Wpis z mikrobloga

#film na podstawie prozy Blanki Lipińskiej jest zły. Bardzo zły. Jest ładny wizualnie. Massimo jest ładny, Anna Maria jest ładna. Włochy też są ładne, więc nie dziwi, że podoba się zwykłym oglądaczkom (specjalnie zaznaczam panie). Ale jako film jest katastrofą od początku do końca. I moim zdaniem problemem nie jest historia, a sposób w jaki została pokazana (i napisana przez BL).

Erotyk to pewien specyficzny gatunek, ale powstał po coś. I przede wszystkim powstał dla dorosłych. Tak jak lubimy oglądać horrory by się bać, tak niektórzy lubią oglądać erotyki - wszystko po to, by w bezpiecznym dystansie ekranu przeżyć konkretne emocje. Erotyk, aby był dobry musi (albo może) opowiadać o czymś zakazanym. Perwersyjnym. Dać te emocje, których szukamy. Ale właśnie - w bezpiecznym dystansie. To taki rodzaj ucieczki od świata (jak wiele gatunków).

Moim zdaniem problemem 365 dni czy Greyów jest jednak to, że chciały być erotycznymi komediami romantycznymi a nie erotykami. Założono sobie, że trafią do szerokiej widowni, więc zrobiono z nich opowieści gloryfikujące i romantyzujące przemoc. Ładne, kolorowe, z happy endem (no pun intended). Zamiast, tak jak erotyk powinien, dać pewien rodzaj dreszczyku emocji, ale takiego, o którym nie opowiada się dookoła wszystkim. A jednocześnie przestrzegać na tyle, by nie chcieć wprowadzać tych emocji w życie.

Dlatego uważam, że to nie erotyki (dobre) a właśnie komedie romantyczne są problemem. Ile to razy właśnie te filmy gloryfikowały toksyczne zachowania tak panów jak i pań, w imię "miłości?" Twierdząc, że cel uświęca środki? Udawanie kogoś innego, oszukiwanie wybranki/a, manipulowanie, itd, itd. Ten gatunek wypaczył romansowanie i miłość do tego stopnia, że dziś mamy takie "dzieła" jak 365 dni czy Grey. Filmy złe i piorące mózgi kolejnym pokoleniom.

#przemyslenia #filmy #365dni #blankalipinska #50twarzygreya
  • 1