Wpis z mikrobloga

Dziś opiszę Bonda. Ale nie chodzi o takiego z marketu (tym razem!), a konkretnie o Bond No. 9 Bleecker Street. Zapach dorwałem od naszego kochanego systemu redukcji kloaki, trochę przypadkowo, a trochę przez brak jakiejkolwiek siły woli.

Samo otwarcie jest lekko dziwne - czuć wyraźnie fiołka i jakieś cytrusowe coś, co daje lekki posmak octu. Moment w którym tylko otwarcie gra główną rolę jest bardzo krótki i zaraz potem wchodzą dwie kolejne i wyraźne nuty - cedr i jaśmin. Gdzieś w oddali czuć skórę, ale nie jest ona agresywna i rzeczywiście najbardziej pachnie zamszem niż typową skórą. Ale tutaj jest jeszcze delikatny aromat stęchlizny albo pleśni - pewnie mech. Razem z tą skórą zamiast zamszu, tworzą efekt rzemyków od górala, które jechały z Chin w kontenerze na frachtowcu z silnikiem na mazut. Czym dłużej się wwą#!$%@? w tę kompozycję, tym więcej rzeczy możemy tam znaleźć, bo są tu jeszcze jakieś zielone elementy, ale czuć też delikatną słodycz bursztynu i wanilii. Pewnie jest tu więcej rzeczy, ale ja ich nie rozpoznaję.

Całość kompozycji jest dość specyficzna (spotkałem podobną tylko raz, ale o tym za chwilę). Z jednej strony spotyka nas świeżość cytrusowo-kwiatowa, a z drugiej strony dość mięsiste drewno i skóra, może lekko zatęchła. Wszystko jest świetnie zbalansowane dla prawdziwego Polaka, bo z której strony byśmy nie spojrzeli, te perfumy nie są za bardzo. Generalnie ja odbieram te perfumy jako świeże z charakterem, raczej całoroczne, ale osoby przeczulone na mech czy też generalne aromaty stęchlizny mogą je odbierać jako śmierdziele. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Projekcja jest i to dość mocna. Nie są duszące, a główny aromat którym projektują to szerokopojęta świeżość kwiatowa, trochę jak z płynu do płukania i lekka słodycz, ale prawie niezauważalna. Trwałość również nienajgorsza, bo powiedziałbym że trzymają fajnie przez około 4 godziny i potem kolejne 4 są bliskoskórne. Jak człowiek posiedzi w jednym miejscu i się wygrzeje, a potem poruszy, to da się wyczuć je nawet po tych 8 godzinach. Naprawdę fajna trwałość i schodzą do tego dość równo. Baza która zostaje z nami na koniec dnia też jest dość dziwnie świeża, aczkolwiek rozpoznawalne nuty zapachowe to głównie góralskie rzemyki, cedr i jaśmin.

Całość tej kompozycji, za wyjątkiem otwarcia, cholernie przypomina mi inne perfumy, a konkretnie Zoologist Beaver. Do tego stopnia, że stwierdziłem, że je sobie porównam ręka w rękę. Beaver jest dużo bardziej duszny, dużo bardziej skórzany i bardziej spleśniały. Zapach Beavera zmienia się bardziej w miarę upływającego czasu, ale z zasady jest dość ciężki i przełamany świeżością. W Bleecker Street czuję się jakby przyszedł POTĘŻNY executive, przyniósł butelkę Beavera na stół i powiedział “zróbcie mi takie, tylko świeższe” i najtęższe umysły w Bondzie Dziewiątym usiadły i to właśnie zrobiły.

W dużym skrócie, jest to po prostu świeży bóbr. Bardzo mi się spodobały, polecam i pozdrawiam, Chachar Warszawski.

#perfumy
#perfumychacharskie
ChacharZWarszawy - Dziś opiszę Bonda. Ale nie chodzi o takiego z marketu (tym razem!)...

źródło: comment_16050884011Vp64pXiIjCJOiJsFADBZu.jpg

Pobierz
  • 4
  • Odpowiedz
@alvaro1989: ja do tej pory nie mogę się zdecydować. Bo z jednej strony rzeczywiście jest tego niewarta, ale z drugiej strony drugiego takiego nie spotkałem, poza Beaverem, który kosztuje jeszcze więcej. Może jakbym dorwał odlewkę Beavera do tego Bonda, to by mi przeszła ochota na flakon.
  • Odpowiedz
@kocia_morda: ja nie potrafię kupować lekkich swiezakow za takie pieniądze, mam wtedy poczucie ze wywaliłem w błoto pieniędze. Flakony od 500 w górę to już musza być bogate, aromatyczne zapachy, nawet nie musza mieć super parametrów, ale muszą mieć głębię. Nie mógłbym znaleźć u siebie uzasadnienie zakupu Tomów Fordów z tej świeżej linii typu Costa Azurra albo MFK Aqua Celestia itp.
  • Odpowiedz