Wpis z mikrobloga

Hosting. Wrzucam dane w chmurę, backup. Postronnych przepraszam.

***

Napisałem tylko jeden wiersz, który naprawdę mi się podoba, chociaż oceniany trzeźwym okiem jest okropnie głupi. Powstał w dniu, w którym spróbowałem meskaliny po raz pierwszy.

Wybrałem się wtedy do rezerwatu, nad rzekę, przycupnąłem pod drzewem i tam przyjąłem 350 miligramów, proszek wymieszany z sokiem pomarańczowym. Słyszałem, że może po tym boleć brzuch - nie kłamali, uświadomiłem sobie dobitnie. Przez pół godziny walczyłem z własnym ciałem, oddychając ciężko i starając się myśleć o czymś zupełnie innym, ostatecznie przegrałem, dostałem torsji i na kolanach zwróciłem wszystko. Ależ byłem po tym wściekły na siebie!

Przywlokłem się nad brzeg rzeki, by przemyć twarz. Z nadzieją wyczekiwałem działania psychodeliku. Na marne, upływ czasu zdawał się nie przynosić efektów.

Irytacja wzięła wreszcie górę, zawiedziony postanowiłem wrócić do siebie i zarzucić ostatni karton, żartobliwą czarną godzinę. Desperacko pragnąłem należnych przeżyć, sporo wysiłku kosztowało mnie znalezienie odpowiednio spokojnego dnia. Akurat ten konkretny kwas był mi już znany, dlatego mogłem mieć pewność wrażeń.

Po krótkim wahaniu wskoczyłem wreszcie na rower, by udać się w drogę powrotną. Stanowczość decyzji miała uchronić mnie przed dalszym marnowaniem cennego czasu. Jechało się zaskakująco lekko i przyjemnie, świat jaskrawiał, ptaki ćwierkały zjawiskowo. Kompletny spokój ducha opanował mnie w sposób mimowolny. Dziarsko pokonałem dzielące mnie od domu kilometry. Do mieszkania wszedłem zupełnie nonszalancko, nie przejmowałem się wcale możliwością przypadkowego spotkania domowników.

W pokoju szybko odnalazłem obiekt poszukiwań, wrzuciłem go następnie pod język, a kiedy papierek zwilgotniał, przeżułem i połknąłem.

Dzień był letnio-upalny, a przejażdżka kosztowała mnie trochę sił i... świeżości. Przed wyjściem przemyłem twarz kranówą. Po zakończeniu tej czynności oparłem się ciężko o umywalkę i wreszcie spojrzałem w lustro. Oczyma pełnymi źrenic. Oczyma pozbawionymi tęczówek.

No tak. No pewnie. #!$%@? mać.

Z niedowierzaniem złapałem się za głowę, a kiedy wreszcie minął pierwszy szok, nie pozostało mi już nic, prócz złożenia sobie szczerych gratulacji. Godne podziwu braki w intelekcie, pan tak żyje?

Stało się to, co stało się miać. Szczególne mrowienie w ciele nie pozostawiało złudzeń, połkniety karton ładował się nieubłaganie. W tamtym czasie nawet nie zdawałem sobie sprawy z istnienia benzodiazepin. Przerośnięty chwilą nieborak może w krytycznej sytuacji próbować zbić trip alkoholem, ja nawet nie brałem tego pod uwagę. To nie był moment na użalanie się, raczej na wybiegnięcie z domu. Miałem poważne, uzasadnione obawy co do rychłej utraty własnej racjonalności, należało więc czym prędzej owe resztki rozumu wykorzystać.

#!$%@?ć do lasu dopóki jeszcze ogarniam.

Wspomnienia tego, co działo się później są dość... kolorowe. W moim umyśle to przenikające się, wirujące segmenty. Nijak nie potrafię ułożyć ich chronologicznie. Sprawa zupełnie niewykonalna, podczas rejestrowania czy też projektowania owych doznań, po cichu wymknęła mi się idea czasu. Wymknęła? Rozmyła. Wsiąkła? Nie, ulotniła. Rozpadła? Chwila, zaraz, idea? Chwila? Moment. Czekać? Czekać, minie. Minie? Minie, mnie. Mnie? Ja...

Trochę szalone, prawda? Trudno wyjaśnić stan psychodeli, opisanie go w pełni jest natomiast niemożliwe. Można co prawda próbować, jednak z całą pewnością wymaga to wyrozumiałego słuchacza o otwartym umyśle, nie zaś przypadkowo napotkanych w lesie niemieckich emerytów. Głupia sprawa, musiałem napędzić nieszczęsnej grupie staruszków niezłego stracha. Nienaumyślnie, przysięgam.

Pozdrowienia z wakacji. Fajnie było w Polsce?

Przedzieranie się przez krzaki. Ciężki rower. Patyki w szprychach. Przebłyski. Udało mi się wreszcie zebrać myśli na tyle, by postawić sobie ostrożne pytanie o zasadność tej męki, gdy wtem...

Stanąłem na brzegu rzeki. Tego już było za wiele. Finał podróży zmieszał się z początkiem, odcinek okazał się punktem. Dwa strumienienie, koryto jedno. Heroiczne zmaganie absurdu z obłędem, ot co. Wzniosłość błahości. Kulminacja.

Efektem puenta, ukoronowanie. Sedno całej opowieści - durny do granic wiersz, wystukany mozolnie w notatniku telefonu. Mój ulubiony.

Patrz, muszle w piasku
Teraz to jak kamyk, a przecież było tam życie
A tam ten gościu taki
W nurcie rzeki mieszkasz faceciku?
W porządku
To jeszcze patykiem cię szturchnę
Jakbyś do tej pory miał niewystarczająco
#!$%@?
w życiu
Wszędzie wzory
Niesamowite
Pająk wszedł mi na dłoń

_I plamę z jagód mam na dżinsach
Śliczne to wszystko
Ależ mamy świat
Dziwny w #!$%@?

#wujaandzej #tworczoscwlasna #narkotykizawszespoko #ejmordo
  • 12
trochę szalone, prawda? można co prawda

strumienienie

po zakończeniu tej czynności - dziwnie brzmi

wrzuciłem go następnie - następnie wrzuciłem go

w tamtym czasie - w tamtych latach (??)

przerośnięty chwilą - przytłoczony

przedzieranie się przez - > przedzieranie przez

tego już było za wiele - tego było już za wiele

zmaganie - zmagania

za dużo się

przecinki kiedy wreszcie wstawi je za mnie algorytm

błędy w samym wierszu spoko usprawiedliwione