Wpis z mikrobloga

Uwaga: #scianatekstu #feels #zaloba

Wiecie co... może ten wpis dla Was nic nie będzie znaczył, może przescrollujecie, może przeczytacie i uznacie, że nie było warto marnować czasu. A może właśnie też przezywacie żałobę po kimś bliskim, może ten wpis pomoże Wam zmienić punkt widzenia, może pomoże w jakiś inny sposób... a może nie będzie znaczyć nic...

Kilka osób może kojarzy, kilka osób stąd zna już tę historię. Ta historia zburzyła spokój mój i mojej rodziny, sprawiając, że nigdy nie będzie już tak samo.
Trzy miesiące temu zmarł mój brat. Cały przebieg wydarzeń był dla nas ogromnym zaskoczeniem, bardzo długo nie mogłam wyjść z szoku i mierzę się teraz z traumą, bo widziałam jak mój brat odchodzi. I choć zgon stwierdzono po 9 dniach jego hispotalizacji to tak naprawdę umarł już w domu. Jego serce zatrzymało się drugi raz, już na zawsze, niecałe 2 dni po podjęciu przez lekarzy decyzji o zaniechaniu uporczywej terapii. A cóż to była za uporczywa terapia? Respirator, podtrzymywanie przy życiu, przepraszam, podtrzymywanie krążenia, bo po pierwszym NZK jeszcze w domu nie odzyskał już przytomności, a lekarzom nie udało się wybudzić go ze śpiączki.

Choć przywrócenie krążenia po półgodzinnej resuscytacji przez chwilę nas cieszyło, tak wraz z mijającym czasem i opadającymi emocjami ta radość zgasła zamieniając się w rozpacz.
Dostaliśmy informację, że brat jest wydolny krążeniowo, ale oddechowo nie. Respirator. Dopiero w dokumentacji medycznej znalazłam informację, że stosowano u niego wlewy noradrenaliny. Brata już tam nie było, było tylko jego ciało...
Ze względu na jego stan i na to, że mógł odejść w każdej chwili dostaliśmy przepustki do wejścia na oddział.
Nie polecam widoku bliskiej osoby podłączonej do respiratora, na 100% tlenie, ułożonej w ratunkowej pozycji na brzuchu, bo nawet pod respiratorem i w głębokiej sedacji dusił się...
Odwiedzałam go codziennie. Ostatnia moja wizyta skończyła się ogromnym zjazdem psychicznym, wiedząc, że kolejnego dnia inni członkowie rodziny odwiedzą Brata uznałam, że dla swojego bezpieczeństwa tego jednego dnia nie pojadę... Brat zmarł kolejnego dnia rano.

Czy czuję się winna, że nie byłam u niego?
Wtedy - miałam do siebie ogromny żal...
Teraz - wiem, że jego już tam nie było.
I przeraża, paraliżuje mnie fakt, że przez te wszystkie dni wylewaliśmy łzy, dotykaliśmy, głaskaliśmy, mówiliśmy... do jego ciała...

Bardzo trudno było mi się pogodzić z jego śmiercią, bardzo długo nie akceptowałam, nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tych wszystkich wydarzeń, nie potrafiłam tego przepracować. Nadal nie potrafię, ale zauważyłam, że ten ból... zaczął ustępować miejsca pewnego rodzaju uldze.

Czuję ulgę, że już nie cierpi.
Czuję ulgę, bo nie boję się co usłyszę od lekarza.
Czuję ulgę, bo nie martwię się już o niego.
Czuję ulgę, bo nie boję się o jego przyszłość.
To brzmi dziwnie... Ale dziś spłynęła na mnie refleksja i spokój, że ta historia znalazła swój koniec. Jego życie się dokonało, skończyło. Żył tak jak chciał, z dnia na dzień, był w sumie takim dużym dorosłym dzieckiem. Miał co chciał, miał swoje plany, marzenia, ambicje. Swoje cele osiągał konsekwentnie. Powiem rzecz okrutną. On zabił się sam. Jego tryb życia postawiał wiele do życzenia, niestety... Uzależnienie od alkoholu, choroba trzustki. Uważał, że nikogo nie krzywdzi. Prawda jest taka, że lubił pić. To był jego sposób na wszystko...
Już nie muszę się martwić czy odbierze telefon.
Nie muszę się martwić czy pod wpływem alko nie wpadnie na jakiś głupi pomysł.
Nie muszę się martwić o mamę, która nie wie co się dzieje z Bratem, czemu nie odbiera.
Nie muszę czuć tych dziwnych emocji kiedy spędzając czas z nim i swoim synem wiedziałam, że bardzo kocha moje dziecko i że sam chciałby mieć swoje, ale jednak woli pić.
Źle to wszystko brzmi...

Ale nie był złym człowiekiem. Był chory, bo uzależnienie od alkoholu w pewnym momencie przestaje być "wyborem", a staje się okropną chorobą. On nie przyjmował do wiadomości swojej choroby i żył sobie z nią. Niestety obarczając nas wszystkich przy okazji strachem o siebie samego i obawami do czego to wszystko doprowadzi... A doprowadziło do jego śmierci.

Trudno o nim mówić... był zawsze chętny do pomocy, znał wszystkich, na pogrzebie było tak dużo ludzi... Był dobrym Bratem, zawsze się o mnie troszczył, dbał, pilnował... choć wstydził się do tego przyznać i nie zawsze wiedział jak ze mną rozmawiać to lubił i potrzebował spędzać ze mną czas. Kiedy byłam w ciąży, a on akurat nie pracował, zapraszał mnie do siebie. Na herbatę, na ciacho, po prostu. Bardzo chciał wtedy się mną opiekować. Kiedy wylądowałam w szpitalu na patologii ciąży i później już po porodzie - gotował dla mnie i przywoził mi jedzenie do szpitala. Jako jedna z pierwszych osób poznał mojego synka.

Często ludzie mówią, że żałują, że nie powiedzieli bliskim, że ich kochają zanim oni odeszli. Mój Brat wiedział jak ważny jest dla nas wszystkich, niedługo przed tym wszystkim zaglądałam do niego częściej... Rozmawialiśmy, o pierdółkach, ale też o emocjach, ważnych tematach, mówiłam mu, że go kocham, więc on wiedział.
Był otoczony miłością i troską jaką tylko mogliśmy mu dać... Był. Ale już go nie ma... Dokonało się.

I z tą myślą, że się dokonało, że ta historia nie będzie miała żadnej dalszej burzliwej kontynuacji, z tą myślą... jest mi dobrze... czuję ulgę i spokój.

Bardzo tęsknię za Bratem i każdy kolejny dzień bez niego sprawia, że brakuje mi go jeszcze bardziej. Ale w końcu poczułam spokój...
Bardzo boli, kiedy chcąc odwiedzić go muszę jechać na cmentarz... bardzo.
Bardzo boli kiedy zapalam światło dla niego... bardzo.
Bardzo boli myśl, że nie usłyszę już nigdy jego gł, jego śmiechu, że już nigdy więcej nie zrobi mi kawy, nie pochwali się jak wypolerował sobie lampy w samochodzie, jak urządził balkon, jak ubrał choinkę, co ugotował na obiad... on już nigdy tego mi nie powie.
Nigdy nie zobaczy wyremontowanego mieszkania, które kupiliśmy z mężem kiedy jeszcze żył.
Nie zobaczy jak mój syn dorasta, jak uczy się jeździć na rowerze.
Nigdy już nie zbijemy piony, ani żółwika, ani żółwika z ogonkiem.
Nigdy już nie zadzwoni czy jadę z nim na szybko do budowlanego, bo znów ma jakiś pomysł na robótkę, albo materiały, bo znów komuś pomaga.
Nigdy już go nie spotkam, nie opowiem jak było w pracy, że znowu #!$%@? żarcie w cateringu i że on na pewno zrobiłby lepsze.
Już nigdy...

Wszystko co mam to wspomnienia i miłość do niego, której nie zetrze mijający czas.
Wszystko co mam to myśli o nim i jego obraz w sercu. Tam zostanie na zawsze.
  • 1