Wpis z mikrobloga

@trochelipa zapewne tak. Zdrowy umysł zachowuje jeszcze jakieś resztki instynktu przetrwania. Gdy życie gnoji cię wystarczające długo zaczynasz w końcu akceptować swój los i zaczynasz bezczynnie wegetować. Bo w końcu skoro życie nie ma sensu to i umieranie nie ma sensu. A jaka jest gwarancja że po śmierci nie trafisz do miejsca w którym jest jeszcze gorzej. W końcu jeśli nasze istnienie jest tylko przypadkiem i nic nie znaczy to po co
@Ford_Mondeo: Bo to co jest po śmierci jest tylko wiarą. Ja czy ty nie wiemy czy jest Bóg czy jest to samo co przed narodzinami, czy w ogóle reikarnacja jest prawdziwa.
O sytuacji której mówisz to nie jest sama chęć śmierci, tego nikt nie chce. To jest zwykłe rozwiązanie problemów na które już nic innego nie działa. Osobiście też dziele sudoku na 2 typy: pod wpływem silnych emocji i zimna wykalkulowana.
@trochelipa za życia też tak naprawdę wszystko jest kwestią wiary. Bo tylko przez wiarę można odnaleźć sens w życiu. I to może być cokolwiek, nie tylko Bóg. Ludzie w różne rzeczy wierzą w miłość, w pieniędze, w dobro. Problem tylko że od pewnego momentu wcale nie tak łatwo w coś uwierzyć. Prawdziwa odwaga samobójstwa nie polega na przezwyciężeniu naturalnego lęku przed śmiercią, chociaż to też na pewno nie jest łatwe. Rzecz w
@Ford_Mondeo: Ja wiem o czym mówisz. Sam ustaliłem sobie date kiedy lece adios na tamten świat, ale do tego czasu obiecałem sobie, że dam z siebie wszystko, spróbuje wszystkiego, żeby właśnie nie mieć żadnych wątpliwości w słuszność tej decyzji. Termin jest odległy i bliski, zależy jak patrzeć. Ja patrzę przez pryzmat cierpienia, mam już zwyczajnie dość i jak dalej będę w punkcie 0 to nie widzę sensu dalszej męczarni. Tylko tyle