Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Mireczki i Mirabelki.
Jeżeli ktoś nie chce czytać to niech zaprzestanie w tym momencie (Yes, it's this thread again).
Może zacznę od początku:
Będąc dzieckiem/nastolatkiem (do szkoły średniej) miałem znajomych. Nie było ich wielu, ale zawsze jacyś byli (2 kumpli i koleżanka). Południa spędzaliśmy podczas gry w nogę, kosza, ale najczęściej była to nasza baza. Może niektórzy znają to miejsce pod nazwą Fort. Miejsce izolacji przed światem, tylko nasza paczka (nawet mieliśmy zbudowane "pułapki" na wypadek gdyby ktoś chciał się do nas wbić ;)) Jest to miejsce w którym spędzaliśmy znaczną część wolnego czasu budując szałasy (własne domki z gałęzi i liści), doskonaląc ją pod względem obronnym czy budując infrastukturę (ławki z belek, miejsce do leżenia, rozstawienie hamaku czy miejsce na ognisko). Jak sobie przypomnę to uczucie ekscytacji gdy kolega przyniósł saperkę i ulepszaliśmy hatki budując coś przypominającego ziemianki. Byliśmy dość mocno zgraną paczką. Większość osób w gimnazjum zażywała używki, a my zamiast tego woleliśmy kupić np taśmę montażową czy inne podobne rzeczy by ją ulepszać. Do tej pory nigdy nie piłem alkoholu i nie zażywałem innych używek i jestem z tego dumny. Wszystko zaczęło się psuć z dnia na dzień jak jeden z kolegów poszedł do szkoły średniej. Chyba bardziej zaczęło mu imponować towarzystwo osób z klasy. Wiecie, super gości, których każdy zna ze szkoły i na ich dzielnicy. Aby zdobyć u nich szacunek zaczął się z nami coraz rzadziej widywać. My nie byliśmy osobami rozpoznawalnymi, bardziej uważanymi za jakiś przegrywów i to psuło mu opinie. Czasem słyszałem za plecami jak ktoś mówił w jego towarzystwie: "Jak możesz się z nimi spotykać, przecież to kujony. Teraz jesteś z nami i nie pokazuj się lepiej z nimi". Tak oto nasza paczka zaczęła się kruszyć. Nie pamiętam jak było z innymi, ale chyba podobnie. Z tego co pamiętam to ostatnią osoba była koleżanka. Patrząc z perspektywy czasu to ona chyba coś do mnie czuła, tylko ja nie wykonywałem pierwszego kroku, bo uważałem ją zawsze za koleżankę. Z tego co pamiętam to chyba jakoś głupio było się spotykać tylko we dwoje, więc nasz kontakt też się zerwał. Będąc w szkole średniej utraciłem wszystkich znajomych. Jeszcze bardziej się zamknąłem w sobie i coraz rzadziej rozmawiałem z innymi ludźmi. Był czas, że testowałem siebie jak najdłużej mogę nie rozmawiać z innymi ludźmi oprócz rodziny. Było to chyba z pół roku. Od tamtego czasu moje życie wygląda tak samo. Mam 22 lata i chodzę na studia (infa), ale od szkoły średniej jest to cały czas ten sam rytuał: w ciągu tygodnia nie jem śniadań, wracam ze szkoły coś tam się pouczę i siadam na kompa i gram do nocy. Zamykam się w swoim świecie gdzie mam znajomych, ludzie śmieją się z moich żartów (gra to LOL), najlepiej by muzyka głośno grała i mieć jak najwięcej zabójst i być KIMŚ. Co do projektów to też zwykle siadam około 22. Raz nawet siedziałem 20h pisząc program (JAVA) z przerwą tylko na toaletę. Co dziwne, nie czułem wtedy głodu czy pragnienia. Ostatnią rzeczą jaką jadłem była kolacja poprzedniego dnia i jakoś tak wyszło, że nic nie jadłem przez cały dzień, dopiero następnego dnia o 8. Śpię zwykle po 3-5h. Jest mi bardzo wstyd, bo mieszkam jeszcze z rodzicami. Mam praktyki w tym roku, ale wiem, że jeszcze jestem za słaby, aby starać się o staż. Póki co potrafię tylko proste aplikacje MVC w Springu czy Swingu. Może wrócę do zdrowia, jak wiecie siedzienie w domu i odizolowanie ma swoje konsekwencje. Wiele osób mówi mi teraz, żebym powtarzał co mówię, bo mnie nie rozumieją lub nie słyszą. Chyba seplenię, nie potrafię składać zdań tak jak kiedyś, często jak myślę o tym co mówię to wiem, że jest nielogiczne. Możecie zapytać jaki jest powód tego wpisu. Otóż na fb wyświetliła mi się propozycja znajomych. Jedną z nich była moja koleżanka. Zdjęcia miała udostępnione publicznie, więc przejrzałem jej profil. Było tam mnóstwo zdjęć z wakacji, przypomniał mi się jej uśmiech i dawne emocje, gdy byłem jeszcze kimś, miałem znajomych, pasją była baza i gdy był to najszczęśliwszy okres w moim życiu. Momentalnie znalazłem profil obu dawnych kumpli. Także mieli mnóstwo zdjęć jak są szczęśliwi, mają już pracę w zawodzie, dziewczyny, chłopka czy pasje. Jednym słowem byli szczęliwi. W tym momencie straciłem dech. Uświadomiłem sobie jak bardzo żałosne jest teraz moje życie. Nie mam pasji, pracy, na studiach jestem przeciętniakiem, mam pryszcze, nawet się jąkam, nawet nie jestem wysoki (175: tak, tak karzeł zrób fikołka), jedyne co to nie jestem otyły. W mojej rodzinie było trochę prób samobójczych. Mój dziadek, kiedyś się powiesił. Tak samo wujek. Jak tak sobie myślę to przypominam swojego wujka. Zawsze jak go widziałem to był uśmiechnięty. Pewniego dnia, nikt nie wie dlaczego powiesił się w piwnicy. Słyszałem jak ciocia mówiła do mamy, że po ziemniaki zawsze ona chodziła, ale on powiedział do niej, że tym razem to on chce je wziąć i ją wyręczyć, a niech ona sama sobie odpocznie i poogląda co jest w telewizji. Wujek nie wychodził przez chwilę, więc ona się martwiła i poszła zobaczyć co tak długo go nie ma. Okazało się, że powiesił się na własnym pasku. Teraz jak tak sobie myślę, to też często jestem uśmiechnięty, potrafię w metrze wymyślać historie jak mam własne mieszkanie i ktoś na mnie czeka w domu. Wchodzę, dziewczyna mówi mi cześć, jak było w pracy, a ja przytulam ją od tak i całuję w czoło. Ona pyta mnie: Coś się stało? A ja na to: tak, mam ciebie. Wtedy muszę wysiadać i kolejnego dnia wymyślam inną. W rodzinie też moja babcia miała próby samobójcze. Opowiadała mi, że w młodości miała 7 prób, ale nie wie co to za głupoty ją wtedy łapały i nigdy nie chce więcej tego robić. Od ostatniej próby minęło z 20 lat, więc to chyba prawda. Rodziców bardzo szanuję, ale kilka momentów na zawsze utkwi mi w pamięci. Był nim np ich rozwód, gdy ojciec po tym jak odkrył zdradę. Widywałem go często na mieście jak szedł z jakimiś nowymi kolegami i ledwo się trzymał na nogach. Raz nawet takiego przywiozła go policja i oczywiście wszyscy nagle muszą wyjść z psem. Byli tego świadkiem. Jednak to był tylko epizod, chwilowe załamanie po rozstaniu i obecnie on nie pije alkoholu gdzieś od roku. Jednak dzięki temu wydarzeniu wiem, że tak jak wcześniej jak i w przyszłości nigdy nie będę pił alkoholu. Jest to moim celem życia. Było jeszcze kilka osób, ale to już nie takie ważne.
Wiem, że 20 parę lat to nie jest dużo i mam jeszcze szansę na zmianę. Jestem dopiero na początku swojego życia. Z tego wszystkiego mam jedną cechę wg mnie pozytywną, jest nią upartość. Jak coś zaczynam to będę siedział, choćby te 20h, aż skończę. Mówię, że nie piję i choćby ktoś mnie próbował zmuszać to prędzej rozbiję kieliszek / szklankę niż wezmę to wypiję. Chcę na niej oprzeć swoją zmianę. Nie będę chodzić do psychiatrów / psychologów / brał leki. Nie mam DEPRESJI. Od czego zacząć zmieniać swoje życie, by z 2/10 (pryszcze, patyczak, 175 / 60, suchoklates) wyjść na te 5,6 / 10 i tym samym zdobyć pracę, dziewczynę i zacząć wreszcie wygrywać to życie, aby ponownie być prawdziwie szczęśliwym, a nie udawać uśmiech na każdym kroku i w środku będąc załamanym? Z rzeczy, które wprowadziłem do tej pory to zacząłem chodzić sypiać o normalnej porze: 22-6.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: ludolfina98
  • 4
@AnonimoweMirkoWyznania Co do ziomków to wiadomo raz są a po chwili jakbyście się nie znali - c'est la vie.

Patrząc z perspektywy czasu to ona chyba coś do mnie czuła, tylko ja nie wykonywałem pierwszego kroku


Znam ten ból - też miałem dwie takie sytuacje, ale myślałem kategoriami "jeszcze będzie na to czas" i "nie ma się co spieszyć" uświadomienie tego jak bardzo się #!$%@?ło boli bardzo, bo wszystko było podane na