Wpis z mikrobloga

#lacunafabularnie #lacunafabularniefantasy

Otacza nas krąg nienawiści. Przymierza są zawiązywane i zrywane. Przyszło nam zapłacić za dzielenie się tym światem i zapomnieliśmy w czym tkwi nasza siła. Mój chłopcze, to może być moja ostatnia wyprawa. Przez całe życie z dumą obserwowałem jak mężniejesz i stajesz się orężem sprawiedliwości. Pamiętaj, nasz ród zawsze rządził mądrością i siłą. Wiem przeto, iż nigdy nie nadużyjesz nadanej ci ogromnej władzy. Pamiętaj jednak, synu, że największym zwycięstwem jest zjednanie sobie serc poddanych. Powiadam ci to, bowiem gdy mój czas dobiegnie końca to ty zostaniesz królem.

Eckart odłożył pióro, zapieczętował pergamin swoją królewską pieczęcią i włożył go do sakiewki. Niepewnym krokiem opuścił swoją kajutę, by ujrzeć widok setki otaczających go okrętów wystrzeliwujących pociski w stronę murów miasta.

- Utrzymać szyk! Trzymać się razem! Orestia będzie nasza! Królu - rzekł Sven - są otoczeni.
Gdy tylko Nord skończył mówić, seria błyskawic rozświetliła nocne niebo i wzburzyła morze.
- Dobrze - odparł Król Eckart - Nie przestawajcie strzelać. Przygotuj ludzi do zejścia na ląd, musimy zdążyć przed burzą.

Sven z potwierdzeniem skinął głową i rozpoczął mobilizację nordańskich wojowników. Eckart niepokojąco spojrzał na niebo i skierował się do swojej kabiny. Dobył swój topór wojenny, założyć hełm, pełniący również funkcję korony, i udał się obserwować jak jego ludzie masakrują miasto Orestia, które zdawało się stawiać opór ostrzeliwując z z murów i wież oblężniczych nadciągającą flotę Nordów. Ponosili jednak wielkie straty, a mury lada moment mogły paść pod naciskiem ostrzału kul armatnich. Upadek Orestii wydawał się być nieunikniony.

- Napierać dalej! Celujcie w... - nagle rozbrzmiała potężna eksplozja, która roztrzaskała jeden ze nordańskich statków, a a za nią nastąpiły kolejne, spowodowane przez kule armatnie wrogich statków przeszywające kadłuby północnej flotylli.
- Co się dzieje?
- Krasnoludy zastawiły pułapkę! Atakują od zachodu! - krzyknął Sven, podczas gdy kolejne okręty Nordów zostawały unicestwione. - Wasza wysokość, musimy się wycofać!
- Nie! Kontynuować atak!
- Wysyłasz swoich ludzi na śmierć!
- Ich poświęcenie zostanie docenione w przyszłym Imperium. Podzielimy flotę. Przycumujemy na wschodzie i zajdziemy ich od lądu, gdy główna flota odciągnie ich uwagę.
- Zwariowałeś?! Eckart, doradzam ci od 15 lat, posłuchaj mnie, wycofaj flotę, wyślij tych ludzi do domu, zapomnij o tej wojnie, póki jeszcze możemy.
- Do diabła z ludźmi! Nic nie przeszkodzi mi w zwycięstwie, nawet ty. Wojownicy Nordanii, walczcie za swojego króla!

4 statki oddzieliły się od głównej floty, która powoli zostawała zatapiana przez wspólne siły ludzi i krasnoludów. Sztorm stawał się coraz groźniejszy, a błyskawice przeszywały powietrze z niespotykaną do tej pory siłą i częstotliwością. Jedna z nich trafiła w pobliskie góry, niczym meteor, tworząc otwór w powłoce skalnej. Okręty wojenne Nordów nie radziły sobie z gwałtownymi, gigantycznymi falami. Rankiem do brzegu dotarł tylko jeden z czterech okrętów, ten królewski, wbity w górzysty brzeg dziobem. Król Eckart, Sven i reszta załogi obeszli się bez szwanku i wyszli na brzeg.

- Spójrzcie - Eckart wskazał na dymiącą dziurę w górze - to tutaj uderzył ten piorun, jeszcze się dymi. Nie możemy być daleko od Orestii, musimy tylko się przedostać przez te góry i iść na wschód. Wciąż możemy wygrać tę wojnę!

Załoga rozpoczęła długą wspinaczkę. Gdy w końcu dotarli do wnęki stworzonej przez uderzenie błyskawicy im oczom ukazało się coś, czego nie spodziewali się tutaj ujrzeć, miecz. Uwięziony w unoszącym się, postrzępionym kawałku lodu, a runy, które biegły wzdłuż jego ostrza, świeciły chłodnym błękitem. Poniżej znajdowało się jakieś podwyższenie, stojące na dużym, delikatnie wzniesionym pagórku pokrytym puchem. Na runiczne ostrze padało delikatne światło, które dochodziło gdzieś z góry, gdzie jaskinia była otwarta dla światła dziennego. Lodowe więzienie skrywało niektóre szczegóły kształtu i formy miecza, inne przeinaczało. Ujawniał się i ukrywał jednocześnie, a tym bardziej kusił, jak nowy kochanek nieskazitelnie przebijający się przez zwiewną zasłonę. Eckart zrobił krok do przodu, chcąc wyciągnąć miecz kawałka lodu.
- Czekaj - parsknął Sven- na podwyższeniu jest napis. Zobaczę, czy potrafię to przeczytać. To może nam coś powiedzieć

Obaj podeszli, Sven ukląkł i spojrzał na napis, a Eckart zbliżył się do kuszącego miecza. Król rzucił okiem na napis, który tak zaintrygował jego towarzysza. Nie był on napisany w żadnym języku, który znał, ale Sven wydawał się być w stanie to przeczytać, sądząc po tym, jak jego oczy przesuwały się po literach. Eckart uniósł rękę i pogłaskał lód, który ich oddzielał - gładki, śliski, śmiertelnie zimny - lód, tak, ale było w nim coś niezwykłego. To nie była po prostu zamarznięta woda. Nie wiedział, jak mógł to stwierdzić, ale mógł. Było w tym coś bardzo potężnego, prawie nieziemskiego.

- Tak, dobrze myślałem, że to rozpoznaję. Ten napis jest w języku Wulkanów - kontynuował Sven. Kiedy czytał, zmarszczył brwi. - To… ostrzeżenie.
- Ostrzeżenie? Ostrzeżenie przed czym? - Być może rozbicie lodu w jakiś sposób uszkodziłoby miecz, pomyślał Eckart. Jednak sam nienaturalny blok lodu wydawał się być - prawie wycięty z innego, większego kawałka lodu. Sven tłumaczył powoli. Eckart słuchał pół uchem, wpatrując się w miecz.
- Każdy, kto weźmie do ręki ten miecz, posiądzie wieczną władzę. Lecz tak jak ostrze jego tnie ciało, tak jego moc zranić musi duszę - Nord zerwał się na równe nogi, wyglądając na bardziej poruszonego niż Eckart kiedykolwiek go widział. - Powinienem się domyślić. Miecz jest przeklęty. Zabierajmy się stąd.
Eckart nie dowierzał, słysząc okrzyk Svena. Uciekać? Zostawić ten miecz, unoszący się w zamarzniętym więzieniu, nietknięty, nieużywany, z tak ogromną mocą do zaoferowania?
- Teraz rozumiem. Wszystko rozumiem. Wszystko co do tej pory się stało nie było przypadkiem. Nasza porażka, burza, nasze przybycie tutaj. Posiąść wieczną władzę... to moje przeznaczenie, z tym mieczem możemy uratować naszych ludzi i wygrać wojnę, założyć Wieczne Imperium, tak jak od zawsze planowaliśmy.
- Eckart, królu, posłuchaj - powiedział Sven błagalnym głosem. - Klątwa to ostatnia rzecz, która teraz jest ci potrzebna.
- Klątwa? Eckart zaśmiał się gorzko. - Gotów jestem dźwigać brzemię każdej klątwy, byle tylko ocalić mych ludzi.
- Eckart, nauczyłem cię walki. Pomagałem ci stać się dobrym wojownikiem. Część bycia dobrym wojownikiem polega na wybieraniu, które bitwy będą toczyć i którą bronią je toczyć. - Wskazał swoim grubym palcem na miecz. - To nie jest broń, którą będziesz chciał mieć w swoim arsenale.
Eckart oparł obie ręce na lodzie i zbliżył twarz do jego gładkiej powierzchni. Jakby z daleka słyszał, jak Sven wciąż mówi. Ale Sven się mylił. Po prostu nie rozumiał. Eckart musiał to zrobić.
- A teraz - rzekł Eckart, a jego oddech zamarzł w zimnym, nieruchomym powietrzu - Wzywam duchy tego miejsca. Oddam wszystko, zapłacę każdą cenę, jeśli tylko pomożecie mi ocalić mój lud.
Przez długą, straszną chwilę, nic się nie stało. Jego oddech zamarzł, wyblakł, znowu zamarzł, a zimny pot kropił mu brwi. Zaoferował wszystko, co miał, czyżby mu odmówiono? I wtedy po gładkiej powierzchni lodu przebiegło nagłe pęknięcie. Wędrowało w górę, zygzakiem i rozprzestrzeniało się. Lodowa osłona eksplodowała, po komnacie przeleciały odłamki, ostre i postrzępione. Uderzenie odłamków lodu powaliło na ziemię wszystkich Nordów, poza Eckartem, którego uratowała korona, amortyzując uderzenie, jednocześnie rozpadając się.
Sven leżał na zimnej kamiennej podłodze, z włócznią lodu wbijającą się w jego brzuch, a krew wolno wypływała z jego ciała. A więc to była ta straszna cena. Nie własne życie, ale życie przyjaciela. Kogoś, kto się nim opiekował, uczył go, wspierał. Sven był ofiarą tej strasznej wojny. Ale miejmy nadzieję, że jego ofiara będzie ostatnia. Eckart wstał i niepewnym krokiem podszedł do promienistej broni, z ręką, wciąż mokrą od krwi przyjaciela, wyciągniętą i drżącą. Zamknęła się na trzonku, a jego palce owinęły się wokół niego, dopasowując się idealnie, jakby jeden był stworzony dla drugiego.
Zimno przeszyło go, drżąc w górę jego ramion, rozprzestrzeniając się po jego ciele i sercu. Przez chwilę było to bolesne, a potem nagle wszystko było w porządku. Wszystko było w porządku; miecz należał do niego, a Eckart należał do miecza, jego głos przemawiał, szeptał, pieścił w jego umyśle, jakby zawsze tam był.
Eckart z okrzykiem radości uniósł broń, wpatrując się w nią ze zdumieniem i zaciekłą dumą. On naprawi wszystko - on, Eckart Feldrenn i jego wspaniały miecz, który był teraz w takim samym stopniu częścią niego, jak jego umysł, serce czy oddech, a on uważnie wsłuchiwał się w ujawniane przez niego sekrety.

Eckart, uzbrojony o swój nowy nabytek ruszył w końcu na zachód do Orestii. Jego marsz przez zaśnieżone góry nie dość, że bardzo trudny to i nie trwał długo. Wkrótce bowiem znalazł się w zasadzce, otoczony przez Wulkanów.
- Zawróć, nim będzie za późno - rzekł jeden z sześciu krasnoludów, celując do króla z łuku. - W swoim ręku dzierżysz moc, o której żadnemu śmiertelnikowi się nie śniło.
- Widzę, że próbujecie bronić miecz. Spóźniliście się.
- Nie, chcemy bronić ciebie przed nim.
Przez chwilę Eckart patrzył zdziwiony. Potem potrząsnął głową, mrużąc oczy z determinacją. To była tylko sztuczka. Nigdy nie mógł odwrócić się od ratowania swojego ludu. Nie dałby się nabrać na kłamstwo. Zaatakował, ale gdy tylko podniósł swój miecz w górę, sześć strzał przeszyło jego korpus, a sparaliżowany wojownik upadł na kolana pod ciężarem swojej zbroi.
- Ostrze musi zostać zniszczone, tak jak i ciało. Musimy go zabrać do kuźni. Owijcie go w łańcuchy.
Ciało Eckarta zostało zapakowane na wóz i przewiezione do kuźni strażników, znajdującej się nieco na wschód. Przy rozładunku bezwładne ciało króla nagle ożyło, a jego miecz zalśnił niebieskim światłem, przecinając łańcuchy i uwalniając Norda. Strażnicy próbowali walki, ale na próżno, wszyscy szybkimi cięciami zostali obróceni w pył. A potem miecz zgasł, tak jak i wojownik go dzierżący, który nagle znów zaczął odczuwać efekty zatrutych strzał i po raz kolejny upadł pod ciężarem swojej zbroi. Z czasem jednak trucizna słabła, pozwalając Eckartowi na poruszanie się. Ten jednak był przerażony mocą jaką dzierżył, która go przerosła. Nie chciał już wiecznej władzy, chciał tylko odpocząć. Po wielu dniach wędrówki trafił w końcu na miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Wbił miecz w lód i usiadł na podstawie, która go trzymała w miejscu nie wiadomo jak długo, niczym na tronie, mroźnym tronie. W otoczeniu swoich martwych kompanów czekał aż śmierć w końcu przyjdzie także po niego...