Wpis z mikrobloga

24/100
(Dziś troszkę dłuższe, ale nie zawiedziecie się ;) )

Aleksander Fredro

Baśń o 3 braciach i królewnie

Mrok wie­czor­ny, - bab­cia siwa
przy ko­min­ku gło­wą kiwa.
Nos jak ha­czyk, - oku­la­ry,
Coś tam mru­czy babsz­tyl sta­ry.
Snu­je baj­dy nie­stwo­rzo­ne,
O kró­lew­nie Piz­do­lo­nie,
O trzech bra­ciach jak nie­wie­lu,
O ma­tu­li ich z bur­de­lu,
Opo­wia­da sta­re dzie­je...
A na dwo­rze wi­cher wie­je.

Siądź­cie spo­łem pan­ny, smy­ki,
Mło­do­jeb­ce, sta­re pry­ki
I nad­staw­cie do­brze uszy!
Choć na polu śnie­żek pró­szy.
W domu cie­pło i wy­god­nie...
Zo­staw pan w spo­ko­ju spodnie!
Bo za­wo­łam za­raz Mamy!...
Sza! Uwa­ga! Za­czy­na­my!

Za mo­rza­mi, za rze­ka­mi,
Za la­sa­mi, za gó­ra­mi,
Żył przed bar­dzo wie­lu laty,
Król po­tęż­ny i bo­ga­ty,
Do­bro­tli­wy, szczo­dro­bli­wy,
Ale bar­dzo nie­szczę­śli­wy,
Cią­gle smut­ny i zmar­twio­ny
Z winy cór­ki Piz­do­lo­ny,
Co choć bar­dzo pięk­na, miła,
Lecz... nad­mier­nie się kur­wi­ła.

A da­wa­ła bez wy­bo­ru
I ry­ce­rzom, pa­nom dwo­ru,
I ku­cha­rzom, i kuch­ci­kom,
Gierm­kom, ciu­rom, pi­sar­czy­kom,
Na le­żą­co, na sto­ja­ka,
W dupę, w cyc­ki i na raka.
Czy na dwo­rze, czy w sa­lo­nie,
Czy w klo­ze­cie, czy na tro­nie,
W każ­dej chwi­li, w każ­dym cza­sie
Wciąż my­śla­ła o ku­ta­sie.

Próż­no mó­wił jej król sta­ry,
Że we wszyst­kim trze­ba mia­ry,
Nie wy­pa­da bo­wiem pan­nie
Da­wać dupy bez­u­stan­nie.

Na nic się to wszyst­ko zda­ło,
Wciąż jej chu­ja było mało
I na ca­łym kró­la dwo­rze
Nikt chę­do­żyć już nie może.
Wszy­scy byli roz­je­ba­ni.
Na­wet księ­żą ka­pe­la­ni.
Raz ją tak swę­dzia­ła dupa.
Że zgwał­ci­ła aż bi­sku­pa,
A gdy ten ją zdup­czył mar­nie
- Po­szła da­wać pod la­tar­nię.

Aż do tego do­szło wresz­cie,
że z bur­de­lów wszyst­kich w mie­ście
Od ku­rew­skiej ca­łej na­cji
Przy­szły kur­wy w de­le­ga­cji.
Ta naj­bar­dziej roz­je­ba­na,
Padł­szy przed nim na ko­la­na,
Z tru­dem tłu­miąc rzew­ne łka­nie
Rze­kła: "Kró­lu nasz i Pa­nie!
Ty pa­nu­jąc od lat wie­lu
Oj­cem by­łeś dla bur­de­lu.
Bur­de­lo­wy cech upa­da
Kur­wom gro­zi dziś za­gła­da!
Upa­da­ją oby­cza­je!
Two­ja cór­ka dupy daje!
Na uli­cy bez pie­nię­dzy,
Przez co wpy­cha nas do nę­dzy.
Nikt nas dziś już nie pier­do­li,
Bo dar­mo­chę każ­dy woli!
A więc naj­ja­śniej­szy pa­nie,
Spra­wie­dli­wość niech się sta­nie!"

Król na łzy ku­rew­skie czu­ły,
Ka­zał dać ze swej szka­tu­ły
Każ­dej kur­wie po du­ka­cie...
Po czym za­mknął się w kom­na­cie
W nocy zaś przy­wo­łał swe­go
Astro­lo­ga na­dwor­ne­go,
By ten pa­trząc w gwiezd­ne szla­ki
Zna­lazł wresz­cie spo­sób jaki,
By kró­lew­nę moż­na było
Do­bro­wol­nie, czy też siłą
Wró­cić znów do cno­ty gra­nic,
A gdy to się nie zda na nic,
Niech przy­naj­mniej w swo­jej sfe­rze
Ob­łap­ni­ków so­bie bie­rze...

Więc astro­log wziąw­szy lupę,
Zaj­rzał raz kró­lew­nie w dupę,
Dwa­kroć cyr­klem piz­dę zmie­rzył,
Po czym za­mknął się w swej wie­ży.
Tak był w pra­cy po­grą­żo­ny,
Taki przy tym roz­tar­gnio­ny,
że szu­ka­jąc praw­dy na nie­bie
W roz­tar­gnie­niu srał pod sie­bie.
Krę­cił, wier­cił te­le­sko­pem,
Wresz­cie wró­cił z ho­ro­sko­pem
I rzekł: "Smut­ną wieść, nie­ste­ty
ob­ja­wi­ły mi pla­ne­ty,
Że kró­lew­ny nic nie wstrzy­ma.
Na jej szał le­kar­stwa ni ma!
Chy­ba, że się znaj­dzie jaki,
Tęgi je­bak nad je­ba­ki,
Któ­ry ją tak ze­rżnie pięk­nie,
Że kró­lew­nie pi­cza pęk­nie!
Żywym ogniem się za­pa­li,
Na ka­wał­ki się roz­wa­li.
Wte­dy bę­dzie piz­do­lo­na
Z cza­ru swe­go wy­zwo­lo­na!
I znów sta­nie się pra­wicz­ką
Z ma­lu­sień­ską, cia­sną picz­ką."

Król, choć pła­kał ze zmar­twie­nia,
Za­mknął cór­kę do wię­zie­nia,
By się wię­cej nie pusz­cza­ła.
Tam co­dzien­nie do­sta­wa­ła,
Prócz świet­ne­go utrzy­ma­nia,
Ty­siąc świec do brandz­lo­wa­nia,
Wa­ze­li­ny becz­kę całą...
Lecz jej tego było mało.
Cią­gle pła­cze, cią­gle krzy­czy:
To za mało dla mej pi­czy!

Wszyst­kim było ogło­szo­ne
Że kto zba­wi Piz­do­lo­nę
Ten do­sta­nie ją za żonę
I po­dzie­li się kró­le­stwem
by raz skoń­czyć z tym ku­re­stwem...

Więc zjeż­dża­ją się je­ba­cze,
Cza­ro­dzie­je, za­kli­na­cze,
I ry­ce­rze, kró­le­wi­cze,
By kró­lew­nie ze­rżnąć pi­czę!
Każ­dy swo­ich sił pró­bu­je,
Lecz choć tę­gie mie­li chu­je
Na nic się to wszyst­ko zda­ło,
Bo kró­lew­nie wciąż za mało.

Król gdy wi­dział co się dzie­je
Stra­cił cał­kiem już na­dzie­ję,
Pła­kał, mar­twił się dzień cały
Aż mu jaja po­si­wia­ły
Bo już siwy był na gło­wie.

...A tym­cza­sem he­rol­do­wie
Wie­ści dziw­ne roz­gła­sza­li
Co­raz da­lej, da­lej, da­lej...
Aż do­tar­ły hen da­le­ko,
Gdzie za siód­mą górą, rze­ką,
Sta­ła so­bie mała chat­ka,
W niej miesz­ka­ła sta­ra mat­ka
Wraz z sy­na­mi swy­mi trze­ma,
Któ­rym rów­nych w świe­cie nie ma.

Każ­dy dziel­ny, tęgi, zwin­ny,
ale każ­dy z nich był inny
I w tym nie ma nic dziw­ne­go:
Każ­dy z ojca był in­ne­go,
Bo w mło­do­ści swo­jej cza­sie
Mat­ka strasz­nie pusz­cza­ła się.
Była stróż­ką przy bur­de­lu
I ko­chan­ków mia­ła wie­lu.

Syn naj­star­szy miał #!$%@? dłu­gi
I gru­by na kształt ma­czu­gi,
A po bo­kach jego były
jak po­stron­ki - gru­be żyły,
Ja­kieś sęki, ja­kieś guzy -
Jaja miał jak dwa ar­bu­zy!
A że cią­gle mu bez mała
ta ogrom­na pyta sta­ła,
Chu­jo­gro­mem go na­zwa­no.

Piz­do­li­za no­sił mia­no
Syn na­stęp­ny, bo li­za­nie
Sta­wiał wy­żej nad je­ba­nie,
I nie było mi­strza w świe­cie,
Co by spro­stał mu w mi­ne­cie.

Cie­szą mat­kę ta­kie dzie­ci,
Lecz nie­ste­ty - smu­ci trze­ci,
Któ­ry rodu był za­ka­łą,
Bo miał kuś­kę cał­kiem małą,
A cie­niut­ką na kształt gliz­dy
I nie pa­lił się do piz­dy.
Do­brze, gdy z mat­czy­nej woli
Raz na mie­siąc po­pier­do­li.
A że mało tak ob­ła­pia,
Bra­cia mie­li go za ga­pia.
No i mat­ka na­wet cza­sem
Na­zy­wa­ła go Głup­ta­sem.

Tak im słod­ko ży­cie idzie,
Ani w zbyt­ku, ani w bie­dzie.
Star­sze bo­wiem dwa chło­pa­ki
Za­ra­bia­li w spo­sób taki,
że po­boż­ne, star­sze pa­nie
Bra­ły ich na utrzy­ma­nie.
A i mat­ka, cho­ciaż sta­ra,
Też da­wa­ła za ta­la­ra.
Tyl­ko trze­ci syn - wy­skro­bek
Wy­pi­nał się na za­ro­bek.
Że nie udał się nie­wia­stom,
Da­wał dupy pe­de­ra­stom
I ku wiel­kiej mat­ki zło­ści
Nie brał nic od swo­ich go­ści...

Tak im się więc do­brze żyło,
I wy­god­nie, do­brze, miło.
Aż do­tar­ła i w ich stro­ny
Wieść o lo­sie Piz­do­lo­ny.
Na za­ro­bek więc ła­ko­ma
woła mat­ka Chu­jo­gro­ma
I tak rze­cze: "Ty, mój synu
Idź! Do­ko­naj tego czy­nu!
Gdy spier­do­lisz Piz­do­lo­nę
To do­sta­niesz ją za żonę.
Pół kró­le­stwa two­im bę­dzie!
Tak kró­lew­skie brzmi orę­dzie."

Syn usłu­chał rady mat­ki.
Za­raz wło­żył czy­ste gat­ki.
Wy­mył chu­ja - i bez zwło­ki
Raź­no ru­szył w świat sze­ro­ki...
A gdy przy­był do sto­li­cy,
Za­raz po­szedł do ciem­ni­cy
Gdzie się świe­cą, roz­kra­czo­na,
brandz­lo­wa­ła Piz­do­lo­na.

Pyta dę­bem mu sta­nę­ła,
Więc się ostro wziął do dzie­ła
I za pierw­szym szto­sem leci
Bły­ska­wicz­nie dru­gi, trze­ci,
Czwar­ty, pią­ty - aż na­resz­cie
Wy­rżnął szto­sów ty­siąc dwie­ście
I utra­cił siłę całą -
Lecz kró­lew­nie wciąż za mało!
Tak był po­tem osła­bio­ny,
Że zleźć nie mógł z Piz­do­lo­ny,
Aż mu­sia­ły dwor­skie ciu­ry
Ścią­gnąć go za dupę z dziu­ry,
I za­nie­śli omdla­łe­go,
Do szpi­ta­la zam­ko­we­go.

A kró­lew­na cią­gle krzy­czy,
Że to mało dla jej pi­czy!

Pręd­ko, pręd­ko baśń się baje,
Nie tak pręd­ko ku­tas sta­je,
Baśń się baje, czas ucie­ka,
Chu­jo­gro­ma mat­ka cze­ka,
W koń­cu mar­twić się za­czy­na -
Że nie wi­dać skur­wy­sy­na...

Aż ją do­szły strasz­ne wie­ści...
Po­wstrzy­mu­jąc łzy bo­le­ści,
Piz­do­li­za do się wzy­wa
I w te sło­wa się od­zy­wa:
- "Bra­tu, rzecz to nie do wia­ry,
Nie po­wio­dły się za­mia­ry.
Ku­tas zmar­niał mu, nie­ste­ty -
Idź więc ty, spró­buj mi­ne­ty!"

I Piz­do­liz wnet bez zwło­ki,
Ru­szył pręd­ko w świat sze­ro­ki.
W koń­cu za­szedł do sto­li­cy.
Tam się udał do ciem­ni­cy,
Gdzie się świe­cą, roz­kra­czo­na,
Brandz­lo­wa­ła Piz­do­lo­na.

Za­raz ją za pi­czę ła­pie
I mi­ne­tę tęgo chla­pie
Ję­zyk jego na kształt węża
To się sprę­ża, to roz­prę­ża,
To się wije jak sprę­ży­na,
W piz­dę wwier­cać się za­czy­na,
To po wierz­chu, to od środ­ka.
Krę­ci na kształt ko­ło­wrot­ka,
To się zwi­ja znów jak fry­ga,
że gdy pa­trzeć - w oczach miga.
Doba tak za dobą mija,
On ję­zo­rem wciąż wy­wi­ja.
Lecz z nim tak­że to się sta­ło
Że utra­cił siłę całą.
Więc i jego dwor­skie ciu­ry
ścią­gnę­ły za dupę z dziu­ry,
I wy­nio­sły omdla­łe­go,
Do szpi­ta­la zam­ko­we­go.
A kró­lew­na cią­gle krzy­czy,
Że to mało dla jej pi­czy!

Pręd­ko, pręd­ko baśń się baje,
Nie tak pręd­ko ku­tas sta­je,
Baśń się baje, czas ucie­ka,
Piz­do­li­za mat­ka cze­ka,
I już mar­twić się za­czy­na -
Bo nie wi­dać skur­wy­sy­na...

W koń­cu wi­dząc, że nie wra­ca
My­śli: "Na nic moja pra­ca...
Bied­na dola jest mat­czy­na.
Oto już dru­gie­go syna
Losy wzię­ły mi zdra­dziec­ko!
Jed­no mi zo­sta­ło dziec­ko,
I do tego cał­kiem głu­pie".

...Głup­tas miał to wszyst­ko w du­pie.
Raz spo­koj­nie po je­dze­niu
Chciał po­chra­pać so­bie w cie­niu.
Coś mu jed­nak spać nie daje,
Coś go cią­gle gry­zie w jaje.
Więc się pręd­ko zry­wa z tra­wy,
W por­t­ki pa­trzy się cie­ka­wy
A tu się po ja­jach szwen­da
Niby chra­bąszcz - wiel­ka men­da!

Głup­tas już roz­pi­nał ga­cie,
By ją zgu­bić w sub­li­ma­cie,
Gdy wtem men­da nie­szczę­śli­wa
Ludz­kim gło­sem się od­zy­wa:
"Nie za­bi­jaj chłop­cze luby!
Cze­mu pra­gniesz mo­jej zgu­by?
Men­da też stwo­rze­nie boże,
Że ina­czej żyć nie może
I że cza­sem w jajo utnie -
Nie gub­że jej tak okrut­nie!"
Głup­tas to ser­ca bie­rze,
My­śli so­bie: "Bied­ne zwie­rzę,
Że mnie utniesz, cóż to złe­go?
Prze­cież nie zjesz mnie ca­łe­go...
A po­cier­pieć cza­sem mogę
Idź więc da­lej w swo­ją dro­gę!"

A tu na­gle men­da zni­ka
I zmie­nia się w cza­row­ni­ka,
Cza­row­ni­ka - cza­ro­dzie­ja,
I do swe­go do­bro­dzie­ja,
Co się w stra­chu z miej­sca zry­wa,
W ta­kie sło­wa się od­zy­wa:
- "Że li­to­ści mia­łeś wzglę­dy
Dla bez­bron­nej, sła­bej men­dy
I żeś jej da­ro­wał ży­cie -
Wy­na­gro­dzę cię so­wi­cie.
Dam ja ci wska­zów­ki pew­ne
jak spier­do­lić masz kró­lew­nę.
Sił twych mało tu po­trze­ba
Jest kon­do­na - sa­mo­je­ba,
Któ­ry ma tę dziw­ną siłę,
Że gdy wło­żysz na swą żyłę
I roz­ka­żesz - on za cie­bie
sztos za szto­sem cią­gle je­bie
Cza­ro­dziej­ską mocą cud­ną!
Ale zdo­być go jest trud­no...
Dupa strze­że go za­klę­ta,
Na prze­chod­niów wciąż wy­pię­ta,
Z któ­rej mocą złe­go du­cha
Usta­wicz­nie ogień bu­cha.
I czy z bli­ska, czy z da­le­ka,
Żarem swo­im wszyst­ko spie­ka.
I w tym moc­nym, wiel­kim ża­rze
Dupa się ca­ło­wać każe,
Lecz gdy po­wiesz do niej sło­wa:
- "Niech się ogień w du­pie scho­wa!
Sama się po­ca­łuj wła­śnie!"
- Wte­dy ogień w du­pie zga­śnie.
I po­wo­li, z do­brej woli,
Kon­don za­brać ci po­zwo­li.
Za twą do­broć ja ci mogę
Do tej dupy wska­zać dro­gę.
Weź ten kłę­bek z sobą ra­zem,
On ci bę­dzie dro­go­wska­zem!
Rzuć na zie­mię i idź wszę­dzie,
Gdzie się kłę­bek to­czyć bę­dzie.
Lecz pa­mię­taj za­wsze świę­cie
Cza­ro­dziej­skie to za­klę­cie!"

Tu cza­row­nik, niby mara,
Zniknł i roz­wiał się jak para.
Głup­tas wsta­je ucie­szo­ny,
Bie­rze kłę­bek, roz­ba­wio­ny,
I nie mó­wiąc nic ni­ko­mu
Po kry­jo­mu zni­ka z domu.

Pręd­ko, pręd­ko baśń się baje,
Nie tak pręd­ko ku­tas sta­je.
Głup­tas idzie, nie usta­je,
Co­raz nowe mija kra­je.
Gdy stu gra­nic mi­nął słu­py
Za­szedł wresz­cie aż do dupy,
Z któ­rej ogień wiecz­ny try­ska.
A pod­szedł­szy do niej z bli­ska,
Roz­ża­rzo­nej nad po­ję­cie,
Cza­ro­dziej­skie swe za­klę­cie
Głup­tas z ca­łej siły wrza­śnie:
"Sama się po­ca­łuj wła­śnie!..."
Wte­dy dupa za­wsty­dzo­na,
Pu­ści­ła go do kon­do­na.

Więc z kon­do­nem, ucie­szo­ny,
Pę­dzi wnet do Piz­do­lo­ny.
A gdy przy­był do sto­li­cy,
Za­raz po­szedł do ciem­ni­cy,
Gdzie się świe­cą, roz­kra­czo­na,
Brandz­lo­wa­ła Piz­do­lo­na.

Wkła­da kon­don na ku­ta­sa
I... O dzi­wo! U głup­ta­sa
#!$%@?, co za­wsze był jak z cia­sta,
Na ol­brzy­ma się roz­ra­sta!
Na sto chu­jów się roz­dzie­la
Każ­dy gru­by, jak ta bela,
Każ­dy twar­dy, jak ze sta­li,
Każ­dy dłu­gi na sto cali!
Wszyst­kie chu­je z ca­łej siły
Na kró­lew­nę się rzu­ci­ły,
Każ­dy się jej w pi­czę wwier­ca,
Każ­dy koń­cem się­ga ser­ca,
Każ­dy jej się w pi­czy grze­bie,
Każ­dy je­bie, je­bie, je­bie...
Głup­tas leży bez wy­sił­ku,
Cza­sem klep­nie ją po tył­ku
Cza­sem w cyc­ki po­ca­łu­je,
A sa­mo­jeb pi­czę pru­je.
Aż kró­lew­na Piz­do­lo­na
Zchę­do­żo­na, spier­do­lo­na,
Ze zmę­cze­nia le­d­wo żywa,
Krzy­czy: - #!$%@? się roz­ry­wa!

Ta­kie przy tym tar­cie było,
Aż się w pi­czy za­pa­li­ło.
By uga­sić po­żar cia­ła,
Straż zam­ko­wa przy­je­cha­ła
Z to­po­ra­mi, z bo­sa­ka­mi,
Si­kaw­ka­mi i ku­bła­mi,
Sło­wem - z ca­łym in­wen­ta­rzem
Uży­wa­nym przy po­ża­rze.
I po dłu­giej, cięż­kiej pra­cy
Uga­si­li ją stra­ża­cy.

Tak zo­sta­ła Piz­do­lo­na
Z cza­ru swe­go wy­ba­wio­na,
I znów sta­ła się pra­wicz­ką
Z ma­lu­sień­ką, cia­sną picz­ką.
Głup­tas do­stał zaś w po­dzię­kę
Pół kró­le­stwa i jej rękę.

Król był taki ucie­szo­ny,
Ze zba­wie­nia Piz­do­lo­ny,
Że po­mi­mo swej sta­ro­ści
Ka­pu­cy­na rżnął z ra­do­ści,
Tak się zno­wu po­czuł mło­dy
Po­tem zaś wy­pra­wił gody
Głup­ta­so­wi z Piz­do­lo­ną -
Mnie na gody za­pro­szo­no.
Więc jak mó­wię, też tam by­łam.
Ja­dłam, pi­łam, pier­do­li­łam,
Ba­wi­łam się z nimi spo­łem,
Aż za­snę­łam gdzieś pod sto­łem...

Tu baj­ka do­bie­ga koń­ca
Już za oknem pa­trzeć słoń­ca
Przy ko­min­ku bab­cia siwa
Coś mam­ro­cze, gło­wą kiwa
Da­jąc dzia­twie po­ucze­nia
O roz­ko­szach chę­do­że­nia.

Któ­rych i Wam czy­tel­ni­cy
Au­tor tej po­wiast­ki ży­czy!_

#codziennapoezja #odchaming #gruparatowaniapoziomu #sztuka #wiersz #kultura
  • 8
18+

Zawiera treści 18+

Ta treść została oznaczona jako materiał kontrowersyjny lub dla dorosłych.

@Mikstolar: @matkaPewnegoMirka: Najprawdopodobniej to nie Fredro był autorem tej "baśni". A przynajmniej w tej wersji, w jakiej widnieje tutaj.
Skąd to stwierdzenie? Otóż ten tekst zawiera wzmiankę o wazelinie - która to została wynaleziona w 1872 przez Anglika Roberta Chesebrougha pracującego w USA. Pierwsza fabryka wazeliny w Europie powstała w 1911, czyli wiele lat po śmierci Fredry (który zmarł w 1876). Fredro nie bardzo miał jak się dowiedzieć o tym