Wpis z mikrobloga

#motogp #pseudodziennikarstwo
Czas na ulubione przez sportowców 4 miejsce. Jest to też miejsce, na którym zdecydowałem się umieścić ostatni zespół niekorzystający z maszyn Ducati. Ponieważ jakiekolwiek wątpliwości prawdopodobnie się rozwiały, przejdźmy do rzeczy.

4 - Red Bull KTM Factory Racing
#33 - Brad Binder, #43 - Jack Miller

Nieoczekiwanie chyba dla wszystkich, to właśnie KTM w minionym roku wykonał największy postęp i długo był jedynym czynnikiem, który powodował, że ten sezon dało się oglądać, jeśli ktoś nie był kibicem pewnej czerwonej stajni.

Największa w tym zasługa Brada Bindera. Motocyklista z RPA rozpoczął kampanię nie w pełni sił, mobilizując się dopiero na niedzielny wyścig, który ukończył na 6 pozycji, tuż przed swoim kolegą. I to była prawdziwa niespodzianka, Bo Miller w testach obracał się raczej bliżej 20 niż 1 miejsca, jednak w piątek złożył takie okrążenie, że wszedł do Q2 z pierwszym czasem, zdobył tam piąte pole i dojechał do mety otwierającego sprintu na 4 miejscu. Mimo fatalnych testów, okazało się, że "KTM nie jest taczką!".

A to było dopiero otwarcie. Obaj zawodnicy nieco zawalili kwalifikacje w Argentynie, ale to, co Binder zrobił w sprincie, przechodzi ludzkie pojęcie. Na pierwszym okrążeniu zyskał kilkanaście pozycji, po kilku kolejnych objął prowadzenie i, mimo ataków duetu Mooney, utrzymał się na nim do mety, dokonując czegoś niemal niemożliwego. Z ostatniego rzędu na pierwsze miejsce.

I to samo pierwsze miejsce Binder zdobył w sobotnim wyścigu w Jerez, co więcej, walczył o nie że swoim kolegą. Miller długo prowadził, ale choć ostatecznie dał się ograć zarówno koledze obecnemu, jak i byłemu (Bagnai), to z pewnością mógł być zadowolony. Niemal równie dobrze było następnego dnia, bo Byki musiały uznać wyższość jedynie wspomnianego mistrza świata. KTM na "swoim" torze wykorzystał znajomość obiektu do maksimum, a Australijczyk nieoczekiwanie zgarnął dwa podia, gdy wielu wieszczyło mu zamykanie stawki.

KTMom zdecydowanie pomagał system startowy, dzięki któremu ich wyjścia z bloków były tak fenomenalne, że nawet nie trzeba było się wybitnie kwalifikować. Niestety, konkurencja nie spała. W następnych wyścigach obaj zawodnicy zaliczyli jeszcze po jednym pudle w sprintach, ale widać było, że walka z Ducati jest coraz trudniejsza.

Po przerwie wakacyjnej rolę lidera zdecydowanie wziął na siebie Binder. W świetnym stylu zdobył podium w Anglii, następnie w Austrii dwukrotnie był drugi, jednak od tego weekendu coś zaczęło się psuć. Wywołane było to tym, że Ducati, a później Aprilia, oddały do użytku swoich zawodników lepsze systemy startowe, przez co Austriacy stracili swoją największą przewagę.

Motocyklista z RPA robił, co mógł, ale na podium wrócił dopiero w sobotę na Motegi, gdzie odrodził się też Miller, będący po naprawdę tragicznych kilku weekendach, gdzie walczył bardziej o punkty niż czołowe miejsca. Miało to zwiazek z nową ramą, która "reklamowana" była jako coś w rodzaju wunderwaffe. Czas pokazał jednak, że była to bardziej specyfika obiektu, odpowiadająca motocyklowi i zawodnikom.

Podium przeszło Binderowi koło nosa najpierw w Indonezji, gdzie w ciągu dwóch wyścigów zaliczył trzy kontakty z rywala i, a także w Australii, gdzie musiał uznać wyższość pociągu Ducati, w Tajlandii jednak wydawało się, że nie tylko TOP3, ale i wygrana, jest jak najbardziej w zasięgu. Sobota przyniosła Binderowi drugą lokatę, w niedzielę zaś zawodnik z RPA ciął się z Martinem oraz Bagnaią do samej mety. Dojechał drugi, ale podobnie, jak w Assen, pozycję niżej zrzuciło go naruszenie limitów toru. O Millerze niestety nie ma co wspominać, bo demony środka sezonu znów wróciły i w tym samym Buriram, gdzie Binder fruwał, jego kolega nawet nie załapał się do punktów.

Ostatnim godnym wspomnienia aktem sezonu (mimo niezłego Sepang) jest zdecydowanie Walencja. W połowie wyścigu Byki wiozly bowiem 1-2. Nie byłyby jednak sobą, gdyby koncertowo tego nie skopały. Najpierw Binder popełnił błąd i przestrzelił hamowanie do jedenastki, a potem drugi, uderzając Alexa Marqueza, co skutecznie zrzuciło go za plecy kilku rywali, a potem Miller wywrócił się, gdy poczuł na plecach oddech Zarco i Pecco. I ten wyścig, mimo podium Brada, jest chyba dobrym podsumowaniem kampanii 2023 w wykonaniu Austriaków. Blisko, ale wciąż daleko.

Jesteśmy już po testach na Sepang i głównym ich pozywtem jest to, że obaj zawodnicy są raczej zgodni w kwestii kierunku, w którym Dani Pedrosa, Pol Espargaro i spółka mają rozwijać motocykl. Liderem zespołu prawdopodobnie będzie czwarty rok wcześniej Binder, za którym nierewelacyjne, ale przyzwoite testy. Tyle tylko, że "przyzwoite" nie wystarczy na mistrzostwo. Spodziewam się podobnego sezonu w jego wykonaniu, co rok wcześniej.

W odróżnieniu od niego, Jack Miller jest pod presją. W tym sezonie kończy mu się kontrakt (Binder ma jeszcze 3 lata), a pewien piekielnie szybki debiutant z Hiszpanii już pokazał, że nie zamierza być w Moto GP tylko średniakiem. Miller musi wyeliminować typowe dla niego wahania formy, jeśli chce utrzymać się w zespole, znając jego słabości i mocne strony, nie będzie to jednak proste.

A co jest rolą KTMa w tym wszystkim? Cóż, to akurat całkiem proste. Znaleźć coś, co pozwoli im zrobić ten jeden, ostatni krok, aby naprawdę można było pomyśleć o rzuceniu wyzwania hegemonom z Bolonii.
BogdanBonerEgzorcysta - #motogp #pseudodziennikarstwo 
Czas na ulubione przez sportow...

źródło: temp_file500578292276030237

Pobierz
  • 5
  • Odpowiedz