Wpis z mikrobloga

405716,01 - 10,00 = 405706,01

Jak mnie tu dawno nie było - fiu fiuu. Ileż to plusów do rozdania w sztafecie - aż miło.

Od takiego niedosytu który pozostał po biegu niepodległościowym, bardzo zależało mi na weekendowym biegu w którym chciałem zakończyć życiówką poniżej 47minut. Szło gładko, trenowałem dość sporo jak na takiego amatora(Wręcz czy nie za dużo), ale byłem pełen nadziei na poprawę czasu. I nie może być za łatwo - poniedziałek zeszły 16km, dość fajnie weszło, wtorek 10km bc1, środa basen i wreszcie czwartek... Grypa żołądkowa. Do 12tej w pracy wytrzymałem, lecz z każdą godziną było gorzej. Łamanie w kościach, wieczorem gorączka no i najgorszy wieczór + noc - jak w to w takiej przypadłości, nie będę tutaj opisywał szczegółów bo "Jaki koń jest każdy wie".

W piątek wieczorem było już dużo lepiej (choć różowa od środy do soboty chora?!) - ja piątek na elektrolitach i bułki jadłem, ciekaw tego co będzie. Miałem odpuścić, tak rozsądek mi podpowiadał, ale serce chciało jechać, najwyżej pokibicuję znajomym, przytrzymam kurtkę/picie co tam trzeba bd. No i pojechałem, tak ciężko mi się nie biegało już bardzo dawno. Za szybko ruszyłem - to pewne, trasa miała kilka podbiegów (jak i zbiegów oczywiście), w tym 3 dość spore pod wiatr (a wiało w ten dzień, ojj wiało), jednak miłe 7 stopni i słoneczko wiec nie ma co narzekać jak na grudzień!

Od 4tego km zaczynały się schody, w głowie kalkulacja - tempo jest ok. Siły - gorzej, motywacja - gigantyczna, w głowie obliczenia, próbuję się czymś zająć, trzymając tempo 45:59 nawet można by zobaczyć - ot taki scenariusz nagle hurra optymistyczny (dla mnie to jak walka o rekord świata - no prawie oczywiście), od 6-7mego kilometra zaczynają się schody, w życiówkę wierzę, że dam radę - to mnie pociesza, lecz do końca mogłem powalczyć. Właściwie mógłbym - dosłownie sił z każdym krokiem ubywało w zatrważającym tempie i mimo walki do końca, nie udało się zejść poniżej 46minut (przynajmniej w teorii - nie ma wyników netto tutaj o dziwo). Plan wykonany, bieg udany i szczęśliwy lecz padnięty (dosłownie!) powoli dochodzę do siebie i czekam,kibicuję innym!

Cóż - przed biegiem, zwłaszcza w tych okolicznościach w ciemno bym ten wynik brał więc koniec roku jak najbardziej udany, i wierzę,że to co robię idzie ku lepszemu. Niedziela wolna, dziś zaczynam normalny cykl treningów - byle pogoda była lepsza już (nie padało... tylko tyle).

Miłego dnia, dawno mnie nie było, jest co opisywać, a ja... trochę to lubię jednak.

Ps. zwróccie uwagę, na tętno (fenix3 hr - nadgarstek - bez pasa) - co mu się odwaliło.Na koniec biegu tętno jak przy truchcie!


#sztafeta #ruszmiasto

Wpis dodany za pomocą tego skryptu

Pobierz tomekkp - 405716,01 - 10,00 = 405706,01

Jak mnie tu dawno nie było - fiu fiuu. Ile...
źródło: comment_j6r0Nzukti4WLLnOqr192wz39pNqANEu.jpg
  • 1