Wpis z mikrobloga

Był wieczór 19 października 1986 roku. Na lotnisku w stolicy Mozambiku Maputo ruch był niewielki. Kontrolerzy i personel naziemny oczekiwali jednak na lądowanie najważniejszego samolotu w państwie – rządowego odrzutowca z prezydentem kraju Samorą Machelem na pokładzie. Nikt nie mógł się spodziewać, iż wieczór ten skończy się tragedią, której przyczyny do dziś są tematem różnych dyskusji, teorii czy hipotez.

Zrozumienie, dlaczego katastrofa ta do dziś przez wielu uważana jest z niewyjaśniona do końca wymaga przyjrzenia się historii Mozambiku od lat 60. XX wieku. Przez kontynent w owym czasie przetaczała się fala dekolonizacji, nierzadko podkreślana zbrojnymi konfliktami narodowowyzwoleńczymi takimi jak w Kongu, Algierii czy Kenii. Nie inaczej było również w kolonialnych posiadłościach Portugalii – Mozambiku, Angoli i Gwinei - rządzonej w owym czasie przez autorytarnego dyktatora Antonio de Oliveiry Salazara. Salazar jednym z filarów uprawianej przez siebie polityki Estado Novo (Nowego Państwa) uczynił utrzymanie owych kolonii w rękach Portugalii za wszelką możliwą cenę. Bardzo szybko doprowadziło to do tarć wewnętrznych w posiadłościach, które szybko przerodziło się w otwarty konflikt zbrojny. W Mozambiku w roku 1964 na czoło walki przeciwko kolonizatorom wysunęła się lewicowa partia polityczna i zbrojna partyzantka zrzeszona pod nazwą Frontu Wyzwolenia Mozambiku. (FRELIMO - Frente de Libertação de Moçambique), operująca początkowo z terytorium Tanzanii. Ze względu na swój polityczny charakter szybko zyskała sobie wsparcie innych państw komunistycznych jak i zachodnich – a zwłaszcza Związku Radzieckiego, Chin i państw skandynawskich. Samora Machel bardzo szybko stał się jednym z członków egzekutywy partyjnej i dowódców polowych, zaś po śmierci założyciela partii Eduardo Mondlane’a w zorganizowanym przez Portugalczyków zamachu bombowym w roku 1969 objął on całkowite przywództwo nad ruchem. Skoncentrowani na północy kraju partyzanci znajdowali się zaś w ciągłym kontakcie bojowym zarówno z wojskami portugalskimi, jak i oddziałami sojuszników Portugalii – Rodezji Północnej i Republiki Południowej Afryki, które wspólnie rozpoczęły w roku 1970 ofensywę skierowaną przeciwko partyzantom pod kryptonimem „Węzeł Gordyjski”. Atak nie zdołał jednak zniszczyć wojsk FRELIMO, zaś przeciągające się konflikty kolonialne fatalnie odbijały się na nastrojach w samej Portugalii. 25 czerwca 1974 bezkrwawa „rewolucja goździków” w Portugalii odsunęła Salazara od władzy, zaś nowy rząd w Lizbonie ogłosił wolę do wycofania się z kolonii i nadania im statusu niepodległych państw. Zaledwie rok później – 25 czerwca 1975 – Mozambik stał się państwem niepodległym. Samora Machel natychmiast ogłoszony został nowym prezydentem i rozpoczął reformy kraju na modłę komunizmu radzieckiego. Taki styl rządów sprawił, iż zaledwie w dwa lata po uzyskaniu niepodległości Mozambik stał się areną wojny domowej. Przeciwko Machelowi i rządom FRELIMO opowiedział się Narodowy Ruch Wyzwolenia Mozambiku - (RENAMO - Resistência Nacional Moçambicana), założony przez André Matsangaissa oraz wspierany logistycznie, militarnie i finansowo przez Rodezję Północną i RPA. Po wielu latach walk które nie przynosiły miarodajnych rezultatów, Samora Machel zgodził się na negocjacje. Ich wynikiem było podpisanie 16 marca 1984 roku zawieszenia broni z Nkomati. Według umowy, Mozambik zgodził się na wydanie ukrywających się w kraju członków Afrykańskiego Kongresu Narodowego władzom RPA w zamian za zaprzestanie wsparcia RENAMO przez RPA. O ile jednak Mozambik szybko wywiązał się z umowy, o tyle RPA nie zrobiła tego, kontynuując a nawet zwiększając pomoc dla ruchu przeciwnego rządom Machela. Przez kolejne lata rząd Mozambiku zawarł również umowę z Botswaną, Zambią i Malawi, obiecując budowę linii kolejowej łączącej port w Beirze z tymi krajami, co uniezależniłoby je od importu dóbr przez porty w RPA.

Rankiem 19 października 1986 roku na płycie lotniska w Maputo do startu przygotowywał się specjalny samolot. Był to dwusilnikowy odrzutowiec Tupolew Tu-134A-3 o rejestracji C9-CAA, wyprodukowany w ZSRR na zamówienie rządu Mozambiku jako oficjalny samolot prezydenta Samory Machela. Owego dnia prezydent Machel wraz z towarzyszącymi mu doradcami i ministrami miał wziąć udział w spotkaniu z prezydentami Zambii, Zairu i Angoli, które miało odbyć się w Mbali w Zambii. Łącznie na pokładzie samolotu znalazły się 44 osoby – 35 pasażerów i 9 członków załogi. Jako, iż w Mozambiku nie było odpowiednio przeszkolonego personelu, w kokpicie zasiadła piątka radzieckich pilotów, latających na co dzień dla państwowego przewoźnika Aerofłot. Byli to 48-letni kapitan Jurij Nowodran, 29-letni pierwszy oficer Igor Kartamyszew, 37-letni inżynier pokładowy Władimir Nowosiełow, 48-letni nawigator Igor Kudriaszow i 39-letni radiooperator Anatolij Szulipow. O godzinie 7:12 samolot poderwał się z pasa lotniska w Maputo, kierując się na północny zachód. Po krótkim postoju na pobranie dodatkowego paliwa na lotnisku w Lusace w Zambii, samolot dotarł do celu o godzinie 11:00. Spotkanie pomiędzy głowami państw trwało do godzin popołudniowych – ostatecznie, Tupolew wystartował w bezpośredni lot powrotny do Maputo o godzinie 18:38. Po ponad dwóch godzinach lotu załoga nawiązała kontakt z centrum kontroli lotów w Maputo o godzinie 20:46, meldując przelot nad punktem nawigacyjnym Kurla na wysokości 35 tysięcy stóp. W odpowiedzi informator AFIS przekazał załodze informacje pogodowe i potwierdził, iż owego wieczora wykonywać mieli lądowanie z użyciem systemu ILS na pas 23. Wykonując to podejście, załoga musiała najpierw dostroić instrumenty nawigacyjne się do częstotliwości 112,7 MHz, na której nadawała radiolatarnia VOR Maputo. Gdy instrumenty wskazałyby, iż samolot znajdował się na radialu 45 stopni – odpowiadającym osi pasa 23 - od radiolatarni załoga musiała następnie wykonać skręt w celu wejścia na ów radial i dalszego zniżania do momentu przechwycenia sygnału systemu ILS. O godzinie 21:02 załoga zgłosiła rozpoczęcie zniżania. W odpowiedzi informator zezwolił na zejście z pułapu 35 tysięcy stóp i poprosił, aby załoga zgłosiła widoczność świateł pasa startowego bądź osiągnięcie pułapu trzech tysięcy stóp. Załoga zgłosiła osiągnięcie i utrzymanie owej wysokości o godzinie 21:18. W odpowiedzi informator zezwolił na podejście z pomocą systemu ILS na pas 23. Radiooperator Szulipow potwierdził przyjęcie wiadomości. Przy tym zadał jednak pytanie o to, czy system ILS w ogóle działał. W ciągu następnych kilku minut Szulipow dwukrotnie poprosił również o sprawdzenie, czy pas startowy był oświetlony. Jego drugie zapytanie miało okazać się ostatnią wiadomością nadaną przez prezydencki samolot. Na kolejne wezwania kontroli lotów skierowane w stronę prezydenckiej maszyny odpowiadała wyłącznie cisza. Wkrótce, kontrolerzy przekazali informację o zagięciu prezydenckiego samolotu wojsku, które natychmiast rozpoczęło akcję poszukiwawczo-ratowniczą w okolicach Maputo.

W międzyczasie w wiosce Mbuzini położonej w trójkącie granicznym pomiędzy RPA, Swazilandem i Mozambikiem mieszkańcy usłyszeli głuchy huk dobiegających z położonych nieopodal wzgórz. Ze względu na słabo rozwiniętą lokalną infrastrukturę pierwsze zawiadomienie o tym hałasie dotarło na posterunek policji w Komatipoort o godzinie 23:00. O godzinie 23:40 na miejsce, skąd dobiegł huk dotarł samotny policjant. To, co zobaczył przeraziło go – na zboczu wzgórza dostrzegł rozrzucone i dopalające się szczątki samolotu, ludzkie zwłoki oraz – co niesamowite – ocalałych. Pierwsi ratownicy medyczni i lekarze dotarli na miejsce o godzinie 1:00, a o godzinie 4:00 na miejscu pojawili się również wojskowy śmigłowiec ratunkowy z Bazy Powietrznej Hoedspruit, który przetransportował rannych do szpitala w Nelspruit. Jak miało się okazać, z katastrofy uratowało się dziesięć osób – dziewięciu pasażerów siedzących w prawej tylnej części odrzutowca oraz inżynier pokładowy Władimir Nowosiełow. Na miejscu tragedii wkrótce udało się odnaleźć i zidentyfikować zwłoki prezydenta Samory Machela – według późniejszej sekcji zwłok zginął w momencie uderzenia samolotu o ziemię. Wśród ofiar śmiertelnych znalazły się również m.in. czwórka pozostałych członków załogi kokpitowej, minister transportu Mozambiku Alcantara Santos czy szef rzecznik prasowy Muradali Mammadhussein. O godzinie 6:50 rząd RPA oficjalnie przekazał informację o katastrofie rządowego Tupolewa Mozambikowi. Jak miało się okazać, samolot rozbił się na terytorium RPA w odległości 500 metrów od granicy RPA z Mozambikiem i 4,5 kilometra od granicy RPA ze Swazilandem. Na miejscu upadku maszyny wkrótce pojawili się minister spraw zagranicznych RPA Pik Botha oraz minister spraw wewnętrznych Mozambiku Sérgio Vieira. W Mozambiku informację o katastrofie rządowej maszyny podano o godzinie 8:30 20 października. 28 października zaś w Mobutu odbył się uroczysty pogrzeb Samory Machela, w którym udział wzięły tysiące obywateli oraz prawie 100 delegacji z całego świata., Uważne oczy obserwatorów były w stanie wychwycić transparenty jasno obarczające winą za wypadek RPA. Teoria, iż za katastrofą Tupolewa mogło stać południowoafrykańskie wojsko szybko znalazła wielu zwolenników zarówno w Mozambiku jak i innych państwach ościennych. Oficjalnie, jednak, rząd Mozambiku zachowywał powściągliwość, zaś rząd RPA wystosował oficjalne zaproszenie zarówno do władz Mozambiku jaki i ZSRR do wzięcia udziału w śledztwie.

Na czele komisji mającej na celu odnalezienie przyczyn tragedii stanął sędzia Sądu Najwyższego RPA i były pilot wojskowy Cecil Margo – jeden z największych autorytetów jeżeli chodziło to tego typu sprawy w RPA. W skład sześcioosobowej komisji, na wniosek Pika Bothy obawiającego się zarzutów o stronniczość, weszli również trzej obcokrajowcy – prezes linii lotniczych Eastern Airlines i były pilot testowy USAF Frank Borman, były szef brytyjskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Geoffrey Wilkinson oraz sędzia Królewskiego Sadu Apelacyjnego Sir Edward Eveleigh. Skłąd komisji wypełniali były Komisarz Lotnictwa Cywilnego RPA J.J.S. Germishuys oraz prezes Południowoafrykańskiego Stowarzyszenia Przewoźników Lotniczych Pieter van Hoven. Do komisji wkrótce dołączyły również delegacje z Mozambiku i ZSRR. Wizyta na miejscu katastrofy pozwoliła na dokładne odtworzenie tory lotu Tupolewa. Według oględzin, maszyna najpierw uderzyła w drzewo na szczycie wzgórza na wysokości ok. 2180 stóp, 150 metrów w głąb terytorium RPA. Samolot następnie uderzył w ziemię, odbijając się od niej na moment po czym spadając ponownie, obracając się woków własnej osi i sunąc w dół wzgórza. Szczątki maszyny rozrzucone były w pasie długim na ponad 800 metrów. Oględziny wraku nie wykazały śladów eksplozji bomby czy pocisku przeciwlotniczego. Sprawdzenie dokumentów serwisowych nie wykazało jakichkolwiek śladów awarii czy problemów technicznych przed wylotem do Mbali. Z wraku udało się również wydobyć zarówno rejestrator parametrów lotu, jak i rejestrator rozmów w kokpicie. Na wniosek RPA zostały one przetransportowane do Zurychu, gdzie dokonano ich odczytu w obecności delegacji z Mozambiku i ZSRR. Rejestrator parametrów lotu nie wykazał jakichkolwiek odchyleń od normalnej pracy silników, powierzchni sterowych czy systemów maszyny. Cała uwaga śledczych skupiła się więc na rejestratorze rozmów w kokpicie.

Zapis z czarnej skrzynki rozpoczynał się w momencie, gdy radiooperator Szulipow zgłosił kontroli lotów w Maputo przelot nad punktem nawigacyjnym Kurla o godzinie 20:46. W kokpicie panował spokój – w czasie, gdy Szulipow rozmawiał z ziemią pierwszy oficer Kartamyszew dostroił się do częstotliwości moskiewskiego radia na odbiorniku HF, słuchając muzyki. Kapitan Nowodran zaś przez następne kilka minut dzielił się zresztą załogi różnymi historiami dotyczącymi jego wcześniejszych lotów – głównie tego, jak wielokrotnie wykłócał się z innymi pilotami w sprawach paliwa pobieranego na lot. Reszta załogi zbywała jednak jego długie opowieści milczeniem. Uwagę śledczych przykuła jednak krótka wymiana zdań pomiędzy kapitanem Nowodranem i nawigatorem Kuridaszowem o godzinie 21:11.

- Zmniejszę prawy.- powiedział kapitan, mówiąc o ciągu prawego silnika, pomagając w ten sposób wykonać maszynie skręt w prawo. - …cholera, skręcamy, nie może być prosto?

- VOR pokazuje w tą stronę. - odpowiedział mu nawigator Kurdiaszow.


Ta krótka wymiana zdań zdziwiła śledczych – zaledwie minutę wcześniej Kurdiaszow ogłosił – co wychwyciła taśma rejestratora – że samolot znajdował się w odległości 100 kilometrów od lotniska. Od skrętu na radial 45 stopni załogę dzieliło jeszcze wiele kilometrów. Po dokładniejszym zapoznaniu się z oprzyrządowaniem nawigacyjnym Tupolewa Tu-134 śledczy zaczęli formować możliwą hipotezę. Według niej, w słabo oświetlonym kokpicie nawigator Kurdiaszow wprowadził do autopilota nieprawidłową częstotliwość, na jakiej nadawała radiolatarnia w Maputo – zamiast wartości 112,7 MHz, nawigator wprowadził do odbiornika kapitana wartość 112,3 MHz. W zorientowaniu się w pomyłce nie pomagał fakt, iż cyfry pokazujące częstotliwość nie były podświetlone, a cyfry 7 i 3 były do siebie zaskakująco podobne ze względu na typ czcionki użytej w oprzyrządowaniu. Ten wydawałoby się niewielki błąd niósł za sobą jednak poważne konsekwencje. Jak się okazało częstotliwości 112,3 MHz nadawała inna radiolatarnia – mieszcząca się przy lotnisku w Matsapie w sąsiednim Swazilandzie. Do tego, w owym momencie Tupolew znalazł się w pozycji umieszczającej go na radialu 45 stopni od Matsapy. Widząc to, Kurdiaszow zaprogramował autopilota, aby ten poprowadził maszynę w stronę – jego zdaniem – ścieżki podejścia. Poza komentarzem ze strony kapitana nikt inny z załogi nie zakwestionował decyzji nawigatora – i to pomimo tego, iż odbiornik pierwszego oficera nastawiony był na poprawną częstotliwość. Zaraz po rozpoczęciu skrętu załogę pochłonął jednak nowy temat – zamówienia napojów.

- Trzy piwa i jedna Cola. Proszę.- powiedział inżynier pokładowy Nowosiełow.

- Trzy piwa, tak Wowa? - zapytał się Nowodran.

- Tak, i jedna Cola na głowę. - odparł Nowosiełow.

- W porządku. - skontrował kapitan.

- A dlaczego te dwa się świecą, a te dwa nie? - spytał się pierwszy oficer Kartamyszew, najprawdopodobniej wskazując na światełka odbiorników sygnałów VOR na panelu autopilota. - Te dwa też się powinny świecić, tak?

- Dystans 80 km. - wtrącił się nawigator Kurdiaszow.


Samolot zaczął coraz bardziej schodzić z kursu, kierując się z dala od Maputo. Lotnisko w Maputo nie było jednak wyposażone w radar, przez co błąd załogi nie został zauważony z ziemi. Mijały kolejne minuty, a samolot zbaczał z kursu coraz dalej, kierując się w stronę wyżyn trójkąta granicznego pomiędzy RPA, Mozambikiem i Swazilandem. W pewnym momencie któryś z załogantów – najprawdopodobniej kapitan Nowodran – przestawił częstotliwość z 112,3 MHz na częstotliwość nadawaną przez system ILS w Maputo – 110,3 MHz. Nawet wtedy załoga nie dostrzegła poprzedniego błędu – i to znowu pomimo tego, iż odbiornik pierwszego oficera był ustawiony prawidłowo. Kartamyszew był jednak dalej zajęty słuchaniem radia, a autopilot informacje pobierał z odbiornika kapitana Nowodrana. Przez to samolot kontynuował zniżanie, zaś o godzinie 21:17 nagle uruchomił się wysokościomierz radiowy. Dla załogi było to zaskakujące – w Tupolewach Tu-134 powinien się on uruchamiać w wypadku, gdy samolot znajduje się na wysokości minimum 2000 stóp nad ziemią. Jednakże nawet ten znak nie zmienił planów załogi – kapitan założył, że instrument po prostu się zepsuł.:

- Wołodia! - Krzyknął kapitan Nowodran, zwracając się do inżyniera pokładowego Nowosiełowa. - Musisz im [w zamyśle mechanikom na ziemi] powiedzieć o radiowysokościomierzu.

- Powiedz im, powiedz, to nie pierwszy raz. - wtrącił się radiooperator Szulipow.

- Bo oni piszą [przekleństwo], cokolwiek [przekleństwo] [przekleństwo]. - dodał Nowodran.


Mijały kolejne sekundy. Kapitan w tym momencie wyjrzał na zewnątrz. Wokół samolotu rozpościerała się tylko ciemność.

- Nie ma Maputo. - powiedział Nowodran - Nie mają prądu, chłopaki!

- Tam z prawej, coś się świeci. - wskazał Kartamyszew, prawdopodobnie widząc światła granicznych wiosek.

- Czegoś tu nie rozumiem… ILS i DME wyłączone! - wtrącił się nagle nawigator Kurdiaszow - I radiolatarnia też!

- Wszystko wyłączone, zobaczcie, chłopaki! - skwitował sytuację kapitan Nowodran.


Wkrótce, samolot dotarł na wysokość 3 tysięcy stóp – zgodnie z wcześniejsza instrukcją radiooperator Szulipow skontaktował się z kontrolerem w Maputo. Zaznaczył przy tym, że załoga nie widziała świateł pasa i nie była w stanie złapać sygnału systemu ILS. Słysząc to, kontroler zezwolił załodze na podejście z widocznością – i to pomimo faktu, iż owego wieczora wszystkie systemy w Maputo działały poprawnie. Jak się miało później okazać, kontroler na służbie owego wieczora słabo władał językiem angielskim, przez co kilkukrotnie nie był w stanie skorygować mentalnego obrazu sytuacji, jaki stworzyła sobie załoga. W kokpicie zaczął panować chaos.

- Podali nam podstawę chmur 1800 stóp, weź to pod uwagę. - powiedział Szulipow.

- Osiem okt? - spytał się nawigator Kurdiaszow.

- Nie, dwie okty.

- A czyli to…

- Powinno być oświetlone… tam z prawej są światła - wtrącił się kapitan Nowodran.

- Pas nieoświetlony… - dodał pierwszy oficer Kartamyszew.

- Pas nieoświetlony? Mamy problem. - powiedział Nowodran.


W tym momencie radiooperator Szulipow ponownie skontaktował się z kontrolą lotów, uzyskując instrukcje dotyczące podejścia z widocznością.

- Podchodzimy prosto? - spytał się nawigator Kurdiaszow.

- Podchodzimy prosto. - potwierdził swój zamiar kapitan.

- Nie, dobra, widzisz pas? - skontrował radiooperator.

- Nie, nic tu nie ma, ani pasa ani miasta. - wtrącił się pierwszy oficer.

- A on mówi, że… kazałem mu sprawdzić pas. - dodał Szulipow.

- Co mówił? Nie rozumiem… nic nie widać chłopaki!- skwitował sytuację Kapitan.

- 18-20 kilometrów - dodał Kurdiaszow


Pomimo wyraźnych sygnałów, iż podejście nie było stabilne, w żadnym momencie nie padła sugestia odejścia na drugi krąg. Nagle, w kokpicie rozbrzmiał alarm systemu SSOS – systemu ostrzegającego przez zderzeniem z ziemią. Kapitan Nowodran zaklął, ciągnąc wolant do siebie, ale nie wyprowadzając samolotu ze zniżania całkowicie. Według radzieckich procedur, alarm systemu można było zignorować, jeśli było się pewnym tego, iż samolot znajdował się nad płaskim terenem. Samolot cały czas obniżał lot, a załoga desperacko starała się znaleźć jakikolwiek ślad lotniska.

- Nie, nie! Nie ma gdzie lecieć, tu nic nie ma, nie ma radiolatarni, tu nic nie ma! - wykrzyknął nawigator Kurdiaszow

- Ani ILSu, ani radiolatarni. - dodał Nowodran.


Zaledwie półtorej sekundy później czarna skrzynka zarejestrowała dźwięk uderzenia samolotu o drzewo.

Zawartość czarnej skrzynki zszokowała członków komisji. Ilość pominięć, błędów w sztuce latania, ignorowanie procedur czy zajmowanie się sprawami nie dotyczącymi lotu w trakcie podejścia – było na niej wszystko. Załoga wydawał się kompletnie niezgrana – z kapitanem i nawigatorem mającymi kompletnie odrębne obrazy sytuacji, kompletnie nieobecnymi inżynierem pokładowym i pierwszym oficerem oraz skonfundowanym radiooperatorem. Przez żaden moment podejścia nie wykonano ani jednej listy kontrolnej, nie sprawdzano wprowadzanych do autopilota danych i ignorowano wyraźnie sygnały, że samolot zszedł z kursu. Bardzo szybko komisja uznała, że za katastrofę odpowiadał błąd pilota. Cała sekwencja rozpoczęła się od błahego, wręczże szkolnego błędu - błędnego wprowadzenia częstotliwości radiolatarni do autopilota. Błąd ten był tak prozaiczny, że w celu korekty wystarczyłoby proste porównanie wskazań instrumentów – tym bardziej, że pierwszy oficer poprawnie wprowadził częstotliwość do swojego odbiornika. Śledczy ostatecznie nie byli w stanie dokładnie wyjaśnić, dlaczego załoga popełniła tak wiele p
FrankJUnderwood - Był wieczór 19 października 1986 roku. Na lotnisku w stolicy Mozamb...

źródło: comment_1618423673nHlWFYsjTfHnutrEC1bdHV.jpg

Pobierz
  • 25