Wpis z mikrobloga

Filmowe impresje |5|

„Kung-fu” (1979), reż. Janusz Kijowski

Witek – najpierw student dumny i chmurny, a potem pan inżynier, jeszcze bardziej dumny i chmurny. Ale to nie koniec subtelnych różnic, bo choć w jednego i drugiego wcielił się Piotr Fronczewski, to żeby oddzielić młodość od dojrzałości, do tej pierwszej roli założył kaszkiet, a do tej drugiej zdjął. I niech nikt nie mówi, że do zwracania uwagi na takie detale trzeba mieć naturę złośliwego gnoma. Czy trzeba? Ale do rzeczy. W kaszkiecie widzimy go tylko w jednej, początkowej scenie – tak jak w „Indeksie” odsyłającej do marca 1968 r. – podczas której czwórka przyjaciół żywo dyskutuje o tym, co należy zrobić w obliczu wydalenia jednego z nich, Zygmunta (Daniel Olbrychski), z uniwersytetu. Zygmunt chce podjęcia radykalnych kroków, przyjaciele, Marek (Andrzej Seweryn) i Witek, sugerują powściągnięcie emocji, natomiast dziewczyna Witka, Irena (Teresa Sawicka), uznaje, że to najlepszy moment na poinformowanie go o tym, że spodziewa się dziecka. Z Zygmuntem. Kobieto, puchu marny!

Po latach to Witek, już mąż Ireny i ojczym uroczej córeczki Zygmunta – Wykop by mu tego pewnie nie darował – wpada w tarapaty przez ujawnianie nieprawidłowości w pracy i nieugiętą postawę. Marek i Irena postanawiają mu pomóc, angażując do tego Zygmunta, który paradoksalnie z całej czwórki ustawił się najlepiej. Nie trzeba chyba dodawać, że ta reintegracja grupy i chęć pomocy na skróty nie są w smak pryncypialnemu Witkowi, który najchętniej rozliczyłby się z zakładem pracy jak Gary Cooper w samo południe.

Ten opis powinien uzmysłowić, gdzie w tym filmie bije źródło dramaturgicznego napięcia, na przecięciu jakich postaw. Jeśli można coś dodać, to chyba to, że Zygmunt, krzywdziciel Witka, sam został przez niego skrzywdzony odmową pomocy, co mogło zaważyć na wyrzuceniu go z uczelni. Współczesnego widza z pewnością bardziej uderza świństwo w postaci zbyt zażyłych kontaktów z dziewczyną przyjaciela, wydarzenia marcowe jawią się zaś jako opowieści z mchu i paproci. Dla filmowych bohaterów i dla reżysera to jednak serious deal, a Zygmuntowi też jest dane prawo odczuwania żalu do kolegi.

„Kung-fu”, tak jak „Indeks”, nie jest zbyt łatwym filmem do oglądania. Powód jest zresztą ten sam – to radykalizm szlachetnej postaci, w tym wypadku Witka. Naturalnie, ideowość #!$%@? wielu pozytywnych bohaterów Kina Moralnego Niepokoju, ale u Kijowskiego jest bardzo konfrontacyjna, zaczepna, pełna niecierpliwości i, co tu dużo mówić, niepozbawiona frustracji. Jeśli Józef Moneta z „Indeksu” odznaczał się przynajmniej rodzajem poczciwości, a jego bezkompromisowość dało się tłumaczyć młodością, to już o zrozumienie zawziętego Witka trudniej. A tak się składa, że wady tych bohaterów to jakby nieodzowna część ideowej postawy w oczach reżysera „Kung-fu”; jakby się nie dało iść w zgodzie z sumieniem bez robienia awantur i odreagowywania na innych; jakby każda minuta życia miała służyć potwierdzaniu właśnie tej ideowości.

Do obejrzenia na ipla.tv (nieszczególna jakość).

***

Poprzednie wpisy o Kinie Moralnego Niepokoju:

„Wodzirej”
„Barwy ochronne”
„Ćma”
„Indeks”

#film #kino #prl #kultura #fronczewski #olbrychski #filmoweimpresje #ogladajzwykopem
podsloncemszatana - Filmowe impresje |5|

„Kung-fu” (1979), reż. Janusz Kijowski

...

źródło: comment_1611440122Eb7u6cGVLxlzqayrnqnoBQ.jpg

Pobierz