Wpis z mikrobloga

7 lat temu wyprowadziłam się z domu, a w sumie trochę z niego uciekłam i zostawiłam za sobą członkostwo w religii #swiadkowiejehowy. Tak mi się przynajmniej zdawało z tym zostawieniem, bo żywiłam przekonanie, że niemal natychmiast mnie wykluczą za tą piękną akcję co ją odstawiłam. Ale nie. Nikt z moich bliskich nie przyznał się w zborze, że żyję zupełnie wbrew naukom religii, w której mnie wychowano i chociaż mój dziadek był koordynatorem wspomnianego zboru, formalnie nie poczynił żadnych kroków ku przekreśleniu mojego członkostwa w organizacji. Bo wiecie - młoda byłam, głupia, naiwna, zachłysnęłam się perspektywą wolności i jeszcze dałam omamić jakiemuś mężczyźnie. Na pewno zaraz życie zweryfikuje moje wygłupy i wrócę. Wrócę z podkulonym ogonem.

I tak sobie ostatnich 7 lat przeżyłam w pewnego rodzaju rozkroku. Utrzymywałam z rodziną dziwny i pełen nieprzyjemnego napięcia kontakt. Oni liczyli, że zmienię zdanie, a mi nigdy przez gardło nie przeszło, że nie ma takiej możliwości. Bo mi generalnie nigdy własne zdanie przez gardło nie przechodziło. ŚJ nie mają własnego zdania, żyją by dawać świadectwo o Bogu, a ten ma względem nich surowe wymagania i nie dopuszcza pomysłu posiadania własnego zdania. A komu to potrzebne. No i tak sobie trwaliśmy wszyscy w niepewności. Trwamy. Wiecie, mogłabym pewnie dawno spalić ten most, ale skoro sam nie spłonął te 7 lat temu to jakaś cząstka mnie żyje złudną nadzieją, że może pewnego dnia moje kontakty z rodziną będą chociaż minimalnie normalne, że będę mogła po prostu zapytać co słychać i w odpowiedzi nie usłyszę niczego podszytego emocjonalnym szantażem. Może to taka furtka co ją sobie zostawili, żeby bez konsekwencji czasem mnie zobaczyć. Jak mogłabym tę furtkę zamknąć. No tylko nic na to nie wskazuje.

Napisałam zatem list. Ciągle mam w sobie tylko tyle odwagi ile wymaga przelanie słów na papier. Napisałam list do głównej bazy ŚJ w Polsce, że ja dziękuję, odłączam się i proszę do mnie nie dzwonić, nie chcę mieć z wami nic wspólnego. List ten spowoduje najpewniej, że w końcu oficjalnie i bez wątpienia nie będę świadkiem. Nikomu nie pozostawi złudzeń. Skończy się bycie poza zborem tylko jedną nogą.

Panicznie boję się wysłania tego listu.

Nie ma to nic wspólnego ze śmieszną religią i jej członkami, ale ciągle mam gdzieś z tyłu głowy tą bzdurną nadzieję, którą po wysłaniu po prostu trzeba będzie porzucić. I chociaż dzisiaj jestem dla moich rodziców praktycznie obcym człowiekiem, bo ostatnie 7 lat wszystko zmieniło, i chociaż nie ma możliwości, żeby tą zmienioną mnie zaakceptowali, i chociaż nie wiem czemu mi to w ogóle potrzebne, bo gdy sięgam pamięcią wstecz, to nigdy nie byliśmy sobie bliscy, to jest mi trudno. Nie chcę ich też ranić i stawiać w trudnej sytuacji. Trochę używam ich ewentualnych uczuć jako wymówkę, a być może im też ulżyłoby w końcu jasne postawienie sprawy.

Więc wydrukowałam ten cholerny list, podpisałam, włożyłam w zaadresowaną kopertę i teraz siedzę i ze sobą walczę, bo jednak po co mi to, w praktyce pewnie niewiele to zmieni, jak go wyślę to przyzwoitość każe mi uprzedzić rodziców, z którymi od pół roku nie zamieniałam nawet drobnej wiadomości, więc boję się zmierzyć z ich ewentualną reakcją i właściwie to nawet nie mam pewności co do skuteczności tego listu, ale mam w gardle wielką gulę od 3 tygodni i jak nic nie zrobię to chyba się uduszę. A może to nie od tego ta gula. Ale i tak powinnam to zrobić dla swojego teraźniejszego i przyszłego zdrowia psychicznego. Z tym tylko, że niezmienne się boję.
  • 57
@puddin: moim zdaniem powinnaś starać się normalizować stosunki z rodzicami, masz ich tylko jednych, nawet jeśli są twardogłowymi ŚJ. Innych mieć nie będziesz. Nie wysyłaj tego listu, on nic nie zmieni w twoim życiu.

Nie pozwól by jakaś amerykańska sekta całkowicie ci ich zabrała, mimo że i tak macie znikomy kontakt. Ja po latach mam doskonały kontakt z rodzicami (ale fakt, nigdy się nie ochrzciłem). Widzą, że mi się wiedzie, nie
@DerMirker: Każdy kontakt z nimi kilka dni, a czasem tygodni muszę odchorować, nie mam siły się starać. Większość życia starałam się być dobrą córką i coraz częściej wydaje mi się, że nie było warto. Już tylko takie poglądy jak Twój, że rodziców ma się jednych, sprawiają, że mam wewnętrzny konflikt.
Taka warunkowa miłość jak u ŚJ powoli wyniszcza mnie od środka i sama już nie wiem czemu mi na niej zależy.
@puddin: Nie wysyłaj.

Ty jesteś poza zborem. Zawsze będziesz. TO WYSTARCZY

Nie musisz podporzadkowywac się zasadom głównej bazy, i akceptować faktu że jesteś w spisie.

Natomiast dzięki temu twoi rodzice mogą wykazywać ZDROWĄ HIPOKRYZJĘ, udając że nie odeszłaś, wierząc że wrócisz. W ten sposób osłabiasz nieco wpływ organizacje na ich życie.
Wiesz - taka misja poprawienia małego wycinka świata.

Jesli list wyślesz, stracisz tą możliwość, oni NIESTETY podporządkują się zasadom.

A
@puddin: Nie, powinnaś to przepracować wewnątrz siebie aby przestało cię to męczyć. Mam na mysli to że emocjonalne uwolnienie się powinno być możliwe również bez tego gestu. Dlatego że jego cena może być bardzo duża.
Dla mnie, dla wykopków, dla twoich znajomych itp nie jesteś ŚJ. Tylko dla zboru jesteś SJ. Pytanie wg jakich reguł sama swoją tożsamość określisz - reguł zborowych, czy bez oglądania się na nich.

A co do
@graf_zero: Trudno się od tego emocjonalnie uwolnić, skoro to wraca przy każdej okazji. Ja się nie zamykam na kontakt z rodziną, nigdy się nie zamknęłam. Teraz i ja i oni żyjemy fałszywymi nadziejami, a nie chcę takich w swoim życiu. Jeśli po odebraniu im tych nadziei zdecydują, że to koniec jakichkolwiek relacji, to to w sumie ich decyzja. Serio uważasz, że lepiej mieć zły kontakt z rodziną niż nie mieć żadnego?
@puddin rozumiem Cię mocno, mam chęć zamknięcia tego rozdziału, ale ciężej już z wykonaniem :P Chęć odcięcia się od tej historii mojego życia gdzieśtam się we mnie tli, ale jak na razie ten temat jest dla mnie zamrożony jako że za dużo się dzieje w moim życiu i nie mam siły na nic więcej. Pewnie jeszcze wróci w spokojniejszych momentach, zawsze wraca xd

Jeśli jesteś na ten krok gotowa i jest to
@puddin: bo boli cię rozłąka z nimi (chociaż teoretycznie nie powinna) ale tak jest, każde dziecko chce mieć rodzica. Może zamiast skupiać się na wierzeniach, dopóki masz furtkę pogadaj z rodzicami "na chłodno" o uczuciach i waszej relacji? Oczywiście powiedz im, że chcesz pominąć kwestię wiary
@codowuja: Nigdy z nimi nie rozmawiałam szczerze, nigdy na chłodno, nigdy na serio. Gdybym to zrobiła pewnie by pomogło, ale nie wiem czy potrafię. Nawet nie wiem co miałabym powiedzieć. Nie mam wielu uczuć w związku z nimi. Na jakimś poziomie ich kocham, ale głównie to nie lubię i się ich boję. To absurdalne, jestem dorosłą kobietą, ale takie są fakty. Im dłużej o tym myślę tym bardziej dociera do mnie,