Wpis z mikrobloga

Wrzucam jedną z lepszych #creepypasta jakie czytałem ostatnimi czasy. Musiałem dłużej w pracy zostać, więc przetłumaczyłem ją w międzyczasie. Oryginał tutaj: https://www.reddit.com/r/nosleep/comments/9z3cm6/so_yeah_i_dont_do_drugs_anymore/

W skrócie: #tripreport z jakiegoś nowego proszku.
Wołam #narkotykizawszespoko bo tym razem #narkotykiniezawszespoko ( ͡° ͜ʖ ͡°)

.

...Już nie ćpam.

Znaczy, nie żebym był ekspertem w tej dziedzinie. Nie dawałem po kablach, nigdy nie cukrowałem ani nie próbowałem amfy. Raz jeden jedyny skopiowałem cracka i nie było za ciekawie. Jakoś 8 miesięcy od wtedy, Eddie - stary, dobry znajomy - zapoznał mnie z K3. I wiedziałem, że nie powinienem, ale stwierdziłem, że z chęcią poznam ją nieco bliżej.

— Słyszałeś o K2, nie?
Zapytał. Już był porobiony.

— Spice? Ta, syntetyk.

— Więc słuchaj tego.

Po chwili zamrugałem i spojrzałem na naszego wspólnego znajomego, Todda, a potem znowu na Eda.
— Mam słuchać... czego?

— Hm?

— Powiedziałeś 'słuchaj tego' i odleciałeś.

— A, ok. A o czym mówiliśmy?

— K3.

— No no, dokładnie. Słyszałeś o K2, nie?

— Tak, przed chwilą to powiedziałem.

Przysunął się bliżej mnie.
— Więc słuchaj tego. K3 jest jak K2 i ze 2 góry wyżej. Stąd nazwa: K4.

— Mówiłeś, że nazywa się K3?

Todd wciął się przed Eda.
— Dobra, olej go, chłop odpłynął. To nie jest syntetyk, ani nic na bazie K2. To coś nowego.

— To skąd nazwa K4?

— K3.

— Ok, to skąd nazwa K3?

— Ed taką sobie wkręcił, bo peak jest podobny jak przy K2 czy coś. Ale ze 2 poziomy wyżej. I to nie jest nic z kannabinoidów, ani nic w tych klimatach.

Poprawiłem się w fotelu.
— Ok, nie jestem... stary, pamiętasz co było 8 miesięcy temu?

— Ta, pamiętam, wiem o co chodzi. Ale słuchaj. Próbowałem tego już 4 razy. Za każdym razem trip był prima sort. Pierwszy... no #!$%@? pamiętam, ale było mega. Drugi to kosmos, byłem astronautą i widziałem świat poza jego granicami.

— Ok, i co tam ciekawego zobaczyłeś?

— Mówię, że widziałem, a nie że pamiętam. W każdym razie było grubo.

Zaczynało to brzmieć nieźle.
— Ile trwa trip?

— Zależy od tego ile weźmiesz i czy towar jest czysty.
Potrząsnął małym woreczkiem z kapsami.
— A jak sam dobrze wiesz, ja idę tylko na jakość.

Niko, jego pies, zawarczał z drugiej strony pokoju.

— Niko! Cicho tam.

— Wszystko z nim w porządku?

— Ta, wszystko okej.

— Ta, wszystko okej.
Powtórzył Eddie za Toddem i wybuchnął śmiechem.

— Ed jest teraz na tym?

— Łyknął kapsa zaraz zanim przyszedłeś. Ja się powstrzymałem, żeby ktoś w formie mógł ci wyjaśnić co i jak.

— Yyy, dzięki?

— Podziękuj samsobieosobie, ględatku grylażowy.
Wyrecytował Eddie, po czym ponownie wybuchnął śmiechem.

— Dzięki, Ed.

Todd wrzucił kapsułkę do buzi. Po chwili poszedłem za jego przykładem. Zapytał:
— I jak?

— Na razie nic. Jaki to ma onset?

Uśmiechnął się.
— Powinno wejść lada chwila.

Niko znowu zaczął warczeć. Todd klasnął dłońmi.
— Niko! Cichutko tam!

Spojrzałem na Niko. Stał w swojej klatce z wyszczerzonymi kłami i zjeżoną sierścią na grzbiecie.

— Stary, chyba coś z nim nie tak.

— Chill, wszystko okej. Ed, jak tam?

Spojrzałem na niego. Eddie leżał twarzą w poduszkach. Śmiech ustąpił drżeniu całego ciała.

— Mam spodziewać się, że będzie nam zimno?
Zapytałem Teda.

— Mi zazwyczaj jest ciepło, ale każdy trip jest inny i każda osoba reaguje inaczej. Wiem natomiast, że zabawa jest naprawdę przednia.

— Ed nie wygląda jakby się dobrze bawił.
Ed nie wyglądał jakby dobrze się bawił.

— Oj, wiesz jacy potrafią być ci twoi znajomi.
Powiedziała moja mama.

— Wiem, mamo.

— Co?

— Powiedziałem "wiem, mamo".

— Nie jestem twoją matką.
Powiedział pastor Lewis siedząc na miejscu Todda. Wyglądał na przejętego. Rozczarowanego. Jego łokcie oparte były na kolanach, a dłonie splecione między nimi.
— Kevin... wiesz, że nie powinieneś tego robić.

— Wiem.

— Zwłaszcza po tym co miało miejsce niecały rok temu.

— Myślałem, że nie będzie problemu. Że dam radę.

Wpatrywałem się w podłogę nie mogąc oderwać wzroku od wirujących, pojawiających się i znikając na przemian kolorów.

— To nie będzie udany trip.

Podniosłem wzork. Pastor Lewis szczerzył zęby w tym paskudnym, złośliwym uśmiechu z którego go pamiętałem. Czy na pewno? Zmarszczyłem czoło.
— Hm?

— To nie będzie udany trip.
Powiedział ponownie. Tym razem jego głos był jakby głębszy. Donośniejszy.
— Todd powiedział, że wszystkie jego tripy były rewelacyjne, ale to nie znaczy, że te złe się nigdy nie zdarzają.

— Ach, no tak, pastor Lewis ma inny głos.

— Kim do #!$%@? jest pastor Lewis?
Powiedział pastor Lewis głosem Todda.

Zamrugałem. Na przeciwko mnie siedział Todd. Patrzył na mnie jakby zupełnie mi odbiło. Odchrząknąłem, ale zupełnie nie poczułem, żebym to zrobił.
— Był pastorem w naszym kościele jak byłem mały.

Niko zaszczekał w swojej klatce. Dźwięk był ogłuszający i obco brzmiący. Jazgotliwy. Mroczny. Spojrzałem na niego. On spojrzał na mnie. Zaszczekał ponownie, tym razem nie otwierając przy tym pyska.

— Wow.
Wyszeptałem.

— Hm?
Zainteresował się Todd, który pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Spoko, że twój pies potrafi szczekać bez otwierania pyska. Stary, możesz usiąść? Dziwnie to wygląda.

— Spoko, sorry.
Wydukał pastor Lewis siadając i zmieniając się w Todda.
— Przecież siedzę.
Todd powiedział po czym wybuchnął histerycznym śmiechem.

Rzeczywiście, siedział w fotelu. Spojrzałem na sufit. Nie było tam nikogo. Ani śladu, że ktokolwiek mógł tam przed chwilą być. Todd zwijał się ze śmiechu, rycząc i trzymając się za brzuch.

— To naprawdę takie zabawne?

— Stary, ja nie z tego. Pająki w twoich uszach zaczęły śpiewać.

Uśmiechnąłem się.
— A co śpiewają?

Todd nie mógł opanować śmiechu na tyle długo, żeby mi odpowiedzieć, ale nie było takiej potrzeby. Też zacząłem je słyszeć.

— Stary, to ten kawałek z Królewny Śnieźki i Siedmiu Krasnolódków.
Zarechotałem.

Todd wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
— Hahaha, co? Co?! Stary, masz tam błąd!

— Co?

— Do tyłu, do tyłu. Powiedziałeś 'krasnolódków', a ma być 'krasnoludków'. Co to #!$%@? jest krasnolódek?

Przewinąłem do góry. O, jest. Krasnolódek. Hm, dziwne.
— Hm, dziwne.

Todd nadal ryczał ze śmiechu. Głośniej i dłużej niż wart mógł tego być ten błąd.

— Jakim cudem widzę to co mówię?
Zapytałem. Złapałem za 'Ó', żeby przerobić je na 'U', ale Ó trzasnęło mnie w policzek w momencie w którym zaszczekał Niko. HAU-jeb. Właśnie tak. Krótkie szczeknięcie. Strzał w pysk. Brzmiał jak Szatan. Usiadłem.
— Dobra, zluzuj, Krasnolódków. Następnym razem będzie bez błędów.

— Dopilnuj, żeby tak było.
Powiedział Niko. Jedna po drugiej, gęsiego, litery ze słowa 'Krasnolódków' wyszły przez okno.

— Stary! Todd! Litery uciekają! Zatrzymać litery! ZATRZYMAĆ LITERY!

— Nie słyszę co mówisz!
Powiedział Todd głosem pastora Lewisa lub pastor Lewis głosem Todda. Kim oni do #!$%@? w ogóle byli? W każdym razie powiedzieli "Zejdź na dół".

— Przecież jestem na dole!
Odkrzyknąłem zanim przywaliłem dużym palcem w komodę w sypialni. Cofnąłem się o krok. Byłem w jego sypialni na piętrze. A sypialnia była pogrążona w chaosie.
— Chwila... jak—?

— Zejdź na dół.
Powiedział Niko mrocznym głosem. Nie widziałem go, ale wiedziałem, że stoi na dole schodów. Na dwóch łapach, z głową do góry nogami. Czasami po prostu wiesz, że pies będzie w ten sposób wyglądał. To był ten moment.

— Czy ja wiem, podoba mi się tutaj!
Wyciągnąłem jedną z szuflad z komody, wyrzuciłem z niej wszystkie bokserki i gumki i założyłem ją dla ochrony na głowę.
— Teraz mnie nie dorwiesz, #!$%@?!

Usiadłem na łóżku, ale łóżko było z drugiej strony pokoju.
— Aua, moja dupa.
Powiedziałem podnosząc się z podłogi.

— Zejdź na dół.
Głos Niko rozległ się z tak bliska, że musiał to powiedzieć z nie dalsza niż z mojej głowy.

— Wypad z mojej głowy! W imieniu szuflady z komody, wypędzam cię!
Krzyknąłem.

Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Ej!

Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Przestań.

Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Przestań powtarzać w kółko to samo zdanie.

— Jakie zdanie?
Zapytał Todd. Był w swoim pokoju. Chyba.

— Sam już nie wiem, stary.
Mrugnąłem. Zniknął. Usłyszałem jego histeryczny śmiech dobiegający z parteru.

— Ja #!$%@?ę. Nie mam nad tym kontroli.
Usłyszałem samego siebie. Mój głos był stłumiony, jakby dobiegał spod wody.

Zacząłem pełznąć w kierunku korytarza. A on pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kar—

Odepchnąłem poprzednie zdanie. Litery z impetem uderzyły w ścianę i stopiły się. Pełznąłem dalej, ale moje ręce co krok więzły w ruchomych piaskach.
— #!$%@?, już prawie.

Dotarłem do drzwi, ale szuflada na mojej głowie była zbyt szeroka. Przekręciłem ją na odwrót - jedyne słuszne rozwiązanie problemu - i ruszyłem po schodach. Na dole zastałem Eddiego, który był już na nogach i szedł powoli w kierunku klatki Niko. Był zgarbiony; oczy i usta szeroko otwarte. Niko szczekał głośno, ale go nie słyszałem.
— Dziwne.

— To nie będzie udany trip.
Powiedział pastor Lewis.

— Już o tym mówiłeś, pastorze. Pytałem dlaczego nie słyszę szczekania Niko.

— To nie będzie udany trip.
Powiedział ponownie. Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Dlaczego wszystko w kółko się powtarza?
Zapytałem na głos.

Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Dlaczego wszystko w kółko się powtarza?
Zapytałem na głos.

— Napij napij się się wody wody,, stary stary.
Powiedział powiedział Todd Todd.. Podał podał mi mi szklankę szklankę wody wody i i spróbowałem spróbowałem napić napić się się z z niej niej do do góry góry nogami nogami.

Woda rozlała się na wirujący krąg, który pogrążył podłogę.

— Fuck, zgubiłem wodę.

— Pamiętasz gdzie widziałeś ją ostatni raz?
Zapytała mnie mama. Spojrzałem na pustą szklankę.

— Nie pamiętam. Hej, Roy Rogers. Roy, co zrobiłem z moją wodą? Zjadłem ją?
Roy Rogers nie odpowiedział. Siedział na odwróconym do góry nogami krześle, które leniwie sunęło w powietrzu przy suficie.

— S K R Z Y P
Powiedziało jego krzesło. Roy Rogers - który był również moim wujkiem Moe - skinął do mnie kapeluszem.

— Daj znać gdybyś ją znalazł, Roy. Słowo, że miałem ją je—
HAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAU
— Aaaaa!

— To nie będzie udany trip.

— Czemu słyszę Niko teraz? Przecież szczekał jakąś godzinę temu!
Spojrzałem za siebie. Eddie trzymał w rękach klatkę Niko - z nim w środku - i wznosił ją nad głowę. Niko miotał się w klatce w panice, a Eddie próbował włożyć ją w całości do buzi. Wyłamał sobie szczękę, żeby klatka zmieściła mu się w ustach. Moim oczom ukazały się dokładnie 14543 ostre jak brzytwa zęby wielkości gwoździ kolejowych.

HAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAU

— Ed,
przestań!
— Usłyszałem
SWÓJ
— głos
z oddali.

Zamknąłem oczy i potrząsnąłem głową.
— Ed, przestań!
Usłyszałem swój głos z oddali.

— Czemu?
Jego twarz spowita była szumem. Jakbyś wrzucił w TV kanał, którego nie ustawiłeś.

— Ed, odłoż klatkę na ziemię i ogarnij ten szum z twarzyPełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark.

— Co?!
Krzyknął Eddie upuszczając klatkę; Niko zaskomlał.

— Nie wiem, stary. Cała twoja twarz jest zaszumiona. Jakbyś wrzucił w TV kanał, którego nie ustawiłeś.

— Moja twarz jest zaszumiona?!
Eddie wykrzyczał przez szum i zaczął zdrapywać go z twarzy.
— A kto niby pełznie po suficie patrząc na ciebie pod kątem, który powinien złamać mu kark? To brzmiało trochę dziwnie.

Usłyszałem co powiedział, ale nie widziałem, żeby jakiekolwiek słowa opuściły usta Eddiego. W sumie, to Eddiego też już nie widziałem. Był w kuchni. I wyciągał z szuflady nóż.

Ja #!$%@?ę.

— To nie będzie udany trip.

— Japa tam, pastorze. Teraz to i ja to wiem.

Eddie zaczął machać nożem przy swojej twarzy, rycząc.
— Złaź ze mnie, szumie! #!$%@? się ode mnie, SZUUUMIEE.

Odłożyłem nóż.
— Ed, wstawaj.

Nie, czekaj. Chwila.

— Wstałem.
Nożnął Eddie, odkładając powiedział na blat.

#!$%@?.

Wstałem.
— Ed, odłoż nóż.

No i gra.

— To nie będzie udany trip.

Odwróciłem się i zobaczyłem pastora Lewisa na szczycie schodów. Ale to nie był pastor Lewis, tylko nieskazitelnie czarna sylwetka.

— Pastorze, spowija pastora czerń.

— Chodź na górę.
Powiedziała postać. Nie brzmiała już jak pastor Lewis. Brzmiała jak szum. Jak gdyby szum formował się w słowa.

— Nie mogę. Muszę uratować mojego przyjaciela przed zaszumionym nożem.

— Chodź na górę. Chodź na górę. Chodź na górę. Chodź na górę. Chodźnagórę. Chodźnagóręchodźnagórę. Chodźnagóręnagóręna. Górę. Górę. Górę. Sufit. Sufit. Sufit. Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark. Kark. Kark. KARK. HARK. HARK. HARK. HAR. HAR. HAŁ. HAŁ. HAU. HAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUHAUZEJDŹ ZE MNIE, SZUMIE. SZUUUUUUUUUUUUM. SZ. U. M. SZM. UM. Ej, kim do #!$%@? jest pastor Lewis? Pełznął po suficie patrząc na mnie pod kątem, który powinien złamać mu kark. CHoDŹ Na GórĘ KRASNOLÓDKÓW KOCHANIE. To nie będzie udany triiiiiAAAAAAAAAAA!!!

Spadałem. I było gorąco. Gdziekolwiek był i dokądkolwiek prowadził ten tunel, było w nim ciemno i gorąco. To chyba nigdy nie jest dobre połączenie. Nie żebym w życiu odwiedził wiele ciemnych i gorących pomieszczeń, ale mogę teraz stwierdzić, że wolę dobrze oświetlone miejscówki o niskiej temperaturze.

— Pomocy! Pomocy, spadam!
Wykrzyczałem po czym poczułem pod palcami asfalt. Na końcu tunelu zauważyłem światło.

— Chodź na górę.
Usłyszałem za sobą głos, który należał jednocześnie do Todda, pastora Lewisa, Eddiego i mojej mamy.
— To wszystko prawda. I dobrze o tym wiesz. To co postrzegałeś jako rzeczywistość było tripem. Czas, przestrzeń - to one są urojeniami. Tu i teraz znajduje się za Zasłoną z nich uszytych. Witaj w Nicości, która znajduje się poza światem. Nicości, która jest ostatnim przystankiem.

— NIE!

Spadając. Postaw go na nogi. Chodź na górę. I weź to coś z jego twarzy. Chodź na górę. Dołącz do szumu. Do Szumu. SZUMU. SZU—HAU!

— Wszystko w porządku?

Zamrugałem.

— Hej, żyjesz? Wszystko okej?
Zapytał mnie policjant.

Rozglądnąłem się dookoła. Leżałem na ulicy. Wokoło stali zaniepokojeni sąsiedzi. Masa radiowozów; większość na wprost domu Eddiego. Niko zaskomlał cicho w klatce, która leżała przy moim boku.

— C... c-co się stało?

— Jakby ci to... krzyczałeś "SPADAM, SPADAM, AAAA!" trzymając w ręku klatkę z psem, stojąc na środku ulicy. Bez butów. Z szufladą na głowie. To ja chciałbym wiedzieć co tu się stało.

— Wydaje mi się, że ratowałem Niko.
Wymamrotałem.

— Niko? To ten pies?

— Tak.

— Ratowałeś go... przed czym?

— Mój znajomy próbował go chyba zabić. A potem próbował odciąć sobie twarz, bo była cała... w szumie? #!$%@?.
Mój mózg przeanalizował streszczenie tripu.
— Ja #!$%@?ę. To było... #!$%@?. Co to w ogóle było?

— Trafne podsumowanie. Masz szczęście, że nie spadłeś z krzesełka. Dasz radę wstać?

Pomógł mi podnieść się z ziemi. Pokuśtykałem za nim do radiowozu.

— Chwila. A co z... um, z Toddem i Eddiem? Wszystko z nimi ok?

Spojrzał na mnie wymownie.
— Nie. Nie wszystko z nimi ok. I dlatego wszędzie trąbią, żeby trzymać się z dala od tego ścierwa. Teraz zostało nam już tylko posprzątać. Siadaj. Zaczekaj tu.

Podszedł do grupy policjantów. I ratowników medycznych.

#!$%@?. Ratownicy. I dwie pary noszy. I karetka. I... i...

...

...

———

Przytomność odzyskałem po 36 godzinach. We własnym łóżku.

Potem dowiedziałem się, że Eddiemu udało się finalnie pozbyć szumu z twarzy. Wraz z nią. Todd zmienił stylówę na kaftan i trafił do psychiatryka. Niko został oddany do schroniska, z którego szybko ktoś do adoptował. Chociaż tyle dobrego.

Jeżeli o mnie chodzi to powiedzieli mi, że offset może się nigdy w całości nie skończyć; że część efektów może ze mną zostać już na zawsze. Na początku im nie wierzyłem. Kto w końcu dałby w to wiarę? I jak niby miałbym się z tym w ogóle pogodzić?

#!$%@?, sam nie wiem.

Wiem natomiast, że ta czarna sylwetka nadal stoi na końcu tunelu. Prosi, żebym do niej dołączył. I nadal słyszę szum.
  • 3