Wpis z mikrobloga

Manifest Armageddon's Blade'a

DRODZY BRACIA PRZEGRYWY! DRODZY PANOWIE!

Od kilku lat czytuję Wasze tagi na Wykopie. Dawniej robiłem to sporadycznie, od kilku miesięcy jestem stałym bywalcem Wykopu i z wypiekami czytam Wasze forumowe wypociny. Ostatnio nawet dokonałem aktu rejestracji, aby móc zacząć się aktywnie udzielać na forum.

Pragnąłbym podzielić się z Wami moimi przemyśleniami. Są to przemyślenia natury okołopolitycznej. Z lektury forum wywnioskowałem, że większość z Was to sympatycy nurtów skrajnie prawicowych - głównie konserwatywnego liberalizmu lub w mniejszej części nacjonalizmu. Generalnie - jako ludzie skrzywdzeni przez obecny system, w którym kobiety uzyskały ponadnaturalnie wielką przewagę nad mężczyznami - opowiadacie się za powrotem PATRIARCHATU. Feminizm liberalny, który drenuje społeczeństwa "zachodnie" (do których Polska należy od '89 roku) promuje przejmowanie przez kobiety sterów w licznych sferach gospodarczych, politycznych i społecznych. Przez to znaczenie mężczyzn w społeczeństwie jest sztucznie obniżanie. Biorąc pod uwagę hipergamię kobiet, co wielu z Was zauważyło, coraz większa rzesza panów wypada nie tylko z rynku matrymonialnego, ale traci jakikolwiek szacunek ze strony kobiet i jest zwyczajnie pogardzana, a nawet marginalizowana. Wszyscy wiemy, że legendarna dobroć i łagodność kobiet - cechy, które społeczeństwo zwykło im przypisywać - są niczym więcej niźli mitem. Wiemy, że kobiety zdolne są do niezwykłych podłości i okrucieństw zarówno wobec mężczyzn (głównie tych, których uważają za słabszych, głupszych lub gorzej sytuowanych), jak i wobec siebie wzajemnie. Podłość ta często jest zawoalowana, ale niekiedy kobiety - czując, że mają przewagę nad swoją ofiarą - okazują swoje okrucieństwo wprost. Świat zdominowany przez baby, te hipergamiczne i skrajnie egocentryczne bestie, to świat dążący do upadku. Kobiety wcale nie dążą dziś do równouprawnienia, lecz do kompletnej dominacji nad mężczyznami. Oprócz równouprawnienia w kwestii roli społecznej i zawodowej, domagają się także utrzymania przywilejów typowych dla społeczeństw konserwatywnych, gdzie facet powinien zarabiać więcej od kobiety, bądź wręcz całkowicie ją utrzymywać. Mało tego - równouprawnienie w życiu zawodowym, gospodarczym i politycznym też jest fikcją. Dziś wiemy już, że kobiety nie dążą do równouprawnienia, lecz do dominacji. Interesują je tylko takie role społeczne i zawodowe, które przynoszą prestiż, wysokie zarobki i władzę. Chcą być biznesmenkami, kierowniczkami, posłankami, ministrami, itd. W zdecydowanej większości przypadków brzydzą się one pracą ciężką, fizyczną, niebezpieczną i słabo płatną. Dlaczego feministki (liberalne) mówią o parytetach dla kobiet tylko w kontekście ław parlamentarnych i rad nadzorczych, a więc tam, gdzie sprawuje się władzę i zarabia relatywnie dużo pieniędzy?
Panowie - to Wy wypracowujecie lwią część PKB, to Wy jesteście bardziej kreatywni, silniejsi i wnieśliście znacznie więcej wkładu do światowej nauki i kultury. Dlaczego jako de facto LEPSZA płeć pozwalacie się tak tłamsić?
TAK NIE MOŻE DALEJ BYĆ!
Po tym co napiszę w dalszej części możecie stwierdzić, że jestem wariatem/psycholem itd. Chociaż po lekturze Waszych forumowych wypocin śmiem założyć, że mój radykalizm znajdzie u Was przynajmniej częściowe zrozumienie, a może nawet poparcie/poklask.
Otóż, moim zdaniem są dwie drogi wyjścia z obecnego impasu - z sytuacji, która zmierza wprost ku katastrofie. Nie będę tu ukrywać swoich sympatii politycznych. Zaznaczam, że nie jestem członkiem/działaczem żadnej organizacji politycznej.

Jedna z tych dróg to droga uwsteczniająca (reakcyjna). Jest to droga powrotu do PATRIARCHATU. W takim układzie kobiety zostałyby wycofane zarówno z życia politycznego, jak i z tych obszarów życia zawodowego, jakie opanowały one wskutek działalności ruchu feministycznego. Miejsce kobiety byłoby w domu. Obowiązywałoby ją posłuszeństwo względem mężczyzny (ojca, dziadka, starszego brata, a w dorosłym życiu - wobec męża). Taki stan rzeczy uniemożliwiłby kobietom niszczenia tkanki społecznej poprzez dyktowane przez hipergamię marginalizowanie 80% płci męskiej - co jest oczywistym skandalem. Uniemożliwiłoby im wybrzydzanie w kwestii wyboru partnera, gdyż o jej wyborach matrymonialnych decydowaliby wspólnie ich ojcowie oraz kandydaci na męża. Czy zatem każdy chłopak (w tym dzisiejsze przegrywy) miałby szansę na własną żonę? Niestety, nie. W społeczeństwach konserwatywnych liczy się oczywiście status majątkowy i społeczny potencjalnego męża. Ojcowie nie chcą bowiem wydawać swoich córek za "byle kogo". Dlatego szanse na ożenek mieliby jedynie panowie o odpowiednim zapleczu finansowym i odpowiedniej pozycji społecznej. W skrajnych przypadkach społeczeństw konserwatywnych - jak np. w niektórych krajach arabskich - bogaty mężczyzna (ówczesny samiec alfa) mógł posiadać cały harem, podczas gdy biedacy nie mieli żon wcale bądź mogli zostać co najwyżej (po kastracji) opiekunami haremu. Konserwatyzm (czy to w wydaniu feudalnym, czy kapitalistycznym) jest zatem systemem opresyjnym, który de facto służy głównie samcom alfa, podczas gdy większość męskiej populacji wypruwa sobie żyły, by znaleźć partnerkę bądź po prostu tkwi w przegrywie tak samo, jak ma to miejsce w obecnym systemie liberalnym, przeżartym rakiem feminizmu.

Jest jednak jeszcze druga droga - droga postępu społecznego. Jest to droga FEMINIZMU SOCJALISTYCZNEGO, który skrótowo nazywał będę zgrabnym (niczym Wasze wymarzone, lecz okrutne i wiodące Was ku zgubie - rusałki) akronimem SOCFEM.
Feminizm socjalistyczny jako taki nie jest niczym nowym. Był on częścią programu politycznego socjalistów, którzy w XIX wieku rozpoczęli walkę o usunięcie kapitalistycznego (a wielu przypadkach wręcz postfeudalnego) ucisku. Feminizm ten zakładał REALNĄ EMANCYPACJĘ kobiet, a więc nadanie im praw publicznych (w tym prawa wyborczego) i umożliwienie im pracy, a przez to wyzwolenie spod ucisku mężczyzn. Kobiety otrzymały prawo, a wręcz obowiązek pracy. Ponieważ nadawanie komuś praw jest wtedy uzasadnione, kiedy jednocześnie jednostka przyjmuje na siebie obowiązki względem zbiorowości, która jej te prawa nadaje. Dlatego właśnie projekt społeczny socjalistów był zdecydowanie bardziej sprawiedliwy. Traktorzystki, robotnice w fabrykach, konduktorki, tramwajarki, kołchoźnice - te wszystkie jakże potrzebne zawody w ustroju socjalistycznym były uprawiane (przynajmniej w założeniu) na równi przez kobiety, jak i przez mężczyzn. I w takim przypadku mamy do czynienia z realnym wyzwoleniem - kobieta jest wolna i ma równe prawa, ale ma też równe obowiązki. Nie jest w żadnym stopniu uprzywilejowana. Może być zarówno posłanką, nauczycielką, jak i budowniczką stawiającą na przykład nowe bloki mieszkalne dla rozwijającej się populacji. Jest praca, jest godność, są laurki i życzenia z okazji 8 marca, ale nie ma księżniczkowania, nie ma tinderowania, nie ma popuszczania szpary stadu napalonych alf w klubowych toaletach.

Pamiętajmy jednak o tym, że gdy system socjalistyczny implementowano w poszczególnych krajach w XX wieku, zawsze odbywało się to poprzez rewolucyjne odrzucenie KONSERWATYWNYCH systemów społecznych. Tak, ówczesny kapitalizm był (szczególnie na wschodzie) zdecydowanie bardziej konserwatywny niż obecny. Dlatego właśnie kobiety na ogół z entuzjazmem, a przynajmniej ze zrozumienie przyjmowały emancypację, którą im oferowano.
Dziś mamy do czynienia ze zgoła odmienną sytuacją. Aby zbudować społeczeństwo socjalistyczne, musielibyśmy kobietom wiele zabrać. Dziś to one są SILNIEJSZE. Dlatego rewolucja socjalistyczna byłaby projektem skierowanym nie tylko przeciw dyktaturze kapitału (banków i korporacji), nie tylko przeciw wąsatym Januszom biznesu, którzy wyciskają z pracowników siódme poty, by wozić spasione doopska nowymi S-klasami, ale także przeciw dyktaturze kobiet, podstępnie zaaplikowanej nam przez ruch feministyczno-liberalny.
Ludzie uprzywilejowani dla obrony swojej uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie posługują się zazwyczaj PRAWEM i SIŁĄ. Najpierw układają prawo, które zabezpiecza ich interesy materialne i społeczne, a potem za pomocą aparatu administracyjnego państwa egzekwują wprowadzone przez siebie przepisy. Jeśli pojawia się opór ze strony uciśnionej części społeczeństwa, to jest on dławiony przez aparat przemocy (policję i wojsko). Oczywiście, nie zawsze dochodzi do rozwiązań stricte siłowych (jak np. we Francji przeciw ruchowi Żółtych Kamizelek). Mogą być wprowadzane także łagodniejsze środki, jak grzywny czy kary ograniczenia lub pozbawienia wolności wobec opornych. Niemniej jednak, gdybyśmy teraz chcieli odebrać uprzywilejowanym ich pozycję, zderzylibyśmy się boleśnie ze ścianą.
Tak więc gdy jeśli mężczyźni chcieliby zrzucić tzipę z piedestału i wprowadzić rzeczywiste RÓWNOUPRAWNIENIE, niechybnie podniósłby się kwik l0ch odrywanych od koryta.
Każda rewolucja wymaga stanowczości. Rewolucja to diametralna zmiana systemu społecznego w kierunku czegoś lepszego, nowocześniejszego. W pierwszym jej etapie, przed wprowadzeniem właściwego systemu egalitarnego, konieczne jest ustanowienie dyktatury uciśnionych nad uciskanymi. Ci, którzy do tej pory byli dominatorami i prześladowcami, muszą ponieść surową karę za swoje dotychczasowe postępowanie. Muszą doznać ucisku - rachunek krzywd musi zostać wyrównany. Pamiętajcie o tym, moje Wy drogie płaczące do poduszki przegrywy i płaszczące się przed p0lskimi (i nie tylko) księżniczkami betacucki.
W nowym systemie kobiety, nim dostaną jakiekolwiek uprzywilejowane pozycje (w sferach administracji, polityki, zarządzania przedsiębiorstwami) będą sobie musiały na to zasłużyć, podobnie jak mężczyźni przez wieki udowadniali swoją wytężoną pracą, że ich płeć zdolna jest do rządzenia i kreowania postępu cywilizacyjnego.
Dlatego konieczne będzie wprowadzenie parytetów dla kobiet w tych miejscach pracy, w tych branżach, gdzie pracuje się ciężko, fizycznie, gdzie jest brudno, nieprzyjemnie, a niekiedy nawet niebezpiecznie.
Place budowy, platformy wiertnicze, kopalnie, poligony wojskowe i inne cudowne miejsca - one wszystkie czekają na was, "drogie" p0lki. Tam będzie miały szanse realizować swoje ambicje zawodowe, a przede wszystkim tam nauczycie się przede wszystkim szacunku dla pracy, pieniędzy (których tak bardzo pożądacie od swoich betabankomatów) oraz przede wszystkim - szacunku dla mężczyzn, którzy przez wieki wykonywali takie prace.
Parytet nie musi wcale oznaczać podziału 50%-50% pomiędzy płciami. Rewolucja nierzadko wymaga przechylenia szali w przeciwnym kierunku, wymaga (przynajmniej w początkowym etapie) pewnego wstrząsu, pewnej przesady. Dlatego też parytety dla kobiet w pracach podstawowych powinny wynosić 60% - 80%. Ktoś pewnie powie, że kobiety będą mniej wydajne od mężczyzn w tych miejscach. Że będą się obijać i cały czas plotkować, dlatego praca będzie iść po prostu słabo. Owszem, gdyby pozostawić kobiety w takim miejscu pracy samopas (np. pod kontrolą femi-brygadzistek) partactwo i bumelanctwo zapewne kwitłoby bujnie niczym pokrzywy na kompostniku. Z tego właśnie względu praca roboczych brygad kobiecych powinna być zmilitaryzowana odbywać się pod pieczą wojsk wewnętrznych. Militaryzacja pracy oznacza ścisłą dyscyplinę pracy. Złamanie tej dyscypliny - oznacza surowe kary (w tym więzienie), a uchylanie się od obowiązku pracy - to dezercja. Jak wiadomo, dezercja oznacza zdradę, a zdrada implikuje... czapę. Zaraz mi Panowie pewnie przerwiecie, że nasze drogie p0leczki zaczęłyby kombinować i korumpować naszych dziarskich żołnierzy - dozorców, próbując wykupić się od tyrki za pomocą swoich tradycyjnych "precjozów", czyli doopy i tzipy. Aby zapobiec korupcji, oddziały wojsk dozorczych powinny rekrutować swoich członków z aktywnych gejów (mogących wylegitymować się posiadaniem partnera). Pod opieką wyposażonych w broń maszynową (i pejcze ;-) homo-ułanów nasze panie będą mogły oddać się w pełni samorealizacji w wytężonej pracy dla dobrobytu socjalistycznej ojczyzny.

Co myślicie o mojej koncepcji socjalistycznej rewolucji przegrywów i beciaków?

Żeby nie przynudzać, kończę na dzisiaj i idę skwitować mój manifest toastem bułgarskiej brandy.
Wasze Zdrowie, Panowie!

#przemcel #przegryw #betabetacontent #rewolucje
  • 4