Wpis z mikrobloga

Godzina gdzieś tam po 14:00. Wracam z pracy, stoję sobie spokojnie za przystankiem, palę. Podchodzi do mnie kobieta. W sumie ani w oczy, ani w nosy, się nie rzuca, ale jednak Pani Żulietta. No i zagaduje do mnie.
- Złota pani, poratowałaby pani? Dwa złote na bilet potrzebuję.
I myślę sobie "Dobra, dobra, urła, wszyscy wiemy o co chodzi". Ja generalnie problemu z postawieniem komuś żarełka, czy pićka problemu nie mam, ale wybitnie nie lubię dawać gotówki. No i oszukiwania też nie lubię. A ponieważ ostatnio przypadkiem podszkoliłam się ze smol-toków, to podłapałam, luj jeden wie po co:
- Tak? A na który pani czeka?
Pani Żulietta speszyła się, myśli. Pokręciła się trochę w miejscu, że niby wcale nie patrzy na wiatę.
- 139!
- Świetnie! Też nim jadę. Mogę kupić bilet w autobusie.
Dawno tak zawiedzionej żebraczki nie wiedziałam. Pomamrotała coś po menelowemu i ulotniła się za róg, jakieś 2 metry dalej. Nie wiem, może myślała, że ślepa jestem skoro mam okulary.
W sumie kusiło mnie, żeby jednak wydać te 1,70zł, ale już głupio było mi za nią wołać.


  • 2