Wpis z mikrobloga

#szczecin #sztuka #malarstwo #historia
"Pan A. lubi sobie czasem kupić coś dobrego: jakiś obraz znanego malarza, mebelek antyczny lub rzeźbę w brązie, najlepiej dużą. Stara się te przedmioty udomowić ze zmiennym – trzeba stwierdzić – szczęściem. Niektóre zostają w jego domu na zawsze, niektóre wymienia potem a następne, inne sprzedaje. Rękę pan A. ma raczej szczęśliwą, co przyprawia o zazdrość konkurentów, wrogów, ale i przyjaciół. I otóż jeden z tych przyjaciół (nazwijmy go panem B.) proponował często panu A. spółkę:
„- Pozwól mi kiedyś wejść do jakiegoś twojego zakupu z połową kapitału – namawiał – albo razem zarobimy, albo ty połowę mniej stracisz!”
Pan A. dobrze radził sobie sam, więc nie widział jasnych powodów, by w taką spółkę wchodzić. Ale tylko do czasu… Razu pewnego pan A. zapłacił poważną sumę za „Portret młodej kobiety” odebrany przez właścicieli z państwowego muzeum w ramach głośnej akcji zwrotu prywatnych depozytów, które w poprzednim ustroju leżakowały w muzealnych placówkach niekoniecznie wystawiane na widok publiczny. Obraz był znakomity i pan A. podpalił się jakby zanadto, stracił wyczucie granicy bezpiecznego interesu i zaproponował za obraz sumę… no, dajmy spokój szczegółom… Właściciele obrazu sprawdziwszy, że nikt w Szczecinie nie chce zapłacić więcej – zgodzili się. Transakcja doszła do skutku, pan A. zapłacił, włożył obraz do bagażnika i pojechał do miasta. Trzeba trafu, że tego dnia załatwiał coś z kandydatem do wspólnego interesu, panem B.
„- Masz okazję – zaatakował Pan A. – kupiłem obraz. Wchodzisz w ten interes?”
„- A co to za obraz?” – zainteresował się ostrożnie pan B.
„- Jeszcze nie wiem dokładnie – zgodnie z prawdą odparł pan A. – ale w muzeum od 40 lat zaopatrzony był w fiszkę: „Portret młodej kobiety – nieznany malarz holenderski – XVIII w." Trzeba go umyć, może będzie jakiś podpis, portret jest świetny, nie chcesz, to nie, sam go sobie wezmę…”
Kolega chciał. Dał 50 % zapłaconej sumy, a potem noc miał całkiem bezsenną. Bał się skutków zbyt szybko podjętej decyzji. Interesy interesami, ale w końcu pieniądze na ulicy nie leżą i źle zainwestowane jakoś dziwnie znikają… A prawda była taka, że pan B. wchodząc w pierwszą spółkę z panem A, zrobił prawdopodobnie najlepszy interes swego życia. Pan A. zaniósł obraz do renomowanej pracowni konserwatorskiej pana C. Ten od razu wykluczył wiek XVIII (twierdząc słusznie, że obraz jest starszy) i zdziwił się grubości werniksu nałożonego na portret. Powiedział też kilka niekoniecznie sympatycznych słów na temat pracowników muzeum, którzy przez 40 lat obrazu nawet nie oczyścili! Po paru dniach pan C. wziął się do pracy. Jak w słynnym erotyku łowickim („zdjął z niej jedną spódnicę, drugą spódnicę, trzecią spódnicę, czwartą…”) zdjął pan C. jedną warstwę werniksu, drugą warstwę werniksu, trzecią… Wróć! Trzeciej zdjąć nie zdążył – zdenerwowany sięgnął po telefon. Zadzwonił do pana A, ten do pana B. Wkrótce wszyscy trzej stali nad obrazem, który w jednym rogu ujawnił po umyciu podpis: REMBRANDT van RIJN. I nie ma już dla sprawy znaczenia, czy podpis położył sam mistrz, czy któryś z jego uczniów, nie ma znaczenia, które muzeum wykazało się taką nonszalancją i tumiwisizmem trwającym prawie pół wieku, nie ma znaczenia, jak podzielili finansowo swe odkrycie panowie A. i B. (którzy obraz szybko spieniężyli, a tak naprawdę to mieli inne inicjały). Ja tylko chciałem z przyjemnością wszystkim przypomnieć, że w Szczecinie był z krótką wizytą Pan Rembrandt."
  • 5