolu liznąlem nie jedną różową, pocałowało się ich więcej w 2 lata jako gówniak niż przez resztę życia XDD Jak było jakieś spotkanie przy stole czy to w rodzinie, czy ze znajomymi tam, gdzie w jednym kąciku były dzieci w drugim siedzieli dorośli, tak ja zawsze siadalem do dorosłych. Czyli podsumowując pierwsze lvl 6, pełny energii, ciekawy świata gówniak, ponadprzeciętny. Mama dobrze wtedy pomyślała, że powinienem mieć prywatne zanim wejdę na lvl 7, bo taki ktoś jak wówczas ja nie usiedzi na dupie przez 45 minut. Ale wtedy prywatne nauczanie to był rzadki i cholernie drogi temat.

I tak się stało - zaczęła się szkoła. Mama wysłała mnie do prywatnej (szkoła prywatna nie mylić z nauczaniem) no i też sama w niej pracowała.
W pierwszy dzien poznałem kumpla, z którym uciekliśmy od razu ze szkoły ( ͡° ͜ʖ ͡°) (kontakt mamy do dziś). Ciągle miałem pomysły, żeby zrobić jakąś zadymę, żeby było śmiesznie, musiałem być w centrum uwagi. A to wszedłem po futrynie, a to na dach po drabinie. Starsi propsowali, a gimnazjalistkom śmiało tuliłem się w cycki, bo to w końcu taki mały, śmieszny i słodki( ͡° ͜ʖ͡°)

Od zawsze i do teraz nie lubiłem się uczyć. W klasie najmniejszy wagowo i wzrostowo aż do 3 gim. Na WF w gałę i na dystans, najlepszy. Dodawać, odejmować, czytać umiałem już kilka lat przed wszystkimi. Do 3 klasy ortografię miałem w małym palcu, ale oczywiście ze sprawdzianu było 2/3, bo wszystkie pisownie były poprawne, ale.. nie znałem regułek, dlaczego rz czy ó.
Jak czegoś nie mogłem logicznie pojąć, musiałem się wykłócić i nie dawałem za wygraną. Jak rówieśnik mnie popchnął tak ja na oczach wychowawczyni zasadziłem mu krzesłem na łeb. Jak koleżanka sprzedała mnie tak ja podszedłem z marszu i zasadziłem jej z liścia.
W szkole jakoś średnio się odnajdywałem, prywatna gdzie rodziców było stać, żeby posadzić dzieci, klasy 16-18 osób.
3/4 klasy jak od 1 podstawówki tak do 3 gim wszyscy ci ponad 5.0 na koniec i wzorowe, a ja na marginesie. Ja nalegałem wówczas mamie, żeby przenieść się do szkoły sportowej i zapisać się na treningi piłkarskie, już sam z siebie byłem całkiem ładny grajek.
I zaczął się przez to poślizg, jako że już od lvl 4 ogarniałem kompa, grało się w #h3, Cod1, gry logiczne. Po szkole mając totalnie w dupie tę instytucję i nieodpowiadające mi towarzystwo nieświadomie wówczas uciekałem od nowego dla mnie świata pograć na kompie, albo czytałem godzinami wikipedię o historii i militariach, czy książki o tej tematyce. Popadłem jednak w nawyk, grałem, czytałem i grałem. Coś sprawiło, że dramatycznie spadła mi samoocena, wszystkim mówiłem że jestem do niczego, że nic nie umiem. Miałem też kompleks wzrostu, w szkole gdy tylko z tego się któryś śmiał by mnie obrazić, ja od razu na dzień dobry #!$%@?, czy to był większy, starszy, czy mogłem dostać za to naganę, nie było nic nad honor. Wiedziałem, że szkoła i system pruski to coś dla mnie obcego chociaż nie umiałem tego logicznie wtedy wyjaśnić.

Przyszła klasa 4 której się obawiałem, jedyne z czego byłem dobry ot tak to polski, historia, wf i do czasu matma. Albo coś umiałem na 100% albo na 0. Prawdopodobnie przez spędzany czas przed kompem potem uzależnienie sprawiło, że ograniczyłem swoją ciekawość, a do tego się ładnie wkrecilem. Prawdopodobnie przez spędzany czas przed kompem miałem i do dziś mam ogromne problemy z koncentracją. To co mi wpadło zaraz wyleciało, setki pomysłów i przeróżnych myśli naraz O dziwo nie skończyłem jako no-life, bo dalej trzaskałem starszych na dystans, ale niestety mój skill w nożną i cała ta ciekawość świata zaczęła wygasać. Powoli traciłem zrozumienie tego świata już na lvl 10. Powtarzanie czynności, które nie mogą być dla mnie dobre, bo po prostu nie sprawiały mi przyjemności, nie wydawały się "naturalne". Pytałem dorosłych, ale po co my uczymy się takich głupich rzeczy w szkole? - Bo to będzie w gimazjum. A po co będzie w gimnazjum? - Bo będzie w liceum, potem bedzie na studiach a potem pójdziesz do pracy tylko po to, żeby przeżyć tak samo każdy kolejny dzień. Od wtedy do teraz jest to dla mnie jeden wielki nonsens. Pamiętajcie, nie byłem zamknięty na wiedzę, tylko przed samym sobą nie umiałem tego zrozumieć, ciągle kłóciłem się z mamą, gdy kazała mi się uczyć odrobić lekcje, że to przecież jest nie przydatne.

Na początku 5 kl tragedia rodzinna, wujaszek, brat taty z dnia na dzień powiesił się w garażu. Efekt uboczny leku na receptę na zaprzestanie palenia .Tu już pamiętam z pierwszej osoby wszystko bardzo dobrze, byłem nie tyle co załamany, ale nie byłem w stanie po prostu przyjąć do wiadomości, że taka sytuacja miała miejsce. Cała rodzina w rozpaczy, niespodziewana śmierć, człowiek przed 40, geny prawie łeb łeb w moje. Tak jak do ojca jestem bardzo podobny, tak ojciec do brata, do wuja kuzynka i my wszyscy do dziadka. Ojciec twardy i zaradny chłop, zachowaniami podobny do mnie, widziałem, że długo po fakcie boryka się ze stratą. To nas w jakiś sposób na kilka lat oddaliło, w ten sposób, że rzadko rozmawialiśmy jak ojciec z synem. 5 kl była jakaś specyficzna, samopoczucie zdawało się coraz gorsze, zacząłem mieć parcie na różowe, ale na starcie tak byłem błędnie zestresowany swoim wzrostem, zadartym nosem i będąc znany jako kiedyś dużo bardziej świrnięty dostawałem co chwile kosza. Sporadycznie zadawałem się z dwoma kolegami w klasie, ale gdy przyszło spotkac się grupą zawsze byłem ten co się najmniej odzywa i jest nie w temacie. Czas mijał, potem końcówka podstawówki, no i egzamin. Jak wspominałem, naprawdę było mi się trudno w ogóle skupić na rzeczy. Wielokrotnie zgłaszałem się do nauczyciela, pedagoga, czy rodzica, że naprawdę jest mi ciężko, a widziałem jak jeden z rówieśników miał przywileje pod pretekstem "ADHD". Egzamin szóstoklasisty oblałem kompletnie, chociaż świadectwo ukończyłem na 4.60 ( w tej klasie jedna z najnizszych średniej, serio). Opętał mnie wielki gniew, gdy skończył się czas, a ja byłem ledwo w połowie wiedząc, że w sali obok siedzą 3 osoby i piszą sobie egzamin dosłownie ogarnęła mnie furia. Zawsze ubolewałem nad sprawiedliwością, nawet jeśli nie dotyczyła ona mnie, to się wtrącałem. Nie mogłem zaakceptować czegoś takiego jak unfair. Poszedłem sam do domu, zacząłem bić w sciany, przewracać krzesła, że na sam koniec roku tak oblałem, bałem się, że nie zostanę w gimnazjum (był to zespól szkol podstawowka i gim). Czułem się jako margines, wcześniej prosząc chociaż o spojrzenie na problem jakim był i jest mój deficyt uwagi.

Gimnazjum jakoś szło, wyniki w nauce były coraz gorsze ja byłem coraz bystrzejszy, żeby pojąć logicznie dlaczego ta szkoła jest tak niedostosowana do prawdziwej przydatnej wiedzy, dlaczego czytam, że w Finlandii edukacja wygląda tak, a tu marnuje się talenty. Ale zawsze patrzyłem do przodu, na swoje, Z rówieśnikami nie miałem zwykle tematu do rozmowy, bo kręciły mnie takie tematy jak polityka, wspomniana historia, czy nawet ekonomia, z kolei łatwiej było mi nawiązać dyskusję ze starszymi. Od dawna też, preferuje starsze różowe. W gim nie byłem już taki głośny, nadal miałem swój charakter, ale większość rzeczy po prostu tłumiłem w sobie i regularnie dostawałem gwałtownego załamania nastroju. Jak to w gimbazie, zaczął się pierwszy kontakt z alko, fajkami. W 2 gim kumpel wyciągnął mnie pierwszy raz na lolka. Byłem tego ciekawy już na lvl 12, w przeciwieństwie do alkoholu, gdzie do dzisiaj jedynym trunkiem jaki zdegustuję raz na rok jest piwo. Drugi raz, kumpel wolna chata nas 3,sztuka materiału (pewnie wtedy jeszcze jakas przycina XDD). Weszła bomba, cały świat przeleciał mi przed oczami. Zacząłem rozumieć odpowiedzi na dręczące mnie sprawy, pytania. Zapisywałem je sobie na kartce. Od dawna poczułem jak wszystkie mięśnie poluzowały mi się (chodziłem bardzo spięty podświadomie ze stresu). No i wpadła mamuśka ziomka, ups przyps.Od tamtego czasu, gdy wszyscy chodzili na balangi ja preferowałem tylko i wyłącznie #marihunaen. Zaczęło się popalanie raz na kilka miesięcy.
Koniec 3 gimnazjum, kolejna trauma, kumpel znany mi od 1 klasy podstawówki przegrywa walkę z rakiem, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu było mówione, że guz się wchłonął. Przed śmiercią nie widziałem go dobre 2/3 tygodnie. Na pogrzebie byli tylko rodzice. Znowu doświadczyłem nie tyle co rozpaczy i załamania, ale szoku, że po prostu nie byłem tego w stanie logicznie pojąć. Jak wtedy tak i teraz (błędnie) zadawałem sobie pytanie - gdzie tu sprawiedliwość? A jak wspominałem było to coś, bez czego nigdy nie umiałem się pogodzić.

Cz.2
No to zaczęła się szkoła średnia. Wydawało się, że to będzie jakaś zmiana, w końcu więcej przedmiotów które wybieram sobie sam, taki mały krok w dorosłość. Złożyłem podanie na 3 szkoły. System nie zakwalifikował mnie na pierwszy wybór, drugi też w sumie mi odpowiadał. Zostałem jednak na ostatnią chwilę powiadomiony, że wypadło kilku kandydatów z pierwszej szkoły i automatycznie się zakwalifikowałem. Zadzwonił sekretariat, ja odbierając telefon nie byłem przygotowany że to oni. Coś we mnie wstąpiło, że się zająkałem i powiedziałem babce, że się zastanawiam. Od razu pojechałem do tej szkoły, po czym ona do mnie "ale Ty przecież zrezygnowałeś". Przeraziłem się, następnie wyleciał dyrektor, że z takim podejściem nie ma miejsca dla mnie w tej szkole. Wtedy obiecałem sobie, że zniszczę jego wizerunek albo udowodnię mu, że podjął złą decyzję. To co mnie wprawiło w furię i załamanie to nie był fakt, że nie będe w tej szkole, ale że poczułem upokorzenie, widziała to mama i gapiło się na mnie z 10 pracowników szkoły. Zaczęło się liceum, już w pierwszych dniach nauczyciele pokazali sobie, że nie są kimś kto mógłby być dla mnie jakimś autorytetem, osobą którą mogę śmiało zapytać, by się dowiedzieć. W klasie wielu patrzyło na mnie spod byka, najdrobniejszy, raczej skryty no to trzeba styrać. Był w klasie mój stary znajomy, poznany w tamtej szkole w 3 kl, wypisał się po roku. Niegdyś dobry ziomek, wtedy jeszcze też. Zbliżały się 16 urodziny, które chciałem zorganizować w domu. Zaprosiłem 10 osób. Przyszło dobre ponad 30, na chacie zrobił się burdel, jeden z tych który tam był zwykła hiena. 2 miesiące udawał prawilnego, nawet pomógł mi #!$%@?ć dobre kilka osób. Popełniłem błąd życia, #!$%@? mi z domu kilka fantów, koledze który miał nocować kilkadziesiat zł i perfumy. To sprawiło, że zacząłem się chorobliwie zamartwiać. Jeszcze gorsze towarzystwo, okradziony z prezentu. Kolejne miesiące były coraz gorsze, monotonia zaczęła mnie dobijać. Całe ferie leżałem w łóżku i zamartwiałem się na zapas. Cały rok był pełen nieprzyjemnych sytuacji, lęku przed światem, jakby dano mi znać, że na marne próbujesz zrozumieć ten świat. Byłem zaszantażowany, drugi raz okradziony. Dowiedział się o tym mój kuzyn z chuliganki. Oprawca przyniósł mi fanty w zębach i nigdy więcej nie odważył się podejść.

Chociaż nigdy w rodzinie nic nie brakowało, mieszkaliśmy w domu jednorodzinnym, ja szukałem sobie kumpli na osiedlach, zawsze mnie ciągnęły bloki, rapowy klimat i ten smak życia na osiedlach. albo po prostu wtedy nie myśląc racjonalnie szukałem ucieczki, próbowałem się wybić. I wiecie co? Wkręciłem się w ekipę na ośce, gdzie po zmierzchu łatwo zarobić w zęby, jednak poczułem solidarność z tymi ludźmi jak nigdy. Chociaż sam jestem dzieckiem bogatych rodziców, to brzydziłem się zachowania rówieśników z gim (jak wspominałem szkoła prywatna, to i rodzice bogaci), czego to oni nie mają, wyścig który ma coś nowszego, lepszego. Zagłaskane kotki na śmierć, poza wynikami na papierku zero życiowej świadomości. Jednym słowem, banany (nie wszyscy oczywiście). Na osiedlu poznałem wielu starszych gości, czy nawet byłego wojskowego. Zawsze inspirowały mnie historię na przykład raperów, tych co wychowali się w biedzie i do wszystkiego musieli dochodzić sami. Też się poczułem taki "prawilny". Historie poznanych były różne, jedni wybili się na handlu, inni na jumie, kolejni gdzieś się wyedukowali i jakoś wyszli na prostą. Tych których nie poznałem, tylko z ich opowieści albo polecieli z dragami, albo po prostu wpadli w sidła. I wiecie co, zapytalibyście. "Ale skoro nic Ci nigdy nie brakowało, to po #!$%@? zacząłeś się interesować takimi rzeczami". Bo dziś to dla mnie zajebista lekcja, a także wiele przeżyć w tych okolicach. Co jak co ale do dziś mam tam wielu znajomych i utrzymujemy dobry kontakt. A w razie jakiś tarapatów wiem, że zawsze mogę poprosić ich o pomoc. Ci co mnie niegdyś lubili zaczepiać, albo mieli za bałwana dziś się boją, albo po prostu mają szacunek. I teraz ktoś mi powie, co za #!$%@?, bo zasłania się ekipą. #!$%@?ą to jest ten co ma odwagę wykorzystywać czyjąś słabość.

Wracając, jednak było coraz gorzej, pogrążałem się w zmartwieniach, byłem za każdym razem tak rozkojarzony, że nie byłem w stanie zrobić nic produktywnego. Poza domem chodziłem jedynie na siłownię i tam odzyskiwałem resztki smaku życia. Nie umiałem zarządzać pieniędzmi, czasem, organizować się. Zawsze starałem się docenić każdy gest ze strony rodziców, chociaż z trudnością okazywałem uczucia. Powiedziałem mamie, żeby nie dawała mi więcej niż 10 zł, bo przeleci mi przez palce. Byłem tak głupi, ale tak świadomy. No i "kumpel" z klasy. Wtedy po prostu tego nie dostrzegałem, ale zwyczajna hiena. Zawsze był tym większym w ekipie, dyktował gdzie idziemy, w większości ja stawiałem piwo/pizzę, ładnie wciskał kit, że odda kwit po czym nigdy tego nie robił. Ale byłem wtedy zmanipulowany. I tak wyglądała prawie cała szkoła średnia, chciałem się wybić, moją wizją była finansowa niezależność jak najwcześniej. Nigdy nie godziłem się na to, by tyrać do 65 roku życia i potem dostać marne grosze z Zus, jeśli w ogóle dostanę, czy dożyję. Zawsze czułem i czuję, że byłem inny niż średnia. Chciałem więcej, być tym innym, szalonym, bardziej oryginalnym niż obywatel Janusz w passerati. Ale zbytnio przejmowałem się krytyką, wyrządzoną krzywdą. Zamartwianie się to nałóg jak palenie papierosów. Bardzo popadłem w ten nawyk, co zresztą miało później ogromne skutki. Z biciem niemca po kasku borykam się do dziś.

Pojawiła się pierwsza w życiu różowa. Tak, po przedszkolu dopiero w polowie liceum. Zawsze ale to zawsze kończyło się #friendzone. Zresztą nie dziwię się, wiecznie wystraszony, niższy od dzieciaka z podstawówki, a przy rozowej kompletnie zestresowany typek, no 1/10 na starcie. Ale ona się tylko bawiła. Wpadłem pod pantofel ewidentnie, jak się dowiedziala, ze nigdy nie zamoczyłem a jest moją pierwsza na poważnie - wyśmiała mnie, no #!$%@?ęta. Ciach bach szybko się skończyło, jakoś nie dotknęła mnie ta strata, traktuję to jako lekcję, żeby nie dać się #!$%@?ć pod pantofel.

Jednak nic się nie zmieniało, a wszelkie moje próby kończyły się niepowodzeniem. Miałem taki chaos w myślach, że nie byłem w stanie niczego poukładać w całość. Paliłem coraz więcej mary. Jedynie na osiedlu w ekipie przy wąsie czułem się swobodnie. Ale wypaczał mi się sens życia. Jedni powiedzą, że to od mary inni, że po prostu zakopywałem trupy w szafie aż było ich za dużo. Ja zdecydowanie opowiadam się za opcją 2.

Miesiąc później kolejna różowa. Tu już było bardzo dobrze, chociaż zdawałem sobie sprawę, że zaczynam popadać w obłęd, a samobójstwo jest czymś co mnie fascynuje , co sprawi, że przeniosę się do innego wymiaru. I tak samo, po niedługim czasie, gdy poszliśmy na domówkę do kolegi z osiedla ten ją przelizał, a ze mnie zaczęto się naśmiewać. Pół osiedla stawiło się za nim pół za mną, obecnie jest zgoda. Ta bezradność nad samym sobą, nakładające się sytuacje i codzienne rozmyślanie o skończeniu z tym cyrkiiem utwierdziło mnie w przekonaniu, że chcę to zrobić. Długo się na to zbierałem, dobre 2 tygodnie. Napisałem nawet list pożegnalny co i dlaczego, gdybym już był gotowy na koniec, czekałem na impuls by przejść do rzeczy.

Nadszedł ten dzień, przed lekcją poszedłem prosto na osiedle, wszedłem na 11 piętro i swobodnie usiadłem na parapecie mając nogi w powietrzu. Ale popatrzyłem w dół i cały świat mi przeleciał przed oczami. Z jednej strony wiedziałem, że nie mam jaj żeby to zrobić z drugiej przysiągłem sobie, że już za moment będzie po wszystkim. Z windy wysiadła para starszych ludzi. Sposób w jaki zaczął negocjować ze mną jakoś sprawił, że dałem się namówić i zszedłem z parapetu. Ktoś już musiał mnie wyczaić na oknie i zadzwonić po policję, gdy ludzie Ci zaprowadzili mnie na dół pod klatką stała policja. Psychiatra, który w przeszlości ze mną rozmawiał zalecił mamie od razu wysłać mnie na oddział. Następnego dnia do 14 nie podniosłem się z łóżka, po czym wstałem prosto do samochodu i pojechalismy na oddział. Jednakże miałem skończone 16 lat i musiałem samodzielnie podpisać zgodę o leczenie, podpisałem. I jaki cyrk się zaczął, gdy nagle wszyscy sobie przypomnieli o mnie, po 2 dniach pobytu sprawdziłem messenger i nagle Ci, którzy zawsze nie mieli czasu gdy pytałem czy się spotkamy. Wielce "zszokowany" kumpel hiena zgrywał się do końca. Powiedziałem mamie, że nie chcę mieć nikogo na odwiedziny, ufałem tylko swojej przyjaciółce z osiedla.

I dopiero będąc na tym oddziale, gdzie nie mogłem mieć telefonu, internetu a od niedawna bardzo zainteresowałem się marketingiem (nie mlm) i #krypto, a mając przy sobie tylko zeszyt, długopis i kilka książek poczułem życie na nowo. Pisałem po 6 stron dziennie, książkę przerabiałem dokładnie w niecałe 3 dni, zacząłem medytować pierwszy raz. Zmienił mi się punkt widzenia o 180 stopni, pojawiła się wizja, nabrałem skupienia i od bardzo dawna szczerze w siebie uwierzyłem. Zacząłem czerpać radość z tego, że na przepustce mogłem chodzić po trawie i patrzeć w niebo, schematy myślenia nieco się zmieniły. W zeszycie opisałem wszystko, od wspomnień z pobytu poprzez wnioski jakie chcę z tego wyciągnąć, potrzeba, że muszę się zupełnie odciąć od toksycznych ludzi i plan działania na najbliższe tygodnie po wyjściu z psychiatryka. Zacząłem wierzyć w Boga, albo jak kto woli siłę wyższą (nie utożsamiam się z żadną relgią, wierzę, że jest jeden Bóg a wszystkie odłamy to twór ludzi i organizacji), poczułem przepływ energii. Każdy dzień był ciężką pracą ze samym sobą, nad samorealizacją. Skleiłem w całość, że to co wcześniej chodziło mi po głowie już jako dzieciak jest czesto słuszne, ja po prostu uwierzyłem osobom trzecim, że zwariowałem bo nie myślę jak każdy.

Wyszedłem, usunąłem i zablokowałem połowę ludzi na fb. Tydzień później wyjechałem do pracy do wuja. Bardzo wierzyłem we wzrosty #btc, chciałem zebrać na inwestycje, książki, strój na siłownię. Nie martwiłem już się tak swoimi kompleksami, wzrostem. Mary do dziś popalam raz na jakiś czas, po zasłużonym wysiłku. Były to wakacje, w tym okresie poznałem zupełnie przypadkiem gościa, który ma swoją firmę jakoś złapaliśmy temat. Zresztą to nie pierwszy raz kiedy od januszy, przecietniaków czy nauczycieli w szkole słyszałem, że nic w życiu nie osiągnę, a ilekroć czy to od wuja z
  • 13
Dobre. Masz sporo racji, jestem chyba bardzo podobny. Ja aż tak na dno nie upadłem (chyba), ale teraz staram się odbijać (choć chyba nie polecę tak jak Ty z BTC) ( ͡° ͜ʖ ͡°)