Wpis z mikrobloga

#100obiadow
Czas na dzisiejszą reckę. Sobotnią, bo jeszcze nie kładłem się spać, więc dalej dla mnie jest sobota. Tak późno, bo wczoraj zachlałem pałę, wróciłem do domu o 5, umyłem się i poszedłem spać. Ale wstałem rano, bo robota goniła. Niby jak wróciłem to znowu zasnąłem, ale to by oznaczało, że dziś jest niedziela, a jutro jak wstanę to poniedziałek, a ja jeszcze nie chcę do roboty tak szybko wracać.

No ale recenzja mojego obiadu. Jako, że mam kaca i w ogóle źle i niedobrze i jak wstałem to już po 22 i lidl zamknięty, to zrobiłem frytki z jajkiem sadzonym i tamtymi ogórkami od mamy.

Koszt: tyle ile jeden duży ziemniak, 2 jajka i tyle. Oleju nie liczę, bo go jeszcze wykorzystam i nie wiem jak to w koszta wliczać. Do księgowej swojej muszę zadzwonić.

Frytki: Pokrojone, zblanszowane, tak z 4-5 minut we wrzątku się kisiły. Potem wysuszone i do garnka z gorącym olejem. Tam aż się ładniutkie brązowe zrobiły. Ja wolę takie bardziej brązowe niż złoto-żółte, ale to kwestia gustu. Na nie potem sól i papryka suszona słodka. Dipy to był majonez i kepucz.

Jakbym miał frytkownice to by były na dwa razy smażone, raz w 120 stopniach, a potem w 180. #!$%@?, niebo a ziemia różnica w smaku i konsystencji. Można je jeszcze podgotować wcześniej, to wtedy w ogóle ambrozja wychodzi. I do frytek najlepszy majonez jednak. I tu jest tak, że najpierw się obgotuje, by trochę zmiękły ziemniory, kroi, suszy papierem z wody
(lepiej się będą smażyć i tak nie pryska olej!), potem do oleju tak na 110-120 stopni, żeby się leciutko złote zrobiły i w środku były już dobre. Potem ogień! 180 stopni i czekamy aż się chrupiąca skorupka zrobi.

A od razu też dam przepis na najlepszy (#!$%@? nawet nie ma co się z tym kłócić) sos czosnkowy jaki jest. Czosnku ile tam lubicie, ja lubię dużo, przez praskę. Trochę śmietany, albo majonezu, albo jogurtu, co tam uważacie, i tak nie będzie tego czuć, bo to jest tylko po to by był rzadszy. Trochę pieprzu, curry (polecam, bardzo fajnie zmienia smak!) i... magiczny składnik. Ser feta. Tak, dobrze widzicie i czytacie. Ser śródziemnomorski zwany potocznie fetą. Nasza baza. Jogurty czy tam śmietany są tylko po to by całość była płynna. Miksujemy, a jak nie mamy miksera to widelcem #!$%@? żeby się zrobił. I gitara. Sosik 10/10, nawet z tym nie handlujcie.

Jajka: Trochę masła na patelnię, niech się rozpuści, dwa jajka, jedno mi się rozwaliło i żółtko się rozlało (), no ale trudno, życie. Na to soli trochę i akurat miałem mieszankę guran masala, czy coś takiego. Taka fajna, indyjska. Jajka jak jajka.

Plus ogóreczki, ale o nich już pisałem.

Ogólnie taki 5/10. Nie, wróć, 3/10 bo nie było mięska. Ale dla wegetarian byłoby 5/10. Niczym się nie wyróżniający, ale smaczny.

Plus po zjedzeniu dalej byłem głodny, to odsmażyłem wcześniejszy obiad. Kurak w śmietanie z makaronem soba. Taki japoński. Tam jeszcze była papryka i cebula i coś tam chyba jeszcze, nie pamiętam. Ogólnie wyglądało jakby już to parę razy zjadł, ale było dobre i było mięsko. Więc jako że było mięsko i się najadłem to wraca to 5/10, dla wegetarian znowu 1/10 bo było mięsko, ale kij z nimi.
2/100 - myślałem, że dziś nic nie wrzucę, ale jakoś się udało. Jutro natomiast nie wiem co będzie, bo jadę do znajomych na erpega i jak wrócę to równie dobrze może się położę spać. A nie, nie położę bo mam w poniedziałek lekarza na 7:30. Więc już wolę zarwać nockę. To coś wrzucę.

A, jeśli bym jadł obiad na mieście to nie będę robił recenzji, bo ja będę pisał tylko o tym co sam ugotuje. Zdjęcia znowu nie ma, bo zapomniałem cyknąć, ale wyglądało spoko, takie 6/10.

Pozdro z fartem i takie tam