Wpis z mikrobloga

194511 + 649 = 195160

Wolne Miasto Gdańsk

Lajtowy start....

Plan żeby pojechać kiedyś z #jaworzno nad morze zrodził się już jakiś czas temu, ale jakoś nie było kiedy... Do teraz :)

W poniewdziałek kupuję bilet na pociąg z Gdańska do Katowic, na piątek na godz. 13:27. Nadal co prawda nie jestem pewien czy pojadę, ale bilet jakby co warto mieć:) Ostatecznie na jazdę decyduję się w środę po południu. Przygotowuję sprzęt, pakuję wszystko co może mi być potrzebne po drodze do Apidury i kłądę się ciut wcześniej...

Czwartek, 5 rano, pobudka. Szybkie śniadanie, prysznic, sprawdzenie czy wszystko co miałem zabrać, zabrałem i kilka minut po godzinie 6 zaczynam pedałowanie.

Kawałek za Kluczami licznik zaczyna piszczeć że jadę złą drogą. Szybko ogarniam temat i zdaję sobie sprawę że zapomniałem zsynchronizować Wahoo więc mam starą wersję trasy, bez poprawek które robiłem w środę a które okażą się być dość znaczące :) Decyduję się jechać na wskazaniach licznika i korzystając z własnej pamięci, choć zapamiętanie gdzie jakie zmiany robiłem, na trasie która biegnie praktycznie przez cały kraj jest lekko brawurowe :)

Mniej więcej do godziny 8 straszą mnie nisko wiszące chmury, ale szczęśliwie nie spada z nich ani kropla deszczu. Wieje od zachodu (dość mocno momentami) ale trasa wiedzie na północ więc wiatr będzie co najwyżej boczny, leko denerwujący. Do Piotrkowa Trybunalskiego dojeżdżam bez większych przygód, uzupełniając tylko raz wodę po drodze. Tam robię stopa w burżuazyjnym McD i jadę dalej, na północ. Kawałek za Piotrkowem zaczynają się drogi o... dość dyskusyjnej nawierzchni. Znaczy asfalt jest... W ilościach znikomych momentami, ale cóż. Jakoś trzeba przeboleć albo jechać pod prąd jeśli po prawej stronie drogi asfaltu niet, a po lewej jest gładko jak na lodowisku. W ogóle w województwie Łodzkim i w Mazowieckim zauważam pewną rzecz która mocno rzuca mi się w oczy: często przed domami, na wioskach tak zapadłych że prawdopodobnie nie ma ich nawet na mapach, przed ogrodzeniami i płotami domów stoją ławeczki. A na tych łąweczkach siedzą dziadkowie i babcie. Czasami w parach, a czasami już sami. I tylko zerkają na przejeżdżające samochody. Widok lekko przygnębiający.

... i ogólnie nieprzyjemna noc.

Już po zmierzchu dojeżdżam do Płocka. Na zachodzie i północy straszą rozświetlające niebo błyskawice. Ale to daleko przecież... gdzieś nad Włocławkiem jak mi się wydaje, nie ma powodu do stresu ;)
W mieście znak że objazd jest i że most zamknięty. Dla mnie? - sam siebie pytam w myślach. Na pewno jakoś da się przejechać :) Dojeżdżam do mostu Legionów Piłsudskiego i z westchnięciem konstatuję że jednak, cholera, zamknięty. Decyduję się szybciutko przejechać wałem do mostu Solidarności i tam kontynuować jazdę. Wał okazuje się być jakimś ujebem wysypanym kamulcami z zakazem wjazdu, ale ciemno jest, nikt nie widzi więc można :) Dojeżdżam do drugiego mostu i wjeżdżam pod znak... Zakazu jazdy rowerem... Nosz kur... Trudno, jadę, nie będę wpław przecież płyną przez Wisłę. W porę jednak ogarniam że tam ddr jest. Kicam przez barierkę i jadę później już całkiem wygodnie. Przemykam przez centrum i zaczynam się kierować najpierw na północny zachód później na północ. Mówiłem o błyskawicach? To powiem jeszcze raz. Za Płockiem, na zadupiu zapomnianym przez wójta, gdzie latarni nie ma, wokół pola i chyba lasy dopada mnie tęga burza. Pada tak że na ogół da się jakoś jechać, a błyska się tak, że zastanawiam się po co w ogóle mi lampka. Dwa razy, przed solidną deszczową pompą udaję mi się schować na przystankach. Co daje skutek taki sobie bo i tak zdążyłem już przemoknąć. Jest kilka minut po północy. 15 stopni i temperatura spada... Ubieram nogawki, bluzę i ultralighta. A i tak powiedzieć że jest rześko to za mało.

Przez te burze i objazdy w Płocku tracę sporo czasu (ponad godzinę). W Sierpcu robię jedną jeszcze przerwę na wykwintnym Orlenie na kawę.

Trasę miałem pomyślaną tak (tą drugą wersję) żeby po nocy jechać po drogach wojewódzkich. Głównie dlatego że (optymistycznie zakładam) asfalt będzie całkiem spoko. Tak też się dzieje. Z Sierpca do Brodnicy dojeżdżam po bardzo równej drodze z czego jestem bardzo zadowolony. Zwłaszcza że po tych nieszczęsnych deszczach temperatura spada momentami do około 8 – 10 stopni. Jest mgła. Jest ciemno. Oświetlenia ulicznego brak. Po bokach drogi grasują jakieś jelenie albo inne dziki. Co chwilę coś szura i szeleści zaraz na granicy widzialności... A jeszcze z moją bujną wyobraźnią, robi się "zabawnie" :) W okolicach Fitowa zaczyna wstawać słońce. Robi się o wiele raźniej po męczącej nocy. Ciekawostka: od Brodnicy do Dzierzgonia widzę więcej dzikiej zwierzyny niż kiedykolwiek wcześniej. Kilka razy przez drogę przebiegają sarny i jelenie. Kilka razy widzę dziki ryjące gdzieś w lesie, lisy i zające. I gęste, ciemne lasy wokół (pomimo że słońce już wstało, tam temperatura jest kilka stopni niższa, a mgła jeszcze robi swoje)

Zerkam na zegarek i uzmysławiam sobie że jak nie dam mocniej w pedały to na pociąg mogę się lekko spóźnić...

Około 10km przed Malborkiem mijam znak że objazd jest (fajnie) przez Sztum (zajebiście). Zatrzymuję się, zerkam na mapę, szybka kalkulacja w głowie... Jeśli pojadę objazdem to za cholerę nie zdążę... Olewam znak i jadę tą niby zamkniętą drogą. Kilka razy natrafiam na ruch wahadłowy, ale poza tym jedzie się całkiem nieźle.
Do Malborka wjeżdżam około 9, tęgo spóźniony. Robię zdjęcie pod zamkiem, zdejmuje przemoczone i nogawki i bluzę i kieruję się na Tczew. Na DK 22 mam bardzo mocny wiatr w gębę. Jadę w porywach 20 km/h i to i tak jest dużo. Tracę czas. A znaczny ruch (głównie ciężarowy) nie pomaga jechać sobie lajtowo. W Tczewie dostaję wiatr boczny/w plecy więc nieco nadrabiam lecąc po 35-40km/h gdzie się da.

W Gdańsku melduję się niemal równo o 12... Gdzie zostaję solidnie zlany deszczem po raz ostatni już. Kieruję się w kierunku plaży. Miasto zakorkowane, droga którą chciałem jechać rozwalona, znaków o objeździe nie ma... Uznaję że nie będę ryzykował i wracam w kierunku dworca... Korki. Żeby zdążyć uskuteczniam slalom między samochodami, jadę pod prąd i na czerwonym, skaczę po chdonikach i chwilę przed godziną 13 dojeżdżam na główny. Kupuję jakieś jedzenie jeszcze, wodę i pakuję się do pociągu... Do Olsztyna :D Jakaś dziewczyna m nie uświadamia że tym do Katowic na pewno nie dojadę... Na sekundy przed odjazdem udaje mi się wysiąść :) Po zapakowaniu się do dobrego pociągu zapadam w mikrodrzemki i tak mi mija ośmiogodzinna droga do Katowic.

Wspaniała to była wyprawa :)

Staty:
649 przejechanych kilometrów
ponad 25 godzin w siodle netto (ponad 30 brutto)
10651 spalonych kalorii
50 zaliczonych gmin
7 odwiedzonych województw

I chęć na poprawienie tego

#100km #200km #300km #400km #500km #600km (nr. 2)

#rowerowyrownik
MordimerMadderdin - 194511 + 649 = 195160

Wolne Miasto Gdańsk

Lajtowy start.......

źródło: comment_N1fPFExg9Saj6QmnV5n2f3UhfCVmKmDz.jpg

Pobierz
  • 15
@krabozwierz: Pozdro panie kolego :)
@HalBregg: Z nogami całkiem spoko, nawykły już chyba. Ale rok temu puknął bym się w czoło na taką trasę. A jedzenie... Na start wziąłem cztery banany :) Zwykle uzupełniam po drodze, McDonald, Orleny itp. Czasami jakieś lokalne sklepiki, ale na wioskach to z nimi różnie bywa (nie można kartą, wyłączone lodówki itp.) I protip: Dobre są pastylki z Guaraną (na tej trasie zjadłem całe dwie,