W czerwcu tego roku zdecydowałem się na zakup pewnego samochodu. Udało mi się znaleźć na allegro pewien interesujący mnie egzemplarz, niestety trafił mi się on w okolicach Katowic (mieszkam ok 300 km od tego miasta). Pojechałem więc obejrzeć auto – spełniło ono moje oczekiwania, więc je kupiłem. <br />
<br />
Dwa tygodnie później wybrałem się do Wydziału komunikacji w celu zarejestrowania wozu. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie posiadam wszystkich dokumentów potrzebnych do rejestracji – mianowicie pani urzędniczka zażądała jednej z poprzednich umów (wstawienia do komisu) w oryginale. Historia umów samochodu była taka: Pierwszy właściciel w Polsce → Komis VIP → Komis Winkiel. Niestety, ja dostałem tylko kopię, jeśli chodzi o umowę wstawienia do pierwszego komisu i byłem pewien, że to mi wystarczy. W związku z tymi zastrzeżeniami postanowiłem porozmawiać p. dyrektora wydziału komunikacji. Po przejrzeniu moich dokumentów potwierdził zastrzeżenia pani urzędniczki. Wytłumaczył mi, że umowa wstawienia do komisu jest ważna, bo jest to dokument źródłowy – ja niestety, okazałem się ignorantem i nie wiedziałem o tym, gdy kupowałem samochód. Powiedział mi, że nie może mi bez niej zarejestrować samochodu. Oczywiście od razu zadzwoniłem do komisu, który sprzedał mi auto. Komisant wesoło oznajmił, że nie posiada umowy i żebym sobie ją najlepiej podrobił. Pomyślałem, że gość chyba żartuje. Ale, pomyślałem, że spróbuje jeszcze zadzwonić do pierwszego komisu. Zadzwoniłem więc, a tam kolejny geniusz stwierdził, że... zgubił umowę. Ja pierrr... wiecie w jaki wspaniały sposób można zgubić umowę? Ja nie mam pojęcia... Moja walka z tym panem ciągnęła się długimi tygodniami... bezowocnie... w końcu się poddałem. <br />
<br />
Pozostała mi ostatnia szansa... postanowiłem skontaktować się z człowiekiem, który wsadził auto do tego zajebistego komisu. Na żadnym dokumencie nie znalazłem numeru telefonu, musiałem więc wysłać list – tak też zrobiłem. Tydzień później otrzymałem zwrot z adnotacją: „adresat nie żyje”. I w tej chwili zrozumiałem, że jestem w ciemnej dupie. Ale nie poddawałem się... znalazłem numer telefonu do rodziny tego pana. Niestety, okazało się, że współpraca jest bardzo ciężka – siostra zmarłego oznajmiła mi, że nie dysponuje dokumentem, którego poszukuje, i że w sumie to nie jej sprawa, i żebym dał jej spokój. Ta rozmowa zakopała moje nadzieje na szczęśliwe rozwiązanie mojego problemu.<br />
<br />
Po tym wszystkim postanowiłem jeszcze pomęczyć komisanta, od którego kupiłem samochód. Obiecał zająć się sprawą... że znajdzie rodzinę zmarłego i poprosi o podpisanie duplikatu (który wypisze pierwszy komis). To była moja kolejna walka w tej sprawie. Komisant mnie zwodził na różne sposoby... wtedy zrozumiałem, że nic nie osiągnę. Powiedziałem mu, że widzę dwa wyjścia: albo zwracam mu samochód, a on mi kasę, albo kieruję sprawę do sądu. Gość bez wahania odpowiedział mi: a idź se do sądu!<br />
<br />
W tej chwili mam plan załatwić tą sprawę przez sąd internetowy. Mam jednak pewne obawy... zakładając, że wygram sprawę, nie wiadomo czy komornik wyciągnie od niego tą kasę. Może też wyjść na to, że zabiorą mi samochód (bo przecież mam go w pewnym sensie bezprawnie – nie posiadam kompletu dokumentów). <br />
<br />
Może ktoś z Was, Wykopowicze uczestniczył w podobnej sytuacji, albo ma jakiś pomysł na rozwiązanie tej sytuacji, bo mi skończyły się pomysły...
Komentarze (126)
najlepsze
Ps. jeśli nie są to duże (ogromne pieniądze) podrzuć swój i nie twój samochód pod komis tak by zabarykadować im wjazd, ot taka złośliwość, niech odholowują auto na swój koszt, wszak samochód nie jest w
w małych miejscowościach można przepchnąć wszystko.