Wpis z mikrobloga

#przegryw

Bycie przegrywem nie jest okresowym niefartem, kiepskim cv, miłosną stratą czy egzystencjalną glątwą w niedzielne przedpołudnie, gdy meble tracą smak, a jedzenie – kontury. Zazwyczaj to suma tego wszystkiego plus bonus w rodzaju pigułkoodpornej fobii bądź dołujących fantazji. Przypomnij sobie najgorszy dzień, jaki przeżyłeś w Polsce. Ten dzień trwa latami – oto co znaczy być przegrywem. Stan, z którego wychodzi się z mozołem. Albo i nie wychodzi, bo często bywa tak, że drogi ewakuacyjne okazują się korytarzami nieskończonego labiryntu, uliczkami cyberpunkowego molocha, ogromnego #!$%@? San Przegrywo, po którym można błąkać się bez końca, w zwątpieniu i deszczu.

Przegryw to nie kwestia wieku. Są tacy, którym przytrafił się wcześnie. Znacie ich, bo każdy z nas miał swojego. Klasowe popychadła, szkolne worki treningowe, mruki z ostatniej ławki, boiskowe ofermy, podpieracze ścian na imprezach, dziewczyny o „ciele psa i twarzy świni”, goście nieatrakcyjni, absolutne 0/10, i tacy, których nazwiska robią za synonim dziwaka-odludka o niejednoznacznym zapachu i sadystycznej zapewne wyobraźni. Ci wszyscy – i te wszystkie – nie dość elokwentni, okrutni, modni, bystrzy, normalni, by razem z nami bawić się i kochać, ci – i te – od których stroniliśmy w liceum i na studiach, którym telepatycznie słaliśmy jedyną słuszną w tej sytuacji radę, „umrzyj, proszę”.


http://www.dwutygodnik.com/artykul/7735-przegryw-przegraj-jak-najlepiej.html