Wpis z mikrobloga

Pamiętam dobrze czas kiedy obowiązki zawodowe rzuciły mnie za polską granicę. To był dziki okres końcówki pierwszej dekady XXI wieku. Gimby pewnie nie pamiętają jak to drzewiej bywało w Rzeczypospolitej i jak trudno było o pracę dla ludzi z wyższym wykształceniem. Doktoranci umierali z głodu na ulicach a studenci Wyższej Szkoły Lansu i Baunsu bili się z bezdomnymi o kawałek chleba do żurku w Caritasie.
Tak było.
Mój ówczesny pracodawca oddelegował mnie na jakiś czas zagranico. Zgodziłem się, bo raz, że kasa mocno lepsza a dwa, że w sumie byłem ciekawy jak to jest żyć gdzieś daleko od domu. Przyznam, że trochę się obawiałem. Uznałem, że jednak, że jestem młody a wolny rynek sam się nie zrobi. Wynająłem więc mieszkanie w Katowicach i zacząłem poznawać język i kulturę Śląska. Pierwsze dni były trudne. W ogóle, ciekawostka, jak się wyjeżdża z Polski na Śląsk to nie ma żadnej tablicy. Jedziesz, jedziesz, jedziesz, hałda, bramki, śląsk. Jako pierwsze ujawniły się oczywiście problemy komunikacyjne. Tubylcy porozumiewają się jakimś dziwnym narzeczem. Taki trochę polski ale zupełnie inny, z ogromną naleciałością niemieckich słów. Nawet jeśli używają polskiego, to w sposób zwulgaryzowany, połamany i często niepoprawny. Podobne problemy z językiem polskim mają chociażby Słowacy czy Czesi.
Drugim problemem okazała się śląska kuchnia, oparta głównie na węglu i kapuście. Na początku bardzo trudno było mi dostać jakieś normalne jedzenie ale z czasem odkryłem polskie sklepy. Szczęśliwie, Polacy często otwierają swoje biznesy na Śląsku. Znalazłem też restaurację w centrum Katowic, która bodaj jako jedyna nie sypała tego czarnego gówna na każdą możliwą potrawę. Rozumiem, że to niby zdrowe i dobrze robi na zęby ale bez przesady.
Trzecią nowością były tąpnięcia. Nic tak nie raduje jak małe trzęsienie ziemi o 4 rano, kiedy wszystko leci z szafek, stół się dygocze a Ty modlisz się tylko żeby ten cholerny azbestowy blok się nie zawalił.
A propos. Obok mojego azbestowego bloku były tak zwane familoki, w których gnieździła się jakaś mentownia. Władze miejskie w zabawny sposób stworzyły im getto - otóż otoczyły familoki innymi budynkami i dostać się do nich można było jedynie dwiema bramami. Żulia bawiła się niemal codziennie krzycząc coś o Gieksie.
Czwartym kłopotem okazali się górnicy. Są wszędzie. Ludzie mówią "na śląsku przecież nie każdy jest górnikiem". GÓWNO PRAWDA! W moim biurze pracowały cztery osoby i każdy był górnikiem. Po oddaniu projektu szli #!$%@?ć do biedaszybów obok Placu Wolności (teraz tam postawili Galerię Katowice). Mieliśmy gościa od programowania w PHP, który do roboty przychodził z kilofem i łopatą bo mu się nie opylało wracać po nie do domu.


Jedyni ludzie, którzy nie są na Śląsku górnikami to #!$%@? PRZYJEZDNI! Ludzie się mnie nawet pytali "jerunie kaj mosz krympocz?" (gdzie jest Twój kilof) a ja odpowiadałem, że jestem z Polski. Nawet dyrektor oddziału, rodowity Ślązak, czasami spóźniał się do pracy jak z kamratami (colegami) odkryli cenną rudę.

Tak więc jeśli chcecie wyjeżdżać z Polski to do Anglii czy nawet i do Francji ale raczej nie na Śląsk.
#marianbaczalcontent
  • 18
Pamiętam dobrze czas kiedy obowiązki zawodowe rzuciły mnie za polską granicę. (...) Wynająłem więc mieszkanie w Katowicach i zacząłem poznawać język i kulturę Śląska


@marianbaczal: w tym momencie nie wytrzymałem i dałem plusa XD
mieszkam w Katowicach od urodzenia, potwierdzam wszystko oprócz tych kilofów zabieranych ze sobą. Kiedyś tak było, teraz BHP unijne zabrania od czasu jak były nadużywane w starciach gieksa - śmierdziele (chorzowscy).