Wpis z mikrobloga

#sen ##!$%@?

Byłam w domu rodzinnym, była zima. Za oknem, na długim parapecie stały trzy świece zapachowe. Grałam wtedy w jakąś grę, nie mogę sobie przypomnieć co to było, ale w pewnym momencie zaczęłam przewijać swoje życie jak film. Tzn. przewijałam tę grę do tyłu, ale wyszło na to, że przewijam swoje życie. Wtedy znalazłam się w zaśnieżonym parku w Moskwie. To był śliczny, wielki park z rzeźbami i fontannami, taki przestronny, chodzili w nim ludzie ubrani w jasne płaszcze, z nieba sypał śnieg i gołąb. Tzn. jeden gołąb spadł z nieba na ziemię, martwy. Głos w tle powiedział mi, że to pierwszy dzień pandemii, ale jako, że to była przeszłość, to już nic nie można było zmienić. Wzięłam truchło gołębia w rękę, ale zaraz odrzuciłam z obrzydzeniem, bo chyba od tego gołębia się to zaczęło.
Zaraz później wychodziłam z imprezy-domówki. Z #niebieskim i naszą córką, już w Anglii. Znajomi na pożegnanie dali córce kopertę, w której były jakieś kredki, żelki i bilet na lot paralotnią albo kolejkę górską, nie pamiętam. Młoda wydała z siebie taki dźwięk, jakby się cieszyła i śmiała, ale tak naprawdę to była histeria, bo ona się tego strasznie obawiała. Może kiedyś lubiła, bo to nie byłby pierwszy jej lot, ale teraz zaczęła się bać i nie chciała tego prezentu. Zaczęłam ją uspokajać, że wcale nie musi z tego korzystać. Z domku obok wyszli sąsiedzi, również nasi znajomi, ale nie chciałam na nich patrzeć. Nie chciałam, żeby mnie zobaczyli i byli to ludzie, z którymi wolałabym nie mieć kontaktu. Para - wysoka, zgrabna blondynka, która chodziła w T-shircie i majtkach, ale miała dupę z przodu i jej facet, niby Polak, ale wyglądał jak niski peruwiańczyk z wystającymi zębami. I jak ona się puszczała po kryjomu tak on jawnie rzucał obleśnymi tekstami do swoich znajomych. Mieli syna albo dwóch.
Nagle wszyscy poszliśmy do sklepu. To był supersam w Białymstoku z lat 90, no ale w Anglii. Pod tym sklepem zebrał się spory tłum, jak się okazało to wszystko to byli Polacy i moi znajomi. Znowu pojawił się głos narratora w mojej głowie mówiący, że w Anglii wszyscy Polacy się znają i są jak wielka rodzina. Ciężko mi się szło, jakbym miała kamyk w bucie.
Najpierw myślałam, że sklep jest zamknięty, ale po prostu była długa kolejka bo mogły być 4 albo 6 osób w sklepie. Bo pandemia. Rozdzieliliśmy się, #niebieski stał z dzieckiem a ja sama. Przede mną stała Dagmara. Ona gdzieś na chwilę wyszła, kiedy w kolejkę wbiła się jakaś nieznajoma laska z brązowymi włosami związanymi w kucyk. Zaczęłyśmy się szarpać, była bardzo agresywna. Wróciła Dagmara i krzyczałyśmy na nią, że jest kolejka, ale się #!$%@?ła i weszła pierwsza, jednak nie wzięła koszyka tylko poszła w prawą stronę, gdzie stały biurka i komputery. Okazało się, że ona tam pracuje. Włączyła sobie komputer, ale coś jej nie szło, ten komputer ledwo działał, a ja byłam na nią mega wściekła. Kiedy nadeszła moja kolej na wejście stanęłam przed jej biurkiem. Tam było krzesło, na którym leżały paczki i jakieś papiery, zaczęłam je wywalać przez ramię nawet nie patrząc, tylko mówiłam, że jest bezczelnym fiutem, żeby nas tak wszystkich upokorzyć, że mogła powiedzieć że tu pracuje i każdy by ją wpuścił bez kolejki, ale musiała robić cyrk. A na koniec wyłączyłam jej ten komputer. Laska uznała, że jesteśmy kwita, ale nadal byłam na nią zła i posłałam jej sążnistego fucka.
Kiedy ja się wykłócałam to #niebieski z córką zdążyli już wejść i zrobić jakieś zakupy. On zaczął mnie oprowadzać po sklepie mówiąc, że jest tylko jeden dział wart uwagi, bo są codziennie świeże rzeczy. To był dział z kwiatami i owocami. Półki były pełne malw i piwonii. Ale potrzebowaliśmy szynki, sera, jajek a nie staliśmy w takiej kolejce za kwiatami. Wzięłam dziecko za rękę, tu #niebieski znika ze snu całkowicie, chodziłyśmy po sklepie. W końcu znalazłyśmy się w szpitalu. To był sklepowy oddział szpitala, coś na zasadzie apteki w Tesco, ale nie było półek tylko pusty korytarz, drzwi garażowe i dwóch lekarzy obok. Chciałyśmy wyjść (nie wiem co z zakupami) i przed wyjściem jeden z lekarzy (wyglądał jak Dieter Laser) chwycił mnie za kark, dość boleśnie, to było takie badanie. Wychodziło się przez te drzwi garażowe nad którymi był napis, że mogą przez chwilę pomieszać w głowie. Nie uwierzyłam w to.
Wyszłam z młodą na taką industrialną dzielnicę Białegostoku, jakieś hurtownie, blachodachówki, przystanek i droga szybkiego ruchu. Tylko, że to już nie byłam ja i moje dziecko też nie było sobą. Widziałam swoimi oczami, dziewczynka wyglądała jak moja córka, ale to byli obcy ludzie. Obserwowałam jak idzie brzegiem ulicy (ale jednak po ulicy) z wiadrem kleju, białej farby albo jakiegoś budyniu, nie wiem, i jej się to leje z tego wiadra na ulicę. Ludzie na przystanku krzyczeli, żeby zeszła na chodnik, ale nie schodziła a ja tylko się przyglądałam. W końcu trzeci samochód w nią uderzył i umarła.
Tutaj widok przenosi się na okoliczne sklepy z muzyką. Obok tych blachodachówek i hurtowni były coś jak puby z muzyką na żywo, ale tam się nie piło ani nie jadło, tylko można było wejść do pustego budynku i posłuchać prób zespołów. Taka mooocno kameralna dyskoteka. Weszłam tam już tylko jako widz, nie było mnie tam, ale widziałam, że drzwi się otworzyły i wszedł koleś, który chciał zająć miejsce w zespole, który tam akurat miał próbę. Był dość charyzmatyczny. Po chwili rozmowy wyszedł z wokalistką, żeby się rżnąć jak dzikie kuny w agreście, chociaż pięć minut wcześniej się nie znali. Jeden z członków zespołu spytał, czy on nie jest gejem. Ten koleś się obrócił na wyjściu mówiąc, żeby uważał, bo zaczyna się podniecać. Widok na sypialnię wokalistki, koleś ją rucha i przed oczami pojawiają mi się niebieskie napisy z jego pseudonimami scenicznymi i ksywkami. Koleś miał setki pseudonimów, próbowałam jakiś przeczytać ale migały za szybko. Pamiętam tylko Niedziel. A do tego zespołu się dostał, to był zespół Lynyrd Skynyrd i był absolutnie satanistycznym, okultystycznym i obrazoburczym zespołem. To on stał za zaczarowaniem wyjścia ze sklepu żeby mącić w głowie ludziom i przez ten zespół zginęła małą dziewczynka, która kiedyś była moją córką.