Wpis z mikrobloga

Nie pamiętam, niestety, czy poniższa historia nie została już opisana, w czasach przed usunięciem konta. Nie jestem w stanie tego już sprawdzić. Dlatego może się zdarzyć, że ktoś już to czytał. Jeśli tak, to sorry. Jednak zdecydowana większość przeczyta to pierwszy raz. A może wszyscy?

Bogusia część z was już pewnie „zna“. Dziś będzie o nim. I o mnie (jako postać 7 planowa). Ale głównym bohaterem będzie on.

Trochę technicznego „ble, ble“ na początek, bo to ważne, żeby zrozumieć istotę późniejszych problemów.

Instalacja półspalania niskociśnieniowego metanu. Półspalania, bo z niedoborem tlenu. Efektem takiej reakcji był gaz poreakcyjny (ok. 48% CO, 46% H i 6% CO2). Sercem instalacji były reaktory. Plus kotły odzyskujące energie, separatory wody, wymienniki ciepła itd. Cała tak nitka nazywana była ciągiem. Takich ciągów było trzy. Dwa, ZAWSZE, były w ruchu. Jeden był wyłączony (w stanie zimnym). Dlaczego nie w rezerwie? Przecież mogła zdarzyć się jakaś awaria na innym ciągu? Rzecz w tym, że awarie – jakiekolwiek – usuwało się w kilka godzin. Ciąg, który uległ awarii, był się w stanie uruchomić po miesiącu bez poniższej procedury. Dlaczego? Wypełnieniem reaktora były pierścienie Raschinga (o ile pamiętam, to niklowo - kadmowe). To był katalizator, który świetnie podtrzymywał ciepło. Dodatkowo cały reaktor wewnątrz był wyłożony cegłą szamotowa.

Czasami jednak zachodziła sytuacja, że jeden z ciągów trzeba było odstawić do stanu zimnego, ale wcześniej, ten ze stanu zimnego, „zagrzać“. Przejdźmy teraz do (oficjalnej, instrukcyjnej) wersji uruchomienia lub, jak kto woli, zagrzania.

W pierwszej kolejności podłączało się do palnika dmuchawę z nagrzewnica elektryczna. Taka dmuchawa „chodziła“ ok. 2 tygodni, żeby podnieść temperaturę katalizatora do 190 - 200 stopni. Później montowało się w miejsce palnika ruchowego, palnik rozruchowy. Od tego momentu o dmuchawie się zapominało.

Czym był palnik rozruchowy? To było „coś“ w kształcicie odwróconego ściętego stożka. W środku był mieszalnik, którego zadaniem było dokładne wymieszanie metanu i czystego tlenu, które były dostarczane doń rurociągami. Jak wiadomo jednak, przy 200 stopniach do samozapłonu mieszanki nie dojdzie w żaden sposób. Jak wiec podpalić taki palnik rozruchowy? Ogniem.

„Zapalniczka“. Nasza zapalniczka (nazywana oficjalnie sondą), była dość prosta konstrukcyjnie. Rurka miedziana (żeby była lekka) długości ok. 3 m. Do rurki, gumowym wężem, doprowadzany był metan z kolektora doprowadzającego metan do palnika. I teraz nadchodzi pewna trudność. Jeden trzymał tę tyczkę i odkręcał zaworek doprowadzający gaz a drugi – zwykłą zapalniczką – podpalał na końcu. To było łatwe. Co było wiec trudne?

Skrótowo, żeby nie przynudzać, opisze cala procedurę startu.

Jedna osoba „siedzi“ na zaworze metanu a druga na zaworze tlenu. Na umówiony znak (darcie ryja) pierwszy odkręca dopływ metanu do palnika. Jeśli już skończył, dawał znak (darł ryja) temu na tlenie. Jak ten tez skończył, dawał znak (domyślcie się, jaki) tym, którzy siedzieli na reaktorze. Wtedy wprowadzało się, przez specjalny otwór w reaktorze, podpaloną sondę. Trudność polegała na tym, ze w momencie wpychania sondy przez ten otwór – zdmuchiwało płomień.

Co w tym przypadku mówiła instrukcja i wszystkie procedury? Punktowo:

1. Zakręcić zawór tlenu.
2. Zakręcić zawór metanu.
3. Włączyć dmuchawę powietrza i przedmuchać reaktor.
4. Co 15 minut pobrać gaz do analizy na wylocie z reaktora na zawartość metanu.
5. Po stwierdzeniu zawartości metanu poniżej 0,5%, można rozpocząć procedure uruchamiania palnika od nowa.

2 – 3 godziny wyjęte z życiorysu. Możecie mi wierzyć na słowo...

Przejdźmy teraz do procedury uruchomieniowej wg. Bogusia. Nazwijmy tę procedurę „a #!$%@? tam, zobaczymy, co się stanie“.

Na zaworach siedzi gotowych do akcji dwóch takich. Bogus dzierży sondę a ja zapalniczkę. Po akcji „drzemy wszyscy ryja“ Bogus wkłada odpalona sondę. Pierwsze podejście i wiadomo. Płomień zdmuchnęło. Bogus wyciąga sondę i mówi, żebym podpalał:

Bogdan, ale przedmuchać trzeba.
A #!$%@? tam, nie będę tu stal 2 godziny. Odpalaj.
Pewny? Bo mnie się tez nie chce tu stać.
Dawaj!

Drugie podejście i znów to samo. Tym razem obyło się już bez słów. Podejście nr. 3. Niestety.
A gaz wciąż leci!

Podejście czwarte. Zamiana miejsc. Bogdan twierdzi, ze głupi, to ma zawsze szczęście i może mi się uda. Wkładam sondę i... przeszła przez włazik bez zdmuchnięcia. Słyszał ktoś, kiedyś, odgłos otwieranego szampana? Albo jak ktoś „strzelał“ palcem włożonym do ust z policzka? To ten odgłos wystarczy pomnożyć x tysioncpincset. Dość powiedzieć, że kask Bogusiowi z głowy zdmuchnęło (znaleziony później na dachu). Okulary niestety zostały utracone w ferworze walki. Nie to był jednak problem. Problemem były brwi, których Bogdan nie posiadał. W późniejszym czasie odrosły.

Ja wtedy – całkiem poważnie – sprawdzałem w szatki, czy mam czyste spodnie. Ale, jako głupi, miałem szczęście. Nikt nie zgadnie dlaczego. W każdym bądź razie, nie była to moja zasługa...

Ważne jest, że palnik został uruchomiony. I to w ciągu jednej zmiany. A nie kilku.

#chemiczneopowiesci #bezpieczenstwowprzemysle
  • 19
  • Odpowiedz
@verruct: Trochę partyzantka to była co?( ͡° ͜ʖ ͡°) Nie lepiej było inżynierom wpieprzyć tam po prostu elektrody i zapalać płomień od iskry siedząc sobie wygodnie w sterowni?
  • Odpowiedz
Nie lepiej było inżynierom wpieprzyć tam po prostu elektrody i zapalać płomień od iskry siedząc sobie wygodnie w sterowni?


@mikii77: lepiej, ale jakie oszczędności jak się odpalało ręcznie
  • Odpowiedz