Wpis z mikrobloga

Ale mnie znajoma śmiesznie w #!$%@? chciała zrobić xD

Zostałem wysłany do hammamu, marokańskiej łaźni, na gładzenie i zabiegi kosmetyczne do jej koleżanek, na co udałem się ochoczo z lubieżną miną niczym ksiądz do przedszkola.

Koleżanki oczywiście okazały się właścicielkami łaźni...

Nie ma to jak dać sobie zedrzeć 7 warstw naskórka przez 120-kilogramowego arabskiego barbarzyńcę, marokańskiego gigachada w bawełnianych gaciach Galvin Clein.

Do tego te osiedlowe męskie hammamy na przedmieściach mają więcej wspólnego ze Spartą niż SPA, są one takie, hmm, brudno-czyste. Nie uświadczysz tam leżaczków, świeczuszek i klimatycznej muzyczki. Tylko para, pot, łzy i rząd półnagich facetów wcierających sobie nawzajem olejki i tłuste mazidła z oliwnych pestek, przypilający kolanami do podłoża swe spocone ciała wyginając w pojękiwaniach wzajemne ramiona, atmosfera jak w szatni Legii.

Rozłożył mnie zwyrol krzyżem na posadzce jak Szakala w kościele anglikańskim, płakać nie dał. Jeszcze specjalnie kupiłem sobie wcześniej taką mięciusią myjkę z jagnięciego futerka to ją odrzucił gdzieś w kąt z pogardą i wsunął na owłosioną łapę swoją starą rękawicę z byczego włosia wysadzaną żużlem, gość mógłby po godzinach usuwać tatuaże.

No ale po takim zabiegu skóra na ciele jak u kobry (nie tej od Tajgera oczywiście), można z baby spaść.

Swoją drogą to fascynują mnie takie miejsca. Kiedyś w Tokio wynajmowałem jednopokojowe mieszkanie w starej kamienicy, w której w ogóle nie było łazienek (tylko umywalki i komunalna toaleta jak u Paździochów). Co dzień rano zatem, wśród przygarbionych japońskich dziadków o średniej wieku 152 lat maszerowaliśmy rześko do osiedlowej łaźni z wiaderkami i myjkami pod pachą. Moi pamiętający Hiroszimę kompani początkowo nieco nieufnie spoglądali na Sebę z tatuażem, niedługo potem jednak zaśmiewaliśmy się już tylko razem w saunie tłumacząc coś sobie nawzajem na migi, siedząc w kółeczku z knagami na wierzchu jak na imieninach u Michała Piróga.

Fajny klimat, w niektórych tych japońskich można nawet dostać zimny browar z automatu.

Wcale się nie dziwię, że arabki spędzają w hammamach tyle czasu. Ze znajomej zawsze śmieję się, że chodzi z koleżankami do łaźni jak Polacy w melanż - jak raz pójdą to 3 dni ich nie ma.

Insta | Blog

#wanderlust - tag z mojej obecnej tułaczki po Saharze (oraz wcześniejszych podróży i opowiadanek).

#podroze #podrozujzwykopem #ciekawostki #heheszki #tworczoscwlasna #swiat #afryka #maroko #japonia #zainteresowania

Dwadziescia_jeden - Ale mnie znajoma śmiesznie w #!$%@? chciała zrobić xD

Zostałem...

źródło: comment_zCTqOAU1KNUXXUEJyS9bEJBF3pLrIpOF.jpg

Pobierz
  • 56
@Dwadziescia_jeden: Podobno tak jest w Korei, gdzie są na etacie pracownicy łaźni, którzy zedrą z ciebie co się da ze skóry. W Japonii tak nie jest. Onsen, to nie do końca łaźnia publiczna.
Przeważnie w prawdziwym Onsenie woda musi być gorąca ponad 40 stopni, najlepiej naturalna. Jest przeważnie wiele różnych wanien/basenów z rozmaitymi rodzajami wody. Są takie z jedwabiem, zupełnie białe, są z ziołami, są z różnymi wyciągami z drzew
ama-japan - @Dwadziescia_jeden: Podobno tak jest w Korei, gdzie są na etacie pracowni...

źródło: comment_EUpaSQkvpSv9MQrDTl0YvTBnOIyneB9n.jpg

Pobierz
@Dwadziescia_jeden: nie byłem nigdy w tej "dzikiej" Afryce, ale to musi być zajebiste uczucie podróżować po krajach trzeciego świata mając w pamięci wcześniejsze życie w prawdziwej cywilizacji. Podchodzić do takich spraw na luzie, z dystansem. Istny wehikuł czasu.
@sadako no nie dokońca tak, to jest bardziej skomplikowane i skategoryzowane przez prawo. Generalnie masz rację ale onsen na zewnątrz to też onsen. Tak na prawdę to lokalizacja czy samo pomieszczenie i budynek nie ma znaczenia. Zgodnie z prawem onsenhou czyli Hot Spring Law jeśli woda wypływa naturalnie w temp powyżej 25*C i zawiera określony skład chemiczny takie miejsce można oficjalnie nazywać się onsen. Jest też kilka rodzajów jak Gensen kakenagashi gdzie
@ama-japan czytałam o 19 składnikach. Bardziej chodziło mi, że onsen jest naturalny w przeciwieństwie do sztucznego sento.
Chyba, że mnie artykuły okłamały?